Dobrego dnia z Ojcem Pio
26 LISTOPADA: Pokora ducha, skrucha serca i ufna modlitwa są najlepszym środkiem, aby skłonić Boga, by przyszedł nam z pomocą.
Dzień Babci i Dziadka - 21-22 stycznia fot. Joanna Tomaszewska

Dzień Babci i Dziadka - 21-22 stycznia

Oceń ten artykuł
(1 głos)

„Przepraszam, że zawracam ci teraz głowę, dzwoniąc w takiej chwili. Wiem, że nie masz czasu, żeby teraz rozmawiać. Chciałam tylko powiedzieć, że zaledwie raz spotkałam twoją babcię, ale zapamiętam ją do końca życia. Takich ludzi się nie zapomina”...

Modlitewnik z rodzinnymi zdjęciami
Babcia zmarła w maju. To był bardzo ciepły dzień. Wróciłam wczesnym popołudniem do domu. Z korytarza usłyszałam jej oddech, głośny i powolny. Rzuciłam na podłogę torebkę i weszłam do pokoju. Byli tam moja mama i brat. Babcia leżała w jasnej pościeli, w którą od czasu do czasu lekko uderzała zaciśniętą pięścią. Jej oczy wyglądały tak, jakby były za mgłą. Nikt nie rozmawiał. Nikt też nie odważył się wyjść z pokoju. Słychać było tylko jej oddech. Zanim zaczęła się agonia, zdążyła jeszcze powiedzieć: „Nawet nie wiecie, jak bardzo was kocham”.

Przy jej łóżku zawsze stał stolik z wysoką lampą. Leżał na nim modlitewnik, gruby od zdjęć całej rodziny, który powiększał się razem z nią. Babcia trzymała tam również obrazki z „kolęd”. Modliła się kilka razy dziennie i nie lubiła, kiedy jej ktoś przerywał. Siadała na wersalce tuż przy stoliku i ściszała telewizor. Potem zakładała grube okulary, brała swoją bordową „książeczkę” i zaczynała szeptać, przewracając strony i oglądając po raz kolejny zdjęcia nas wszystkich.

Mały raj
Mieszkaliśmy w parterowym domu. Dzielił go na dwie części wspólny korytarz. Układ pokoi był symetryczny: w jednej części mieszkaliśmy z bratem i rodzicami, a w drugiej nasi dziadkowie. Ten jeden budynek łączył dwa zupełnie różne światy. Nie tylko wystrój tych miejsc był inny, ale przede wszystkim ich klimat. U nas czas płynął szybciej, było więcej hałasu i pośpiechu. Poza tym ciągle jakieś przemeblowania. Ale kiedy przekraczało się ten magiczny korytarz i wchodziło na teren dziadków, czas nagle zwalniał. Tam nic się nie zmieniało. Białe ściany, stare, ciemne meble, mały wazonik z kwiatami na stole, dziadek łatający dętkę od swojego roweru, babcia krzątająca się przy rozpalaniu ognia pod kuchnią i wołająca za nim: „Znowu nanosisz tymi buciorami trawę do domu”.

Nasz dom stał na wzniesieniu, otoczony ogrodem i sadami. Dalej ciągnęły się pola. Babcia nazywała to miejsce „małym rajem”. Wiosną dookoła domu dziko rosły niezapominajki i konwalie. Było ich mnóstwo. A ona potrafiła długo się w nie wpatrywać. Nieraz mówiła: „Popatrz, jakie cudowne. Kim musi być ten, co stworzył cały świat, skoro nawet te niebieskie maleństwa, które gubią się w trawie, są takie piękne i tak dopracowane”.

