Młody brat Pio, jak każdy obywatel Włoch, był zobowiązany do służby wojskowej. Mimo że był kapłanem-zakonnikiem i zmagał się z poważnymi problemami zdrowotnymi, w wyniku czego otrzymał trzecią kategorię wojskową, i tak został powołany w szeregi szarozielonej armii.
Podczas pierwszej wojny światowej pod broń zostało powołanych prawie trzydziestu kapucynów, z których większość trafiła na front, gdzie niektórzy z nich ponieśli śmierć lub zostali poważnie okaleczeni. Poborowy Pio, służąc ojczyźnie jako żołnierz sanitariusz, nigdy nie zapomniał, że jest przede wszystkim żołnierzem Chrystusa, którego wola była dla niego najwyższym rozkazem.
Powołanie do wojska
Historia z wojskiem rozpoczęła się u Ojca Pio wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej (1914-1918), kiedy to w wieku dwudziestu ośmiu lat został wezwany do odbycia służby wojskowej. Chociaż zły stan zdrowia wskazywał na całkowity brak przydatności do walki na froncie, wojskowa komisja lekarska stwierdziła jedynie występowanie trudnych do zdiagnozowania objawów chorobowych i przyznała mu kilkakrotnie prawo do urlopu zdrowotnego.
W konsekwencji tych decyzji Ojciec Pio musiał krążyć pomiędzy klasztorem a koszarami. Z karty wojskowej wystawionej przez Dystrykt Wojskowy w Benewencie można wyczytać, że w koszarach spędził łącznie sto czterdzieści siedem dni, które były rozłożone na cztery etapy czasowe pomiędzy rokiem 1915 a 1918. Wezwany do wojska 26 kwietnia 1907 roku, został zarejestrowany pod numerem 12094, a zmobilizowany dopiero 6 listopada 1915 roku. Dystrykt Wojskowy w Benewencie przydzielił go do 10 Kompanii Sanitarnej w Neapolu.
Włochy nie słuchają głosu miłości
Po dziewięciu miesiącach od wybuchu pierwszej wojny światowej – podczas porannej modlitwy 21 kwietnia 1915 roku – Jezus objawił Ojcu Pio, że Włochy zostaną wplątane w konflikt zbrojny. Jeszcze tego samego dnia zakonnik napisał list do o. Benedetta, w którym przekazał mu słowa proroctwa: „Italia, mój synu, nie chciała słuchać głosu miłości. Musisz wiedzieć, że od pewnego czasu powstrzymuję ramię mojego Ojca, który chce porazić tę niewierną córkę piorunem gniewu. Miałem nadzieję, że nieszczęścia innych nauczą ją rozumu i w porę zmuszą ją do wyśpiewania miserere [zlituj się]. Jednak nie potrafiła docenić nawet tego ostatniego znaku mojej miłości i z tego powodu jej grzech stał się bardziej odrażający w moich oczach… Z całą pewnością więc podzieli ona los swoich współsióstr”. Nie trzeba było długo czekać na wypełnieni tej gorzkiej zapowiedzi. Włochy miesiąc później przystąpiły do wojny, dzieląc los „swoich współsióstr”, czyli państw ententy.
W tych okolicznościach został zmobilizowany Ojciec Pio. Podczas pierwszego powołania, które trwało od 6 listopada do 18 grudnia 1915 roku, znalazł się pod opieką Szpitala Głównego w Casercie, do którego skierował go lekarz wojskowy w randze kapitana, stwierdziwszy u niego gruźlicę płuc. W tamtym okresie Ojciec Pio nie nosił jeszcze munduru, lecz zakonny habit i przez pewien czas kwaterował na własny koszt w małym pensjonacie u pani Marii Valillo w Neapolu, która pochodziła z jego rodzinnej Pietrelciny. Kilkakrotnie też wyjeżdżał w celach służbowych do Benewentu, gdzie w katedrze, w której przed pięciu laty otrzymał święcenia kapłańskie, mógł odprawiać msze święte. Celebrował je przed krucyfiksem, który cudownie przetrwa bombardowanie w 1943 roku, pomimo że katedra ulegnie prawie całkowitemu zniszczeniu.
