Jest dzisiaj pewna, że powrót męża do zdrowia wyprosiła u Ojca Pio. Wiele godzin spędziła na modlitwie przed jego pomnikiem w Jarosławiu. Podczas modlitwy poczuła niezwykle intensywny zapach fiołków.
Jan Stysiał (62 lata) od wielu lat cierpiał na różne choroby. Z czasem jego stan się pogarszał, do czego przyczyniała się nadwaga. Wiosną 2023 roku ważył sto dwadzieścia osiem kilogramów. Dokuczała mu cukrzyca i nadciśnienie, ale najgorsze objawy dawała przepuklina pępkowa – wcześniej już raz operowana, powiększała się, gdyż nie założono mu w porę siatki.
Ataki bólu nie pozwalały na przesypianie nocy, w dzień nie mógł pracować za kierownicą ciężarówki. Ból stawał się nie do wytrzymania. W dodatku tygodniami nie mógł wypróżnić jelit, które poskręcały się i zatrzymały normalną pracę.
Śmiertelna diagnoza
Jego żona, Lesia, od chirurga w jarosławskim szpitalu usłyszała, że szansa na powrót męża do zdrowia jest mała, dlatego nie podejmą się przeprowadzenia wspomnianego zabiegu. Uprzedzono ją, żeby była przygotowana na najgorsze, czyli śmierć męża.
Wyrok ten dla niej i dzieci oznaczał niepewną przyszłość również ze względu na to, że chorowała na stwardnienie rozsiane. Pomimo wielkich trudności w chodzeniu, wychowuje dwie córeczki: siedmioletnią Zuzię i dziesięcioletnią Anię. Bez Janka nie poradziłaby sobie z codziennymi obowiązkami. Lesia, z pochodzenia Ukrainka, od dawna zadomowiona jest w Polsce, nie ma jednak bliskich, na których pomoc mogłaby liczyć, gdyby została sama.
Na szczęście udało się uzgodnić operację Jana w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Operować miał chirurg znany z wielkiego dorobku, profesor Andrzej Matyja. Postawił jednak warunek: zmniejszenie wagi pacjenta do stu kilogramów. Nie było wyjścia. Jan po dwóch miesiącach ścisłej diety schudł do stu dwunastu kilogramów. Wystarczyło.
Nieznany Ojciec Pio
Lesia i Jan są wierzący, chodzą do kościoła dominikanów pw. Matki Bożej Bolesnej, rodzinnej parafii Jana, gdzie jako dziecko był ministrantem. Niewiele jednak wiedzieli o Ojcu Pio, którego kult rozwija się przy jarosławskim klasztorze franciszkanów.
W tym miejscu w 1983 roku, kiedy Stygmatyk z San Giovanni Rotondo nie był jeszcze nawet błogosławionym, stanął jego pierwszy pomnik w Polsce. Postarał się o to jeden z franciszkanów, o. Albin Sroka (1937-2012), wielki czciciel Ojca Pio, mający dar mistycznych z nim kontaktów. Podczas jednego z nich usłyszał: „Ożyję w tym pomniku”, co zapisał w swoim niepublikowanym życiorysie-pamiętniku.
I rzeczywiście, do Jarosławia w latach osiemdziesiątych i później przyjeżdżały setki osób z całej Polski – do spowiedzi, pomodlić się przy Ojcu Pio bądź powierzyć mu najtrudniejsze sprawy. Wysłuchiwał ich. Wiadomość o niezwykłym pomniku rozeszła się po całej Polsce, więc przybywano, by wypraszać tu liczne łaski i cuda. Niejeden modlący się odczuwał właśnie w tym miejscu, zwłaszcza podczas spowiedzi, niespotykaną woń kwiatów, świadczącą o obecności Ojca Pio.
Modlitwa o uzdrowienie
Do modlitwy przy pomniku Ojca Pio namówił Lesię jej znajomy, jarosławianin, znający i pamiętający o. Albina Srokę. Udała się tam przed operacją męża. Pierwszy raz przyjechała wieczorem. Zwykle o tej porze brama klasztorna jest zamknięta, ale tym razem – z niewiadomego powodu – była otwarta. Lesia ze łzami w oczach prosiła Ojca Pio, żeby wstawił się za mężem, za nią, za dziewczynkami. Klęczała przed nim godzinami nie tylko tego dnia, potem drugiego, trzeciego, czwartego...