Dziadkowie jakby palcem pokazywali nam świat. Z każdym drzewem zapoznali nas osobiście. Opowiadali różne zabawne historie o naszej rodzinie, związane z wieloma miejscami w okolicy domu. Robili tak nie tylko wtedy, gdy byliśmy dziećmi, ale do końca swojego życia. Dzięki nim wszystkie te miejsca stały się wyjątkowe i bliskie. Miałam wrażenie, że rozmawiam z nimi językiem, którego moi rodzice nie rozumieli albo nie mieli czasu rozumieć. Dziadkowie cierpliwie potrafili wyjaśnić, wytłumaczyć, usprawiedliwić. Dużo łatwiej wysłuchiwaliśmy uwag od dziadków niż od rodziców. Pewnie dlatego, że nas nie karali, nie oceniali, nie krzyczeli. Babcia często powtarzała: „Swoje własne dzieci kocha się najbardziej na świecie, ale wnuki kocha się o wiele bardziej”. Kiedyś Ewa – jedna z moich kuzynek – powiedziała do niej: „A ty, babciu, to masz takie serce, które dzieli się na miliony małych kawałeczków. I w tych kawałeczkach mieścisz cały świat”.

Jesteśmy częścią większej historii
Babcia często opowiadała o przeszłości. Bardzo często. Było tak, od kiedy sięgam pamięcią. Opowiadała o życiu przed wojną: o tym, jak śpiewali na gankach domów po pracy, czego się uczyli, gdzie chodzili na bale, a nawet o tym, czym myło się naczynia, kiedy nie wymyślono jeszcze płynu do naczyń… Bardzo lubiłam słuchać, kiedy opowiadała o ludziach z naszej rodziny, np. o moim prapradziadku. Czułam się wtedy dumna i ważna. Nie dlatego, że mój prapradziadek był jakąś ważną osobistością, ale dlatego, że przynależałam do kogoś, że byłam częścią większej historii. Te radosne opowieści przerywała zdaniem: „A potem wszystko się skończyło. Skończył się świat. Wojna to jest coś potwornego. Nawet nie chce mi się o tym mówić”. I zaczynała opowiadać…

Raz w roku, w Dzień Zaduszny, jeździliśmy do Zamościa. Wokół zamojskiej Rotundy stoją rzędy białych krzyży. Tam pochowana jest część naszej rodziny. Między innymi bracia babci, zamordowani jako młodzi chłopcy przez hitlerowców. Każdego roku był to czas smutnej lekcji historii. A nie ma lepszego nauczyciela niż ten, który tę historię sam przeżył.

Czasem zastanawiałam się, skąd moja babcia ma w sobie taką siłę. Czy to wojna ją zahartowała, czy może przedwojenne wychowanie w dyscyplinie i wzajemnym szacunku. (Kiedyś powiedziała mi, że w jej domu rodzinnym, zanim zasiedli rano do stołu, każde dziecko musiało najpierw ucałować rękę ojca. Skrzywiłam się, kiedy to usłyszałam. Wtedy powiedziała: „Tak było. Rodzice to była dla nas świętość”). A może jej siła brała się z wiary, której ciągle nie potrafię pojąć...

W kolejce
Im była starsza, tym rzadziej chodziła do kościoła, ale nigdy nie opuszczała porannej mszy niedzielnej. Mimo że kościół stał bardzo blisko, żeby tam dojść, trzeba było zejść z naszej stromej górki i wejść na drugą. Mnie ta droga zajmuje około trzech minut, babcia potrzebowała do jej pokonania ponad pół godziny. Była bardzo zgarbiona. Śmiała się, że to nie przez chory kręgosłup, ale dlatego, że ziemia już ją woła. Wyjmowała drewnianą góralską laskę, którą dostała od swojego brata, a ja pytałam:
– Czy ty naprawdę masz siłę tam iść?
– Oj, dziecko, co ty mówisz? Przecież ja tam właśnie idę po siłę.
– Ale jak ty wrócisz? Śnieg mocno sypie, za godzinę będzie po kolana.
– Nie interesuje mnie, jak wrócę. Obym tylko doszła. Mogę już nie wracać.

Kiedy miałam jedenaście lat, przeprowadziliśmy się z rodzicami do większego miasta. Do dziadków jeździłam wtedy sporadycznie. Dziadek najbardziej lubił chodzić na sumę. Ja starałam się towarzyszyć babci w drodze na mszę poranną.

