San Giovanni Rotondo żyło świętowaniem kolejnej rocznicy kapłaństwa Ojca Pio. Upalny letni dzień 10 sierpnia 1923 roku powoli dobiegał końca. Wieczorem po skromnych uroczystościach Stygmatyk odprawiał nieszpory w starym kościółku Santa Maria delle Grazie. Nic nie zapowiadało tego, co miało wydarzyć się za chwilę...
Nagle pewien młody człowiek wdarł się do prezbiterium. Podszedł do Ojca Pio i przykładając mu rewolwer do skroni, złowrogo zawołał:
– Jeżeli nie możemy mieć Cię żywego, Ojcze, zostaniesz z nami martwy!
W kościele zapadła przerażająca cisza, a obserwujący zajście uczestnicy nabożeństwa zostali sparaliżowani śmiertelnym lękiem. Przez myśl przebiegło im pytanie: Strzeli czy też nie strzeli?
Złe przeczucia
Trzy dni przed tym groźnym incydentem o. Incognito snuł się melancholicznie po kamiennych uliczkach San Giovanni Rotondo. Rozmyślał o burzliwych wydarzeniach, które przed kilku laty boleśnie wstrząsnęły miasteczkiem. Wydawało mu się że, wciąż słyszy kłótnie i spory polityczne o władzę, odczuwa poruszenie wywołane wyborami i protesty przeciwko nim, zakończone przywłaszczeniem sobie prymatu władzy przez komisarzy prefektury. Przed oczami stanął mu jak żywy obraz rzezi, podczas której 14 października 1920 roku zginęło czternaście osób, a osiemdziesiąt zostało rannych. Jak przez łzy widział Francesca Morcaldiego, kombatanta pierwszej wojny światowej, który po kolejnych wyborach obejmował urząd nowego burmistrza w Palazzo del Comune.
Kiedy był niedaleko klasztoru kapucynów, uświadomił sobie, że również i tu nie brakowało bolesnych zdarzeń, które raz po raz mąciły upragniony spokój. Od wielu miesięcy klasztorny mir regularnie zakłócały wizyty lekarzy lub wizytatorów apostolskich oraz wścibskich dziennikarzy. Przyczyną był oczywiście Ojciec Pio, a dokładnie jego stygmaty. Jedni podważali ich nadprzyrodzone pochodzenie, drudzy ich autentyczność, a jeszcze inni szukali w tym wszystkim taniej sensacji. Najsmutniejsze i równie niepokojące były pojawiające się od jakiegoś czasu pogłoski o jego przymusowym przeniesieniu do innego klasztoru czy też prowincji w Europie, a nawet do Ameryki.
Pogrążony w swych mrocznych myślach o. Incognito bezwiednie uniósł głowę i spojrzał w dal. Wysuszone wzgórza Gargano ze swymi dwoma szczytami Monte Nero i Monte Calvo przeraziły go. Czyżby ich złowieszczy widok miał być zapowiedzią nowych kłopotów? Uderzony falą gorąca pomaszerował dalej.
Burzliwe wspomnienia
Lato tego roku było nadzwyczaj upalne. Zmęczony wchodzeniem pod górę, na którym był usytuowany stary kościółek Santa Maria delle Grazie, o. Incognito dotarł wreszcie na plac przed klasztorem. Kiedy usiadł pod starym drzewem oliwkowym nieopodal obelisku z krzyżem, ponownie poczuł, jak ogrania go fala gorąca. Tym razem jej źródłem nie był letni upał, ale kolejne wspomnienia, które z wielką mocą rozpalały go od środka.
Donośne bicie dzwonów z kościoła San Leonardo Abate przywołały w pamięci niechlubną historię, której bohaterem był tamtejszy kanonik, ks. Giovanni Miscio. To on swymi obrzydliwymi i kłamliwymi insynuacjami próbował odebrać dobre imię Ojcu Pio i jego rodzinie. Niecne poczynania kanonika odbiły się szerokim echem w prasie i znalazły swój finał w sądzie. Proces zakończono wyrokiem skazującym. A przecież te niepokoje podsycało również lokalne duchowieństwo, a nawet sam arcybiskup manfredońskiej diecezji, na terenie której znajdował się klasztor kapucynów. Przypuściwszy zajadły atak na Ojca Pio, księża diecezjalni zaczęli rozpuszczać fałszywe informacje na jego temat, a także domagać się od Świętego Oficjum jego przeniesienia. Powodowani zawiścią i tzw. „dobrem Kościoła”, za którym ukrywali własne braki duchowe i nadużycia natury moralnej, próbowali nimi obciążyć Stygmatyka i w ten niewybredny sposób zdyskredytować go w oczach opinii publicznej.
Co za wstyd!? Jaka niegodziwość!? Słowa oburzenia zaczęły kołatać mu w głowie jak szalone. A kiedy dzwon kościelny wybijał już ostatnie dźwięki, on bił się ręką w piersi i wołał:
– Boże, miej litość nad nami grzesznymi!