Po wielu badaniach poborowy Pio został odesłany na roczny urlop zdrowotny z powodu infekcji płuc. Owe sześć tygodni spędzone w wojsku były dla niego bolesnym doświadczeniem. Jego żołądek odmawiał przyjmowania pokarmów, nawet Komunii Świętej, dokuczały mu ostre bóle w klatce piersiowej, a panujący w koszarach wojskowych nieład, odarcie życia z moralności i nagminne używanie wulgaryzmów okazały się dla niego nieznośną próbą. W obawie przed kradzieżami, które nierzadko zdarzały się wśród młodych rekrutów, nosił na sobie całe ubranie, jakie posiadał. Ponieważ wojskowe obuwie raniło go w stopy, ze swoich skromnych środków opłacił szewca, żeby ten usunął z podeszwy uciążliwe gwoździe.
Był też zawiedziony opieką świadczoną przez sanitariuszki chorym żołnierzom. W jednym z listów żalił się do o. Agostina: „Pominę milczeniem siostry miłosierdzia, gdyż wiesz doskonale, jakie to miłosierdzie wypełnia ich serca”. Okazało się bowiem, że zakonnice, wiedząc o bardzo złym stanie zdrowia Ojca Pio i dręczących go wysokich gorączkach, zmuszały go do rąbania drewna.
Pomimo to w szczerości serca zwierzył się o. Benedettowi, że te niezwykle bolesne dla niego doświadczenia go nie złamały, a nawet przyniosły mu duchową korzyść, za którą był wdzięczny Bogu. Do takiej samej postawy zachęcał również swego kierownika duchowego: „Chcę Cię tylko prosić, abyś złożył dziękczynienie Panu, że nie opuścił swego sługi w tej bardzo trudnej próbie i że nie pozwolił wrogowi nawet dotknąć mego ducha. I niech będzie chwała Bogu, że otrzymałem większą duchową korzyść z tej próby, niż zyskałbym z niejednych świętych ćwiczeń duchowych”.
Niezamierzona dezercja
Po rocznym urlopie zdrowotnym, 18 grudnia 1916 roku, Ojciec Pio ponownie znalazł się w koszarach wojskowych. Podobnie jak za pierwszym razem został umieszczony w szpitalu i trzykrotnie poddany badaniom lekarskim, w wyniku których 2 stycznia 1917 roku skierowano go na „bezterminowy urlop zdrowotny, obowiązujący dopóki nie zostanie wydana decyzja o zwolnieniu ze służby wojskowej”. Powodem było stwierdzenie u niego „nacieczenia na obu szczytach płuc oraz przewlekłego i zaawansowanego nieżytu oskrzeli”. W rzeczywistości urlop został ograniczony do sześciu miesięcy, choć dokument, który otrzymał Ojciec Pio, nic nie mówił o terminie ponownego zgłoszenia się do wojska.
Podczas tego krótkiego pobytu w Neapolu 16 grudnia – czyli na dwa dni przed zameldowaniem się w korpusie wojskowym – przybył do katedry, aby uczestniczyć w cudzie św. Januarego. Pomimo ogromnego tłumu zdołał ucałować ampułkę z krwią męczennika, która przemieniła się z postaci skrzepniętej w postać płynną. „Cud krwi” patrona Neapolu, który zginął śmiercią męczeńską około 305 roku, powtarzał się trzy razy w roku: w pierwszą niedzielę maja, w obchodzone 19 września wspomnienie św. Januarego i w rocznicę erupcji wulkanu Wezuwiusz, która nastąpiła 16 grudnia 1631 roku.
