Dobrego dnia z Ojcem Pio
29 GRUDNIA: Nieprzyjaciel nic nie może uczynić przeciwko temu, kto postanowił być cały dla Jezusa.
Samotność wojownika fot. z archiwum Pawła Zaremby

Samotność wojownika

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Nigdy nie byłem miękkim facetem. Moje otoczenie uważało, że podejmuję twarde decyzje i potrafię kierować ludźmi. Ja natomiast wiedziałem, że to nie tak. Siła człowieka nie polega na samodzielnym radzeniu sobie w życiu – mówi Paweł Zaremba, trener sztuk walki i ewangelizator.

Rozmawia Wojciech Czywczyński OFMCap

Odniósł Pan wiele wspaniałych sukcesów. Jest wielokrotnym mistrzem świata w sztukach walki, miał doskonale prosperującą firmę, był podziwiany za zaradność i męskość. Mimo to życie nie oszczędziło Panu także ogromnej samotności, a nawet bezdomności…
Jeśli chodzi o moją przeszłość, to muszę przyznać, że każdy sukces jest tak naprawdę ucieczką od samotności. Jako dziecko byłem bardzo samotny, ponieważ pochodzę z rodziny tzw. ofiar drugiej wojny światowej. Moja mama była żołnierzem AK, walczyła w powstaniu warszawskim, a później musiała się ukrywać, co spowodowało, że przeżywała traumę powojennego ścigania przez komunistów. Przez to bardzo zamknęła się w sobie. Była pracowita, ale obawiała się ludzi i wychowywała nas, ciągle przypominając o trzymaniu języka za zębami. Mój ojciec ciężko przeżył okupację, a po wojnie komuniści zabrali mu wszystko, co posiadał w Krakowie i wyrzucili go do Nowej Huty.

Po przebytej w dzieciństwie chorobie Heinego-Medina i zapaleniu opon mózgowych uciekałem od innych, a oni ode mnie – dzieci nie chciały się ze mną bawić, bo nie byłem tak sprawny fizycznie jak one. Siedziałem więc sam w domu.

Czy rodzice dostrzegali Pańskie problemy?
Dawali dużo miłości, ale ponieważ sami wychowywali się w innych czasach, trudno było im rozpoznać mój stan. Kiedy ujawniły się moje problemy społeczne – dopiero w wieku dojrzałym zdiagnozowane jako zespół Aspergera – rodzice starali się mi pomóc. Podjęli decyzję, że zapiszą mnie do klubu sportowego, bym nie był odsunięty od rówieśników. Tymczasem moim największym przyjacielem został trener – rówieśnik mojej mamy. Z kolegami spotykałem się przeważnie w szatni, ponieważ się ze mnie śmiali. Tak narastała moja samotność.

W podstawówce bardzo mocno związałem się z Bogiem. Byłem przekonany, że to On pomaga mi w odnoszeniu sukcesów. Ale też kłóciłem się z Nim, nie przebierając w słowach. Chciałem wiedzieć, dlaczego mnie pokarał? Dlaczego nikt nie chce się ze mną bawić? Dlaczego nie mam kolegów? Miałem tylko książki i klub sportowy – to było całe moje życie.

Rodzice mnie nie rozumieli – nie wiedzieli, co dzieje się we mnie. Byli zajęci pracą i staraniami o utrzymanie domu. Gdy dziś oglądam zdjęcia naszego ówczesnego mieszkania, zastanawiam się, czy bardzo biedni ludzie mieszkają tak, jak my wtedy. Ponieważ wywodziliśmy się z zamożnego starego krakowskiego rodu, mój ojciec nie mógł pogodzić się z warunkami, w jakich przyszło nam żyć. Nasz dom był jednak bardzo ciepły, tylko ja nie miałem nikogo bliskiego.

Aż spotkał Pan dziewczynę – tę jedyną?
Jako młodzieniec zacząłem odnosić pierwsze sukcesy. Moja pycha i ego robiły się coraz większe. Zły mną zawładnął i zacząłem się odsuwać zarówno od domu, jak i od zasad w nim uznawanych. Odsuwałem się także od religii. Uważałem, że to ja jestem najważniejszy, ja wygrywam i odnoszę sukcesy. Wszyscy lgną do mnie. Niestety, ta droga doprowadziła mnie do jeszcze większej samotności.

Z tego powodu niezwykle szybko założyłem rodzinę – niezgodnie z tym, jak nauczali mnie rodzice i wiara katolicka. Rodzice mieli dużo rozsądku i byli bardzo dojrzali – przestrzegali: „Paweł, za szybko. Jesteś za młody. Nie wiesz, czy ten wybór jest dobry”. Ponieważ się upierałem, powstał konflikt. Wtedy mój ojciec powiedział: „Dajmy mu wolność, tak jak Bóg ją nam daje – niech się przekona”.