Prowokacyjne pogłoski
Wciąż siedząc w cieniu starego drzewa oliwkowego, o. Incognito czuł, jak uchodzą z niego siły. Sam był teraz podobny do wrzuconej do tłoczni oliwki, z której ktoś kropelka po kropelce wyciska oliwę. Zaczął ciężko oddychać. Jego serce biło coraz mocniej i szybciej. Oczy wypełniły się łzami. Z rozrzewnieniem przywoływał w pamięci wszystkich, którzy szczerze kochali Ojca Pio i wspierali go swoimi modlitwami. Ronił również łzy nad ludźmi nie zawsze darzącymi go szczerym uczuciem i przyjmującymi ograniczenia nakładane na niego przez władze kościelne z nieufnością, a nawet z wrogością. Był świadom, że ich umysły rozpalały pogłoski o wywiezieniu Ojca Pio z San Giovanni Rotondo.
Niestety, dopiero czas pokazał, że nie wszystkie podejrzenia były nieprawdziwe. Najpierw generał zakonu otrzymał pismo od Świętego Oficjum, w którym domagano się potajemnego wydalenia Ojca Pio z tamtejszego klasztoru i skierowania go na północ Włoch. Następnie miejscowi księża przekazali swym parafianom, że pobyt kapucyna ze stygmatami na półwyspie Gargano dobiega końca, czym doprowadzili ich do takiej wściekłości, że ci chcieli spalić im plebanie. Po tych ekscesach Święte Oficjum zrezygnowało z wywiezienia Ojca Pio za granicę – co miało zamiar uczynić już wcześniej – i postanowiło umieścić go w jakimś klasztorze w regionie Marche.
Niepokojąca rozmowa
Z oczu o. Incognito ponownie popłynął potok łez. Nie radził sobie z emocjami, które targały nim boleśnie. Tym razem wywołała je niedawna wiadomość, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Przed kilkoma dniami ojciec generał zdecydował się przenieść Ojca Pio do klasztoru kapucynów w Cingoli w prowincji Macerata.
Złamany na duchu zakonnik wstał powoli i otarł zapłakane oczy. Z nostalgią spojrzał w okno, z którego tyle razy wyglądał Ojciec Pio, błogosławiąc lub uspokajając wzburzone tłumy. Na koniec wyrzucił z siebie półszeptem:
– Zabiorą nam Piuccia...
I ze zwieszoną głową ruszył w stronę kościoła.
Na furcie klasztornej natknął się na br. Taceta, który właśnie przeglądał korespondencję.
– Czy już wiesz, że jutro przyjeżdża do nas wikariusz prowincjalny, o. Luigi z Avelino? – zagadnął go br. Tacet.
Zmęczony długą wędrówką i własnymi przemyśleniami br. Incognito przystanął na chwilę i pokręcił przecząco głową.
– Kto by się go tu spodziewał? I po co przyjeżdża... – pomyślał.
Bał się jednak zapytać. Wydawało mu się, że zna odpowiedź.
– Mówi się, że przybywa z tajną misją – kontynuował br. Tacet. – Oby nie chciał nam zabrać Ojca Pio... Bracie Incognito, takie niezapowiedziane wizyty naszych przełożonych lub kardynałów już od kilku lat prowokują niepokoje w mieście. Nigdy nie zapomnę chociażby tych dwóch manifestacji z 1920 i 1921 roku, które zniweczyły próby wywiezienia Ojca Pio z San Giovanni Rotondo. A wszystko to dzięki temu, że nasz klasztor był oblegany przez wiernych, którzy dniem i nocą strzegli naszego „skarbu”. Jeszcze nie tak dawno skutecznie przeszkodzili „podejrzanym typom” uprowadzić go z klasztoru. A pamiętasz, jak dla uspokojenia wzburzonych wiernych Ojciec Pio musiał ukazywać się w oknie wychodzącym na plac przed kościołem, by w ten prosty sposób potwierdzić swoją obecność w klasztorze? Ludzie wynagradzali go gromkimi brawami. Byli dumni z tego, że właśnie na nich spoczęła „święta odpowiedzialność” ocalenia go od wywiezienia. Mieli poczucie, że był dla nich darem od Boga.
Zatrważający plan
Brat Tacet się nie pomylił. Następnego dnia w klasztorze zjawił się o. Luigi. W tajemnicy przed wspólnotą, jeszcze o północy wezwał do siebie Ojca Pio i przedstawił mu, w jaki sposób dokona się jego przewiezienie samochodem do jednego z włoskich klasztorów. Stygmatyk nie oponował. Skłonił głowę i skrzyżował ręce na piersi, po czym powiedział:
– Jestem do Twojej dyspozycji. Wyjedźmy natychmiast. Kiedy jestem z przełożonym, jestem z Bogiem.
Ojciec Luigi postanowił, że wyjadą za dnia, by nie wzbudzać podejrzeń i uniknąć przykrych konsekwencji. Nie wiedział, że jego przyjazd już wywołał wielki poruszenie. Miejscowa ludność, zgodnie z przewidywaniami, uznała go za „obleczonego w habit zdrajcę”, którego jedynym celem było zabranie mieszkańcom Ojca Pio.