O problemie małżeństwa z Jarosławia dowiedział się o. dr Wiesław Krupiński, jezuita z Nowego Sącza, wielki czciciel Ojca Pio, w cudowny sposób uzdrowiony za jego wstawiennictwem z guza nadnercza. Postanowił je wspomóc i rozpoczął modlitewny szturm do Boga. – Kiedy usłyszałem o tej rodzinie, o chorobie pana Jana i o tym, że lekarze nie dają szansy na przeżycie, powierzyłem tę sprawę Niebu. Odmówiłem różaniec i inne modlitwy. Wiem, że Pan Bóg zawsze chce jak najlepszego losu dla ludzi i jeżeli taka będzie Jego wola, operacja się uda. Poprosiłem Ojca Pio, by tam były jego ręce.
Jeszcze przed operacją męża, pewnego dnia Lesia długo klęczała przed pomnikiem i błagała Ojca Pio, wierząc w jego pomoc. W pewnej chwili poczuła mocny, piękny zapach. – Rozejrzałam się dookoła, nie było nikogo. Zaglądnęłam do torebki, czy coś się nie wylało. Nic takiego nie zauważyłam. Usiadłam na ławeczce, nie wiedząc, co mnie spotkało, nikt mnie nie uprzedzał o takim zjawisku. Wróciłam do domu z przekonaniem, że stało się coś ważnego. Dopiero od znajomego, który poradził mi modlić się przez wstawiennictwo Ojca Pio, dowiedziałam się, co oznacza taki zapach. Następnego dnia mąż miał operację.
Pięćdziesięcioprocentowa szansa
Profesor Andrzej Matyja był ostrożny w rokowaniach powodzenia operacji. Żonę pacjenta uprzedził: „Jest pięćdziesiąt procent szansy na przeżycie”. Podjął się jednak ratowania mężczyzny.
Operacja odbyła się 16 maja 2023 roku. Trwała siedem godzin! Po pięciu godzinach wyraźnie zmęczony chirurg wyszedł z sali operacyjnej. Chwilę odpoczął i wrócił kontynuować zabieg. Jeszcze półtorej godziny trwała mozolna praca specjalistycznego zespołu lekarskiego. Wreszcie nadszedł pomyślny koniec usuwania dużej masy tkanek, jelit, wzmacniania i zabezpieczania jamy brzusznej, zakładanie drenów itp.
Po zakończonym zabiegu profesor Matyja powiedział Lesi, że operowany miał obniżone wszystkie organy o czterdzieści centymetrów! Szczególnie zagrożone były płuca – z tego powodu mógł się udusić.
Twoja wiara cię uzdrowiła
Tego dnia, kiedy Jan był operowany, po południu już usiadł, a dzień później wstał i chodził, opierając się na chodziku. Przeszedł jeszcze operacje uzupełniające. Po miesiącu, ważąc już tylko dziewięćdziesiąt sześć kilogramów i mając w miarę szczupłą sylwetkę, wrócił do domu. Równocześnie u Jana ustąpiły nadciśnienie i cukrzyca. Nie mogło być większej radości dla rodziny, zwłaszcza dla żony borykającej się z ograniczoną sprawnością chodzenia i obawiającej się o przyszłość swoją i dzieci.
Lesia jest pewna, że została wysłuchana przez Pana Boga. Jej mąż uzyskał zdrowie za wstawiennictwem Ojca Pio.
Po rekonwalescencji, na początku września Jan wrócił do pracy za kierownicą. Nie wyrusza jednak w trasę, zanim wcześniej – jak zwykle – się nie pomodli. – Dawno temu, w dzieciństwie miałem także poważne problemy zdrowotne. Wtedy moja mama oddała mnie w ręce Matki Bożej. Teraz dzięki żonie przekonałem się o sile modlitwy.
Najlepsze zamiast najgorszego
Niedawno namówiłem Lesię, żebyśmy tym razem wspólnie pojechali do klasztoru franciszkanów pomodlić się do Ojca Pio. Kiedy znaleźliśmy się przed pomnikiem, mimo trudności w stawianiu kroków, ona szybko do niego podeszła, objęła postać Stygmatyka i przytuliła się do niego ze łzami w oczach. Uklękła, wdzięczna za to, co ją spotkało.
W jej zachowaniu nie było ani odrobiny sztuczności. Szczerze uwierzyła, a jej wiara uzdrowiła męża. Miała być przygotowana na najgorsze, tymczasem nieoczekiwanie spotkało ją to, co najlepsze.
Tekst Krzysztof Kamiński
[GOP 145/6/2023]