Rodzice mieli rację, była to kolejna moja ucieczka przed samotnością, rozpaczliwe poszukiwanie miłości. Niebawem urodziły mi się dwie córki, które bardzo kochałem. Szybko jednak przejrzałem na oczy i doszedłem do wniosku, że ten związek nie jest oparty na miłości, jakiej Bóg ode mnie wymagał w stosunku do kobiety. Nie zdradzałem żony, tylko uciekałem z domu!

Zaczął Pan szukać nowej miłości?
Wróciłem do rodziców.

Kochał Pan córki, a mimo to je zostawił?
Pomimo rozwodu, byłem zawsze przy córkach. Nie zostawiłem ich na pastwę losu. Uczestniczyłem w ich wychowaniu.

Mam jednak świadomość, że rozwód rodziców powoduje samotność dzieci…

Znowu samotność negatywnie wpłynęła na Pańskie decyzje…
Spowodowała, że podejmowałem nieroztropne decyzje. Z pewnością nie były one też Boże.

Dzisiaj wielu ludzi patrzy na Pana jako człowieka, który w swym życiu mierzył się z trudnościami i po męsku je przezwyciężał. Potrzebna do tego była przemiana?
Nigdy nie byłem miękkim facetem. Moje otoczenie uważało, że podejmuję twarde decyzje i potrafię kierować ludźmi. Ja natomiast wiedziałem, że to nie tak. Tylko nam się wydaje, że siła człowieka polega na tym, że daje on sobie radę.

W 2002 roku podczas wypadku samochodowego pierwszy raz odczułem obecność Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego. Ktoś mnie trzymał za barki. Podczas oględzin samochodu policjanci powiedzieli, że nie miałem żadnych szans na przeżycie. Auto było zmiażdżone, tymczasem wysiadłem z niego, jak gdyby nigdy nic. Usłyszałem wtedy w mojej głowie: „Jeszcze nie teraz, chłopcze”. Tak zaczęła się we mnie poważna przemiana duchowa, choć jeszcze powolna. Zacząłem czytać Pismo Święte i chodzić do kościoła. Podczas mszy łzy same płynęły mi z oczu. Patrzyłem na krzyż i odczuwałem jednocześnie radość i niesamowitą słabość. Słuchałem kazań o. Andrzeja Kłoczowskiego. Mówił do wszystkich, a ja myślałem, że tylko do mnie. Nie rozumiałem, co się dzieje. W myśleniu o sobie ciągle jednak miałem przeświadczenie, że dam sobie radę.

Wtedy zwolniono mnie z firmy. Mimo odnoszonych sukcesów, powiedziano mi, że jestem za stary i niepotrzebny. Tak rozpoczął się kolejny trudny okres w moim życiu, a ja znowu zacząłem podejmować głupie decyzje. Jeszcze bardziej odszedłem od wyniesionych z domu pierwowzorów. Robiłem wszystko na siłę. Mówiłem do ludzi słowa, których dziś bardzo żałuję. Teraz wiem, że tak przejawiała się moja słabość – broniłem się przed okazaniem słabości. Po latach sukcesów nagle zostałem na tym samym poziomie, co bezrobotni. Straciłem właściwie wszystko. Zacząłem też tracić bliskich ludzi.

Nie miałem już nic, w nic nie wierzyłem, niczemu nie ufałem i nie widziałem celowości następnego dnia. Co więcej, pojawiły się myśli, z których Zły się cieszy. Mówił do mnie: „Co tu będziesz dłużej siedział – chodź do mnie! U mnie jest ruch, u mnie są ludzie – na pewno ktoś z Tobą będzie rozmawiał”. To kuszenie jest niesamowite. Możemy się mu przyjrzeć na przykładzie Jezusa. Pokazywano Mu królestwa, mówiono, że może mieć wszystko i wszystkim rządzić, ale On powiedział: „Nie! Zaufałem Ojcu! Mojemu Ojcu!”. A ja wtedy nie do końca jeszcze ufałem Panu Bogu. Zdawało mi się, że nie wytrzymam bezdomności.

Od momentu, gdy zaufałem Panu Bogu i podczas upadku mojej firmy wykrzyczałem przez łzy: „Boże, już nigdy nie chcę tak żyć!”, w moim życiu dużo się zmieniło. Postanowiłem wziąć udział w programie „Strumienie Życia” realizowanym przez redemptorystów, żeby zrozumieć i przybić do krzyża swoje grzechy. Wyliczyłem ich 270! Poczułem się wolny. Autentycznie wolny! Zrozumiałem, że Bóg po prostu je wziął i wybaczył.