W ciągu dwóch tygodni spędzonych w koszarach Ojciec Pio cieszył się znaczną swobodą i wraz z innymi zmobilizowanymi kapucynami kilka razy udał się za miasto, prawdopodobnie z wizytą do ich rodzin. Po Bożym Narodzeniu odwiedził Alvigliano, a także Torę w prowincji Caserta, gdzie w kapucyńskim klasztorze św. Antoniego wyspowiadał kilka osób i obdarował je obrazkami z napisanym własnoręcznie świątecznym przesłaniem.
Po wyjściu z wojskowego szpitala Ojciec Pio udał się pociągiem do Pietrelciny. W rodzinnym miasteczku szybko zamienił mundur na kapucyński habit. Kilku znajomych wymogło na nim, aby ponownie założył wojskowe ubranie, gdyż chcieli go w nim zobaczyć. Spełniwszy ich prośbę, całe wydarzenie dosadnie skwitował: „Zadowoleni? Obejrzeliście sobie pajaca!”.
W czerwcu 1917 roku upłynęło sześć miesięcy urlopu zdrowotnego i Ojciec Pio oczekiwał na dalsze rozkazy ze sztabu wojskowego, które miały być dostarczone listownie. W tym czasie przebywał już w San Giovani Rotondo i nieświadom grożącego mu oskarżenia o nieumyślną dezercję spełniał kapłańskie obowiązki. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu 18 sierpnia 1917 roku do klasztoru zapukał zdenerwowany miejscowy dowódca karabinierów, prosząc o pomoc w odnalezieniu pewnego żołnierza posądzanego o dezercję, ponieważ po zakończonym urlopie nie stawił się w wojsku. Ojciec Pio zapewnił go, że zna wszystkich okolicznych mieszkańców, ale wśród nich nie ma nikogo takiego. Jednak sztab karabinierów z Foggii, który zlecił dowódcy to zadanie, był przekonany co do słuszności wydanego rozkazu. Wówczas Ojciec Pio poprosił o podanie nazwiska poszukiwanego zbiega. Kiedy usłyszał, że nazywa się on Francesco Forgione, ujawnił dowódcy karabinierów swoją tożsamość, wprawiając go w osłupienie. Zakonnik spokojnie wyjaśnił mu, że jego prawdziwe nazwisko po wstąpieniu do zakonu zostało zastąpione imieniem Pio, pod którym obecnie wszyscy go znają. Obiecał przy tym następnego dnia osobiście stawić się w sztabie wojskowym w Neapolu. Rzeczywiście, 19 sierpnia dotarł do koszar, gdzie przedstawił dokument potwierdzający jego urlop do czasu, dopóki nie zostanie wydana decyzja o zwolnieniu go ze służby wojskowej. W sztabie zaistniałą sytuację uznano za niedopatrzenie, co uwolniło brata Pio od podejrzeń o dezercję.
Dzielić los żołnierzy
W Neapolu Ojciec Pio ponownie trafił do szpitala wojskowego na specjalistyczne badania, a następnie został skierowany do kliniki, w której zdiagnozowano u niego: zaawansowany bronchit, całkowite osłabienie organizmu i niedożywienie. Wycieńczony chorobą pluł krwią i nie był w stanie przyjmować żadnych pokarmów, w tym również Komunii Świętej. Po dziesięciu dniach obserwacji lekarz wojskowy, którego oględziny ograniczyły się do jednego spojrzenia na twarz obolałego Ojca Pio, bez przeprowadzenia jakichkolwiek badań orzekł, że pacjent nadaje się do służb wewnętrznych. Poborowy Ojciec Pio został przydzielony do 10 Kompanii Sanitarnej 4 Plutonu z siedzibą w koszarach Sales w Neapolu. W liście skierowanym do o. Benedetta napisał: „Teraz jestem całkowicie pewien, że Pan Jezus chce mnie poddać tej ostatniej próbie, to znaczy – mój Boże! – chce, abym i ja dzielił los tak wielu naszych braci. Konieczne jest, abym ja także został żołnierzem”.
