W każdej chwili może umrzeć – słyszała Gertruda po wypadku 17-letniego syna. Nikt z lekarzy nie przypuszczał, że trzy miesiące później Nikodem będzie samodzielnie chodził, biegał i się uczył.
Niewielka miejscowość, oddalona czterdzieści kilometrów od Rzeszowa. W domu, zazwyczaj gwarnym, panuje cisza, sprzyjająca zwierzeniom. 16-letnia Gertruda przyjechała do domu z internatu.
– Mamo, Krystian będzie moim mężem – dziewczyna zwierza się mamie.
Modlitwa o dobrego męża
Kilka lat wcześniej to właśnie mama poradziła jej, by modliła się o dobrego męża. Teraz Gertruda jest przekonana, że Bóg właśnie odpowiada na jej prośby.
Gertruda od dziecka należała do grupy oazowej. Lubiła śpiewać z rówieśnikami, zachwyciła ją piesza pielgrzymka na Jasną Górę i kochała malować. Wybrała więc naukę w liceum plastycznym w Rzeszowie. Z radością pakowała się na wyjazd do internatu, nie przypuszczając, że wkrótce zaprzyjaźni się tam z sympatycznym, o rok starszym kolegą Krystianem.
– Uwielbialiśmy wspólne rozmowy, żarty i zwiedzanie – uśmiecha się. – To były szalone lata: autostopem przejechaliśmy niemal całą Europę, z zachwytem zwiedzając Wiedeń, Rzym, Brno.
Zamążpójście
Gertruda miała dziewiętnaście lat, a Krystian dwadzieścia, gdy się pobrali. W czasie studiów w Instytucie Sztuki w Rzeszowie wychowywali już dwoje dzieci: Gretę i Nikodema. Aby się utrzymać, mąż łączył naukę z pracą, Gertruda uczyła się i zajmowała dziećmi.
Po kilku latach, ku ich radości, na świat przyszło kolejnych dwoje dzieci: Szarlotta i Teodor.
– Wychowywałam je i pracowałam. Ale gdy podjęłam wymarzoną pracę w przedszkolu, tak mnie absorbowała, że nie byłam w stanie połączyć jej z dbaniem o rodzinę – mówi Gertruda. – Wracałam do domu zmęczona, a gdy nabierałam sił, dzieci już spały.
„Najważniejsza jest dla mnie rodzina”– zawsze to wiedziała, a teraz dotarło do niej, że musi dokonać wyboru. Zrezygnowała z pracy, by spędzać z dziećmi jak najwięcej czasu. Mąż mocno ją wspierał. Pomagał, w czym tylko mógł, pracował jako kierownik magazynu, a po południu – przy winnicy, którą właśnie zakładali.
Gertruda czuła się spełniona. Uwielbiała spędzać czas z dziećmi. Cieszyła się, że może im pomóc zawsze, gdy tego potrzebują: podwieźć na spotkanie, iść do lekarza, przygotować taki obiad, jaki chcą czy jeździć z nimi konno. Dziś oboje z Krystianem są dumni ze swojej decyzji i cieszą się z dobrych relacji z dziećmi.
Wypadek syna
Spokojne rodzinne życie przerwał nieszczęśliwy wypadek. W styczniu tego roku pojechali na dwa dni na narty na Słowację. Podczas jednego ze zjazdów na ślizgu starszy syn, 17-letni Nikodem, uderzył w słup tak nieszczęśliwie, że stracił przytomność.
– Modliłam się i równocześnie coraz bardziej rozumiałam, że powinna dać Bogu przyzwolenie na każde rozwiązanie tej sytuacji – mówi. – Zgodziła się więc, by Bóg działał, jak chce, równocześnie wciąż prosząc o zdrowie dla syna.
– „Nikodem z tego wyjdzie, tylko to trochę potrwa. Trzeba się dużo modlić” – taką wiadomość przekazał wówczas egzorcysta, który w szpitalu modlił się za Nikodema. Tymczasem z badania na badanie obrażenia okazywały się coraz liczniejsze i bardziej poważne. Lekarze zdiagnozowali aksonalne uszkodzenia mózgu, czyli uszkodzenia neuronów w mózgu trzeciego stopnia. W kolejnych dniach w mózgu pojawiły się krwiaki i krwawienia, a tydzień później doszło do zatrzymania serca. Lekarze reanimowali Nikodema dwie i pół godziny.