Mimo że dzisiaj mam własny kąt, do końca życia pozostanę już bezdomny. Bo nie będę miał takiego domu, jaki mają inni ludzie – wypełnionego miłością i życiem rodzinnym, o którym można powiedzieć: „To jest moje miejsce”. Ja wynajmuję mieszkania. Moi przyjaciele żartują, że jestem pielgrzymem, bo faktycznie bywam w różnych miejscach – głównie tam, gdzie Bóg mnie potrzebuje i chce, żebym był. Staram się pomagać ludziom.

Czuje się Pan pomocnikiem Boga, narzędziem w Jego rękach?
Nie mam odwagi tak Mu powiedzieć. Nie jestem samotny, bo On ze mną rozmawia. Ludzie Kościoła i świeccy nie wierzą w to, co mi się przydarza. Nie wiem, czy to są objawienia, bo nie mam takich doświadczeń. Ciągle czuję się neofitą.

Bóg dał mi szansę. Pewnego razu ukląkłem na rynku i zobaczyłem płonący krzyż, z którego rozbrzmiewały słowa Jezusa skierowane do mnie: „Idź i mów! Mów o mojej miłości do ludzi. Nic więcej. Niczego więcej od Ciebie nie wymagam”. Dziś faktycznie nie boję się mówić do ludzi na ulicy. Nie lubię przemawiać do dużych zgromadzeń, bo uważam, że nie nadszedł jeszcze ten czas.

W odróżnieniu od lat młodzieńczych dziś nie boi się Pan przyznać do swojej słabości. W męskim świecie to rzadka cecha…
Uważam, że mężczyźni mają prawo do łez, upadku i zwątpienia… Także do tego, by nie udawać, że są twardzi! Nie muszą tego robić! Oczywiście, mogą też czasem uderzyć pięścią w stół.

Czy samotność zawsze jest zła?
Nie, nie zawsze. Jest też dobra samotność – takiej doświadczył na przykład Abraham i został za nią wynagrodzony przez Pana Boga. Jest nam ona potrzebna, gdy np. podejmujemy istotną decyzję.

Według mnie istnieje jeszcze coś takiego, jak samotność wojownika – zanim wyciągnie miecz, musi się wgłębić w siebie i zastanowić, czy użycie broni jest konieczne. Tak samo jest w naszym życiu.

W jaki sposób walczy Pan o autentyczność w swoim przepowiadaniu Jezusa?
Nikt nie może w to uwierzyć – zwłaszcza, gdy zna moją przeszłość – że złożyłem ślub czystości. Zdziwieni pytają: „Po co?”.

Nie mogę przecież głosić ludziom Bożej prawdy, jeśli sam nie jestem w stanie łaski uświęcającej! Musiałbym wtedy powiedzieć: „Ja nie jestem w łasce, ale wy róbcie dobrze”. Nie uwierzą! Więc złożyłem śluby życia w ubóstwie i czystości. Przed Bogiem chcę być czysty.

Czy dziś czuje się Pan spełniony? Czerpie Pan radość z wybranej drogi?
Pan Bóg jest niesamowicie cierpliwy. Nie krytykuje, nie ocenia. Pozwala mi powiedzieć wszystko i daje odpowiedź. Najczęściej otrzymuję ją, biorąc do ręki Pismo Święte. Kiedyś dał mi bogactwo, by zobaczyć, jaki jestem i co zrobię z tymi pieniędzmi. Potem zabrał mi je przez Złego i teraz daje tylko tyle, ile potrzebne jest do życia.

Dziękuję Mu za to! Każdego wieczora składam dziękczynienie za dzień, który On mi ofiarowuje jako najpiękniejszy w moim życiu. Wiem, że miniony czas już nie wróci, ale następne dni można przeżyć jeszcze lepiej. Można dać ludziom nadzieję.


PAWEŁ ZAREMBA – wielokrotny mistrz Polski i świata w sztukach walki. Pracował w korporacjach jako key account manager. Działając nieetycznie w biznesie, stracił wszystko i został bezdomny. Przez dziewięć lat służył w wojsku, gdzie zupełnie odszedł od Boga. Nawrócił się w 2015 roku. Od tej pory świadczy o Bożej miłości i miłosierdziu, którego doświadczył. Uczy młodych mężczyzn męskości i odpowiedzialności. Zakładał ruch GRB dla Mężczyzn. Promuje aktywność fizyczną i zdrowy styl życia.

Ostatnio zmieniany środa, 08 listopad 2017 14:14

Nowy numer "Głosu Ojca Pio"

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Nowe wydanie przedstawia zagadnienie pokory w życiu chrześcijańskim. W temat wprowadza artykuł zachęcający do odrzucenia stereotypów i pokazania siły wewnętrznej, jaką daje praktykowanie tej cnoty.

Czytaj więcej

        


 

REKOLEKCJE ADWENTOWE

  1. Świadectwa
  2. Intencje do Ojca Pio

WIDEO

UPIĘKSZ SOBIE ŻYCIE