Wkrótce wojskowa komisja lekarska postanowiła wysłać kontyngent sanitarny na front. W jej szeregach był Ojciec Pio. Dzięki interwencji jego przyjaciół, którzy domagali się ponownych badań lekarskich, udało się zmienić poprzednią decyzję o tymczasowej zdolności do służby wojskowej w jednostkach pomocniczych na stałą niezdolność. W taki sposób obłożnie chory zakonnik zamiast na front trafił na leczenie do Szpitala Wojskowego Świętej Trójcy.
W Neapolu odwiedzali go współbracia pełniący służbę wojskową, a także spotkał się z rodzonym ojcem Grazio, który przywiózł mu z rodzinnej Pietrelciny winogrona, oliwę i ser pecorino. Otrzymał także pozwolenie na opuszczanie szpitala w celu odprawienia mszy świętej, czego wcześniej mu zabraniano. Udawał się zatem o poranku do sanktuarium Cesarea na ulicy Salvatora Rosy, aby przy ołtarzu Matki Bożej Cierpliwej, do której żywił osobiste nabożeństwo, modlić się o zakończenie wojny.
Nie brakowało również gestów wskazujących na brak empatii wobec wycieńczonego chorobą żołnierza-zakonnika. Sanitariusze zabawiali się w częste mierzenie mu temperatury, a odnotowując coraz wyższą gorączkę, obwieszczali kolejne rekordy. Jeden ze świadków twierdził, że przynosili termometry używane w łaźni, gdyż temperatura ciała zakonnika dochodziła nawet do pięćdziesięciu dwóch stopni. Natrętnym pielęgniarzom Ojciec Pio miał tylko jedno do powiedzenia: „Jeśli pęknie, to nie będzie moja wina, tylko wasza!”. Po latach wspominał, że pewnego razu podczas mierzenia mu gorączki pękły aż cztery termometry, co rozgniewało lekarza dyżurnego.
W końcu jeden z medyków stwierdził, że za chorobą wynędzniałego kapucyna stoi ciągnące się latami niedożywienie. Jako antidotum zalecił podawać Ojcu Pio mięso drobiowe, które ten miał zjadać zgodnie z przepisanymi porcjami. Z całej kuracji najbardziej byli zadowoleni przebywający razem z nim w szpitalu zmobilizowani zakonnicy, dla których chory kapucyn ukradkiem przemycał niemałe porcje kurczaka.
Po zakończeniu leczenia Ojciec Pio powrócił do służby w Kompanii Sanitarnej. Odtąd jego głównym zdaniem było transportowanie chorych z dworca kolejowego do szpitala.
Mundurowy z parasolem
Wdzięczny za udaną interwencję przyjaciół, dzięki którym nie wyjechał na front, gdzie zginąłby niechybnie, Ojciec Pio postanowił udać się do nich z osobistą wizytą, aby wyrazić im swoją wdzięczność. Przybył więc do domu rodziny Morgera w Neapolu. Ich córka Giuseppina, którą poznał dwa lata wcześniej za sprawą sióstr Cerase, była jedną z jego pierwszych córek duchowych.
Kiedy miał wracać od nich do koszar, nagle spadła wielka ulewa. Państwo Morgera przymusili go do zabrania ze sobą parasola, choć regulamin wojskowy zabraniał używania go żołnierzom. W obawie przed spotkaniem któregoś z oficerów Ojciec Pio wybierał boczne, wyludnione uliczki, co znacznie wydłużało powrót. Aby skrócić sobie drogę, postanowił przejść przez plac Dantego znajdujący się w centrum starego miasta. Obniżył parasol, żeby nie zostać rozpoznanym. Niestety, przy prawym bucie rozwiązał mu się owijacz, tzw. stuptut. Obserwujący go z oddali oficer natychmiast zorientował się, że jest żołnierzem. Zawołał na niego i zapytał: „Żołnierz?”. Ojciec Pio potwierdził: „Tak jest”. Padło kolejne pytanie: „I nosicie parasol?!”. Udając, że nie rozumie, o co chodzi, speszony szeregowiec nieśmiało zaproponował: „Jeśli pan oficer chce, to ja bardzo chętnie pożyczę”. Na co w odpowiedzi usłyszał: „Nie wiecie, że używanie parasola przez żołnierzy jest surowo zabronione?!”. Wówczas Ojciec Pio pokornie wyjaśnił: „Tak, wiem. Problem w tym, że nie mam drugiego munduru, w który mógłbym się przebrać po powrocie do koszar”. Oficer złagodniał, uśmiechnął się i powiedział: „Wsiądźcie do tego tramwaju. Dojedziecie nim pod same koszary”. Ojciec Pio, uradowany z powodu uniknięcia kary, pospieszył na najbliższy przystanek tramwajowy, wciąż trzymając w ręku rozpięty nad głową parasol.