W tym samym czasie na biurko burmistrza San Giovanni Rotondo trafił anonimowy list. Jego autor przekazał ściśle tajne informacje na temat przenosin Ojca Pio, zgodnie z rozporządzeniem Świętego Oficjum. Francesco Morcaldi o wszystkim powiadomił mieszkańców miasteczka.
9 sierpnia wzburzony tłum zebrał się pod klasztorem i zaczął głośno grozić o. Luigiemu śmiercią. Uzbrojeni w siekiery, kije i strzelby protestujący patrolowali drogi wiodące do klasztoru, wznosząc na nich barykady.
Aby zapobiec większym zamieszkom, burmistrz osobiście poprosił prefekta Foggii o wsparcie. Wieczorem manifestanci uspokoili się i rozeszli do domów.
Tylko br. Incognito rozmyślał o tym, jak zatrzymać Ojca Pio w tutejszym klasztorze. Podszedł do swego biurka. Otworzył szufladę. Pod stertą listów leżał niewielki rewolwer, który miał od czasu powrotu z wojska. Wziął go ostrożnie do ręki. Był nabity. Przeżegnał się drżącą dłonią i schował broń do kieszeni habitu. W głowie miał plan. Straszny plan.
Dubeltowy zamach
Był wieczór 10 sierpnia. Kościół Santa Maria delle Grazie pękał w szwach, wypełniony wiernymi. Cichy, ale stanowczy i nieco chropowaty głos Ojca Pio wypełniał przestrzeń świątyni słowami psalmów. Do środka wszedł o. Incognito. W rękawie habitu ukrywał broń. Z determinacją zaczął przedzierać się przez gąszcz osób. Wreszcie dotarł do prezbiterium, gdzie na miejscu przewodniczenia siedział kapucyn ze stygmatami. Ruszył w jego stronę.
Nagle rozległ się przerażający krzyk i zapadła śmiertelna cisza. Rewolwerowiec wymierzył w Ojca Pio. Ludzie zamarli w bezdechu. W kościele dało się słyszeć odgłos lecącej muchy.
– Dlaczego nie słychać wystrzału? Co się stało? Czyżby cud? – bił się z myślami o. Incognito.
W tej chwili zrozumiał, że ktoś go ubiegł. Młody murarz z San Giovanni Rotondo, niejaki D. C., kierowany rozpaczą, w ten niecny sposób próbował zatrzymać Ojca Pio w tutejszym klasztorze. Gdyby nie trzeźwość umysłu kilku wiernych stojących obok, którzy natychmiast obezwładnili napastnika, z pewnością doszłoby do rozlewu krwi. Był to już drugi taki przypadek po tym, jak T. S., młody kombatant z San Marco in Lamis, próbował popełnić ten sam czyn dwa lata wcześniej.
Ku zdziwieniu uczestniczących w nieszporach zamiast Stygmatyka obok niego na posadzce kościoła leżał o. Incognito, którego nagły upadek na prawy bok wywołał potężny łomot. Nikt nie wiedział, że to trzymany przez niego w kieszeni rewolwer samoczynnie wypalił. Niedoszły zabójca ocknął się dopiero w swej celi, do której przynieśli go współbracia po tym, jak zemdlał tuż przed spełnieniem swego haniebnego zamiaru. Nad nim stał Ojciec Pio i trzymał w ręku różaniec. Przerażony zajściem zapytał:
– Coś Ty najlepszego chciał zrobić?
Kiedy Stygmatyk poznał prawdę, w obawie przed podobnymi niebezpiecznymi poczynaniami swoich czcicieli i obrońców napisał do burmistrza list następującej treści: „Wydarzenia ostatnich dni głęboko mnie wzruszyły, ale przysporzyły mi także troski, gdyż obawiam się, że mógłbym niechcący stać się przyczyną nieszczęścia dla tego mojego drogiego miasteczka. Modlę się do Boga, aby zechciał oddalić ten dopust, w zamian na mnie zsyłając jakiekolwiek bądź umartwienie”. Jego słowa uspokoiły gorące głowy i przyniosły odprężenie po napiętej atmosferze ostatnich dni.
Tekst br. Błażej Strzechmiński OFMCap
* Przedstawiona w opowiadaniu obrona Ojca Pio przez mieszkańców San Giovanni Rotondo przed przeniesieniem go do innego klasztoru i dwie próby zamachu na jego życie to wydarzenia autentyczne. Na potrzeby wątku kryminalnego wymyślone zostały tylko postacie ojców Incognita i Taceta.
„Głos Ojca Pio” [GOP 148/4/2024]
BRAT BŁAŻEJ STRZECHMIŃSKI – kapucyn, doktor teologii duchowości. Absolwent Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie i Papieskiego Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie. Zastępca redaktora naczelnego „Głosu Ojca Pio”. Autor książek: „Historia jak ze snu. Inna biografia Ojca Pio”, „Świadkowie tajemnicy. Osobliwe towarzystwo Ojca Pio”, „Terapeuta dusz. Kierownictwo duchowe Ojca Pio” i „Misterium miłości. Droga krzyżowa z Ojcem Pio”.