– Duch Święty powiedział nam przez księdza, że Nikoś wyzdrowieje i od tamtej pory wiedziałam, że tak będzie – mówi Gertruda.
Przyjaciele radzili, by wybrała sobie jednego świętego i szturmowała go w modlitwie. Zdecydowała, że będzie nim jej ulubiony Ojciec Pio, a ponieważ na Słowacji nie miała obrazka z jego wizerunkiem, narysowała go i codziennie modliła się za jego wstawiennictwem.
„Boże, nie jestem taka twarda, pomóż mi” – szeptała, gdy synowi robiono tracheotomię. W klinice Budzik, gdzie przyjmuje się najtrudniejsze przypadki, czekało już na niego miejsce. Było tak źle, że kolejni specjaliści zalecali szykować się na najgorsze.
„Miał być jeden święty, ale dobrze, niech będzie dwóch” – zgodziła się, gdy przez dwa dni rzesza znajomych zaczęła niespodziewanie szturmować ją relikwiami, obrazkami, modlitwami do św. Charbela. Rano następnego dnia jeszcze podczas drogi do szpitala błagała znanego maronitę o pomoc.
Uzdrowienie
– Gdy weszłam na salę, Nikodem miał otwarte oczy. Obudził się chwilę przed moim przyjściem – mówi ze łzami w oczach. – Od razu mnie poznał.
Kolejne tygodnie przynosiły same niespodzianki. Lekarze mówili, że być może za kilka lat, po ciężkiej rehabilitacji odzyska jakąś część sprawności fizycznej. O umysłowej się nie wypowiadali.
Tymczasem stan Nikodema poprawiał się w nadzwyczajnym tempie. Jednego dnia rehabilitant tłumaczył, że trzeba tygodni ćwiczeń, by przywrócić sprawność w przykurczonej ręce, a dwa dni później Nikodem trzymał ze swobodą łyżkę. Podobnie było z chodzeniem, kojarzeniem i nauką... gry na ukulele, którą rozpoczął po wypadku. Pielęgniarki przekazywały sobie wiadomości o jego postępach z radością i niedowierzaniem.
– Lekarz opatrzy, ale to Bóg leczy – podsumowuje z radością mama. – Dziś Nikodem jest radosny, wesoły i – co najważniejsze – wie, że to Bogu zawdzięcza swoją kondycję.
– Jesteśmy wdzięczni za to uzdrowienie. I równocześnie zdajemy sobie sprawę, że wiele osób cierpi, nie doświadczając takiej interwencji – mówi Gertruda. – Nie jesteśmy przecież w niczym lepsi, nie modliliśmy się lepiej. Nie rozumiemy tego i pozostaje nam jedynie przyjąć, że Bóg ma dla każdego z nas inny, najlepszy plan.
Życie rodzinne
Dziś najstarsza córka Greta ma dziewiętnaście lat, zdała właśnie maturę, uwielbia muzykę. Nikodem (siedemnastolatek) ukończył pierwszą klasę technikum ekonomicznego, kocha gry komputerowe i grę na gitarze. Szarlotta (dziesięciolatek) to miłośniczka skrzypiec, a Teodor (ośmiolatek), trębacz, lubi rysować i trenuje piłkę nożną. Ponieważ wszystkie dzieci uwielbiają wspólnie muzykować, Gertruda nauczyła się grać na skrzypcach. Kochają też zwierzęta: mają dwa psy, kota, rybki i żółwia. A po wypadku jeszcze bardziej doceniają każdą chwilę spędzoną razem i jeszcze więcej się modlą.
– Wiem, że uzdrowienie syna zawdzięczam Bogu za pośrednictwem dwóch świętych: Ojca Pio i Charbela. Każdy z nich w inny sposób przypominał mi o sobie i dawał znaki, że się za nami wstawia – mówi Gertruda. – To dzięki nim także tak wielu znajomych, którzy się nie modlą, zaczęło wierzyć i budować więź z Bogiem.
Tekst Dorota Niedźwiecka
„Głos Ojca Pio” [138/6/2022]