Z początkiem listopada 1917 roku przyznano mu kolejny, tym razem czteromiesięczny urlop zdrowotny, który zakończył się 5 marca następnego roku. W tym dniu Ojciec Pio ostatni już raz zameldował się w Szpitalu Wojskowym w Neapolu jako żołnierz, gdzie 15 marca 1918 roku został definitywnie zwolniony ze służby wojskowej. Zgodnie z procedurami wcześniej musiał zwrócić mundur wojskowy. Wyjeżdżając z koszar w Neapolu był szczęśliwy, choć pozostał mu jeszcze jeden dręczący „problem”. Napisał o tym w liście do o. Bendetta: „Nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjadę i przybędę jak najszybciej do mojego miejsca przeznaczenia, ponieważ pokryty jestem insektami aż po czubek głowy”.
W następnych miesiącach był jeszcze kilkakrotnie wzywany przed komisję lekarską, ale zignorował wezwania. Jednak któregoś dnia postanowił ostatni raz pojechać do koszar. Pomimo pewnego oporu – pozostając w koszuli – dał się zbadać licznemu gronu lekarzy wojskowych. Po tej wizycie przyznano mu rentę za inwalidztwo wojenne – dziesięć lirów na dzień z zaległościami – ale nie chciał jej przyjąć. Przekonywał komisję, że na nią nie zasłużył, gdyż nie zdołał, tak jak inni żołnierze, czynnie służyć ojczyźnie. Poza wszystkim twierdził, że to ojczyzna służyła jemu, kiedy przebywał przez tak długi czas w szpitalu. Za namową prowincjała o. Benedetta zgodził się jednak przez jakiś czas pobierać przyznane świadczenie, ale gdy postanowiono mu je przedłużyć, stanowczo odmówił.
Historia Ojca Pio z wojskiem zakończyła się definitywnie dopiero 31 grudnia 1942 roku, kiedy otrzymał zwolnienie z obowiązku służby z powodu wieku.
Miłość do ojczyzny
Dramat pierwszej wojny światowej był dla Ojca Pio bolesnym przeżyciem: widział cierpienie narodów, ale też „bolesną miłość Boga na widok ludzkiej przewrotności”. Przyszło mu też osobiście doświadczyć ciemnej strony zbrojnego konfliktu, który rozlał się po Europie. Wobec całej zaistniałej sytuacji musiał zająć własne stanowisko.