Pewnego razu wychodziłyśmy razem z kościoła. Była też moja kuzynka. Mimo że babcia miała swoją laskę, chwyciłyśmy ją pod ręce. W pewnym momencie jakaś staruszka zawołała do niej: „Zobacz, Marysiu! Ja już też dorobiłam się laski”. Babcia spojrzała na mnie i na kuzynkę i odkrzyknęła: „Wielkie rzeczy! Ja dorobiłam się trzech”.

Na ulicy, którą wracała, mieszkało więcej starszych osób. Na przykład dokładnie naprzeciwko babci mieszkał pan Gaj. On wracał jedną stroną drogi, a ona drugą (mieli w ten sposób odrobinę bliżej do swoich domów). Od czasu do czasu coś do siebie krzyczeli:
– Pani Marysiu! Pani mieszka na górze i ja na górze. Przeciągnęlibyśmy sobie taką kolejkę. Będziemy się mogli odwiedzać!
Babcia wybuchła śmiechem:
– Wiesz pan co, panie Gaj? Kolejka to sama na nas przyjdzie! I coś mi się zdaje, że to będzie całkiem niedługo! Niech się pan nic nie martwi.

Podwójne drzwi
Lubiła żartować. Była bardzo pogodna, mimo że życie nie dawało jej odpocząć. Dużo wycierpiała od czasu swojej młodości, ale dziesięć lat temu powiedziała, że nie ma większego bólu, niż przeżyć śmierć własnego dziecka. Było to po śmierci mojego wujka. Po pogrzebie zapełniliśmy każdy kąt pokoju, bo jesteśmy dużą rodziną. Rozmawialiśmy o pogrzebie, wspominaliśmy wujka, inni szykowali jedzenie. Babcia siedziała skulona na wersalce i cicho płakała, zaciskając pięści. Siadłam obok i chwyciłam ją za ręce. Chwilę patrzyłyśmy na siebie. Próbowała się uśmiechnąć: „Popatrz na nich wszystkich. Na moje dzieci, wnuki, prawnuki. Czuję się, jakbym była na wierzchołku wielkiej góry. Jestem bardzo bogata”.

Dwa lata przed śmiercią dźwignęła wiadro z węglem i pękły jej kręgi. Od tego momentu nie mogła chodzić. Rodzice przewieźli ją do naszego domu. Mimo bólu, nie traciła poczucia humoru. Jeszcze częściej mówiła o śmierci. Ale nigdy ze strachem. Nie mogła się doczekać spotkania ze swoimi rodzicami, rodzeństwem, synem, przyjaciółmi: „Wiesz, martwi mnie tylko jedna rzecz. Jak to będzie po tamtej stronie? Przecież kiedy moja mama umierała, była piękną młodą kobietą. Jak ona taką starą babę zobaczy, to się przestraszy i ucieknie”.

Leżała na łóżku z tym połamanym kręgosłupem, jęcząc czasem z bólu i mówiła, że każdy dzień to cud, że za każdy trzeba dziękować. Mówiła, że za bardzo przejmujemy się drobiazgami i zapominamy, że za chwilę wszystko przeminie. Mówiła, żeby nie martwić się deszczem, który już długo pada, bo po nim zawsze wychodzi słońce. Powiedziała: „Wiesz, dziecko, czuję się, jakbym przed chwilą weszła jednymi drzwiami i wychodziła drugimi” – miała wtedy 90 lat.

Joanna Tomaszewska

"Głos Ojca Pio" [88/4/2014]

Ostatnio zmieniany środa, 17 styczeń 2024 18:17

Nowy numer "Głosu Ojca Pio"

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Nowe wydanie przedstawia zagadnienie pokory w życiu chrześcijańskim. W temat wprowadza artykuł zachęcający do odrzucenia stereotypów i pokazania siły wewnętrznej, jaką daje praktykowanie tej cnoty.

Czytaj więcej

        


 

REKOLEKCJE ADWENTOWE

  1. Świadectwa
  2. Intencje do Ojca Pio

REKLAMA

WIDEO

Newsletter