Doskonale rozumiał, że miłość do ojczyzny domaga się stanięcia w jej obronie, także przez duchownych, dla których ze względu na ich powołanie i misję był to niezwykle trudny i „uciążliwy obowiązek”. Kilka dni po przystąpieniu Włoch do wojny napisał do o. Agostina list, w którym przedstawił swój pogląd na ten temat: „Aż do chwili obecnej nie zostaliśmy wplątani w tę bolesną wojnę, która trwa już prawie rok. Wszyscy jesteśmy zobowiązani do wypełnienia uciążliwego obowiązku narzuconego przez wojnę na wezwanie tych, którzy w tych trudnych chwilach reprezentują ustanowiony rząd i decydują o losach ojczyzny. Powinniśmy wszyscy spełnić ten obowiązek i stosownie do własnych sił przyjąć odważnie, z pogodnym duchem rozkaz, który przychodzi do nas z góry. Jeśli ojczyzna nas wezwie, powinniśmy być posłuszni jej głosowi, nawet gdy to wezwanie stanowi dla nas bolesną próbę. Możemy wylewać łzy z powodu bólu, który nas rozrywa, lecz niech będą one wyrazem pogodzenia się z losem. To ciężka próba dla każdego, zwłaszcza dla nas. Wznieśmy jednak serca do Boga, od którego otrzymamy siłę, spokój i pocieszenie. Wszyscy musimy współpracować dla wspólnego dobra i sprawić przez pokorną i żarliwą modlitwę oraz poprawę życia, by miłosierdzie Boże było łaskawe dla nas w tym trudnym czasie”. Ojciec Pio postanowił być posłuszny rozkazowi stanięcia w obronie ojczyzny, o ile zostanie przez nią wezwany, do czego także zachęcał adresata swego listu. Słusznie wówczas przypuszczał, że mobilizacja będzie dla niego bolesną próbą, ale jako człowiek wiary postanowił w Bogu szukać pocieszenia i siły, a poprzez pokorną modlitwę i poprawę życia z ufnością wyczekiwać na łaskawość Bożego miłosierdzia.
Patriotyzm według Ojca Pio nie polegał tylko na obronie granic ojczyzny czy podziwie dla jej obrońców, ale także na pocieszeniu i wsparciu walczących żołnierzy oraz ich rodzin, a także na modlitwie za nich. Pisał o tym w liście do Raffaeliny Cerase: „Podczas gdy nasi dzielni żołnierze wypełniają swą powinność, walcząc na polu chwały, nie powinniśmy żywić dla nich jałowego podziwu, ale trwać przy nich myślą i uczuciem pełnym wdzięczności, pociechy, wsparcia i modlitwy. Trzeba wspomóc i pocieszyć wszystkie żony, matki, dzieci, których ukochani zostali powołani do wojska, aby doświadczyły wsparcia i ulgi w cierpieniu. Wszyscy jesteśmy do tego powołani i zobowiązani. Na tym polu możemy się wykazać, dlatego powinniśmy poczuwać się do obowiązku, aby tak czynić, ponosząc nawet osobiste ofiary”.
Wojna karą i lekarstwem
Ojciec Pio wojnę pojmował jako „bicz Boży” i rozumiał ją w kategorii wychowawczej kary, która w tajemnych planach Opatrzności ma służyć jako lekarstwo i opamiętanie przed zaślepieniem i zatwardziałością. Uważał ją za jeden ze sposobów – choć, co prawda, ostateczny – w jaki Bóg przemawia do człowieka, aby ten, skruszony przez cierpienie, za które osobiście odpowiada, mógł również poprzez Boże miłosierdzie doznać oczyszczenia i odnowienia.
Za znacznie większą karę uważał milczenie Boga. Twierdził, że narody, które stały się obojętne na losy innych, zobojętniały również na Stwórcę, tak mocno zamykając przed Nim serca, że nie są w stanie usłyszeć więcej Jego głosu.
Swoimi przemyśleniami na ten temat dzielił się w liście adresowanym do córki duchowej, Raffaeliny Cerase, przerażonej okrucieństwem wojny: „Nauczmy się, jak przeżywać tę budzącą grozę godzinę wojny. Nie powinna nas ona załamywać. Niech ożywia nas myśl, że po niej rozbłyśnie wreszcie cudne słońce. Niech pomaga nam to przetrwać próbę. Pocieszajmy się tym, że obecne wstrząśnięcie narodami przez ból i cierpienie, jakie wojna nieodzownie niesie ze sobą, przywróci do życia wielkie cnoty oraz nowe, zdrowe siły. Ziarno pszenicy nie wyda owocu, jeśli nie cierpi, obumierając. Podobnie dusze i narody potrzebują próby i cierpienia, aby wyjść z nich oczyszczone i odnowione. Droga Raffaelino, budząca grozę godzina, którą nasz naród przeżywa, nie oznacza opuszczenia przez Boga. Dopóki On mówi, ciągle nas kocha. Biada tym narodom, do których Pan już nie przemawia nawet przez milczące oburzenie, bo to znak, że zostały przezeń odrzucone, opuszczone i pozostawione własnej ślepocie i zatwardziałości. […] Drżyjcie wszystkie narody, które nie słyszycie nawet wzburzonego głosu naszego Boga, bo cisza ta jest największą z kar, jaką niebo mogło w was uderzyć”.
Te same prawdy Ojciec Pio próbował jeszcze dobitniej przybliżyć o. Agostinowi: „Niech naszego ducha nie opuszcza, mój ojcze, siła i dziecięca ufność, którą powinniśmy pokładać w Bogu, nawet wtedy, gdy wydaje się, że On gniewa się na nas. […] Jego gniewne spojrzenie jest wyrazem bolesnej miłości na widok naszej przewrotności. W ten sposób za sprawą swego miłosierdzia chce zawrócić nas z drogi zagłady. Zamknąć narodom dostęp do wiecznej przepaści, która miała je pochłonąć. Och, niech wszyscy zrozumieją, niech zrozumieją narody udręczone przez wojnę tę tajemnicę przynoszącego pokój oburzonego Pana. Jeśli On wylewa gorycz na zatrute słodycze tych narodów, odtruwa ich upodobania i rozrzuca ciernie na drogach ich nieładu kwitnącego zabójczymi różami. Robi to dlatego, że jeszcze kocha te narody. Na tym polega dobroczynne okrucieństwo lekarza, który w ciężkich chorobach podaje najbardziej gorzkie i bolesne lekarstwo. Jest to, ojcze, pełen miłości gniew czułej matki, która straszy swoje dziecko, aby zmusić je do przyjścia na jej kolana. Oznaką największego miłosierdzia Boga jest to, że nie zostawia w pokoju między sobą tych narodów, które nie są w pokoju z Nim. Nieszczęśliwe te narody, którym Bóg nie ukazuje swego gniewu, ponieważ jest to dla nich najsurowsza chłosta”.
Z dnia na dzień Ojciec Pio coraz bardziej uświadamiał sobie konsekwencje wojny. Jego palącym pragnieniem było jak najszybsze jej zakończenie, dlatego był gotów wziąć na siebie nawet wielkie cierpienia, aby tylko Bóg oddalił „bicz wojny” i udzielił światu upragnionego pokoju. W liście skierowanym do o. Benedetta prosił go o błogosławieństwo dla swego przedsięwzięcia: „Pozwalam sobie prosić Cię, abyś zawsze mnie błogosławił i polecał Jezusowi. Zaklinam Go, by zechciał przyjąć moje ogromne cierpienie w zamian za straszliwy bicz wojny światowej. Oby Boży gniew został złagodzony, a godzina pokoju przyspieszona”.
Ojciec Pio na rozkaz stanął w obronie ojczyzny. W czasie trwania pierwszej wojny światowej był czterokrotnie wzywany do wojska – co nazywał „stawaniem na baczność” – i choć oszczędzono mu walki na froncie, on toczył inną – duchową – wojnę, modląc się i cierpiąc w intencji przywrócenia pokoju. Nigdy też nie porzucił miłości do ojczyzny niebieskiej, dla której za sprawą ofiarnej służby w konfesjonale i przy ołtarzu stał się najwierniejszym żołnierzem Chrystusa. Bóg wynagrodził jego ofiarę szczególnym odznaczeniem – stygmatami, a pogrążonym w wojnie Włochom i ówczesnej Europie przywrócił pokój.
Tekst br. Błażej Strzechmiński OFMCap
[GOP 143/5/2023]
Brat Błażej Strzechmiński – kapucyn, doktor teologii duchowości. Absolwent Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie i Papieskiego Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie. Wiceredaktor „Głosu Ojca Pio”. Autor książek: „Przyśnił mi się Ojciec Pio. Trochę inna biografia” i „Świadkowie tajemnicy. Osobliwe towarzystwo Ojca Pio”.