Uważam, że nie ma przypadków. Co nie znaczy, że wszystko jest zaplanowane i zdeterminowane. Taka jest odpowiedź świata na to, co robimy, na nasze intencje i czyny. To znaki, które daje nam Pan Bóg.
Z podróżnikiem Markiem Kamińskim rozmawia Joanna Świątkiewicz.
Zachęca Pan, żeby iść własną drogą przez życie. Jak wytyczyć właściwy kierunek?
Właściwy kierunek najlepiej znaleźć w sobie. Nie szukać go na zewnątrz, ale starać się zrozumieć samego siebie. Odpowiedzieć na pytania: Kim jestem? Dokąd idę? To bardzo ważne.
Motywuje Pan do takiego postępowania, mówiąc, że jeśli człowiek pójdzie za głosem serca i uwierzy we własne marzenia, to Pan Bóg podwójnie wynagrodzi mu to szczere zaangażowanie i nonkonformizm.
Tak uważam. Mnie to spotkało. Wielokrotnie starałem się podążać za marzeniami, czasami traciłem dosłownie wszystko, wydawało się, że to nie ma zupełnie sensu, bo ta droga donikąd nie prowadzi.
Nigdy nie spodziewałbym się, że dotrę na bieguny. Rzuciłem wtedy studia i postawiłem wszystko na jedną kartę, ponieważ chciałem być wierny sobie. W pewnym momencie mego pobytu na emigracji, gdy nie miałem nawet pracy, która zapewniałaby utrzymanie, pomyślałem, że z marzeń o podróżach już nic nie wyjdzie. A jednak okazało się, że za dotrzymanie im wierności Pan Bóg wynagrodził mnie podwójnie.
Podróż jest metaforą życia. Ludzie wyruszają w nią, żeby odkryć jego sens. Uwidacznia się to szczególnie na pielgrzymich ścieżkach, które wiodą do Santiago de Compostela. Również Pan wyruszył, by zdobyć ten duchowy biegun.
Droga mnie zawołała. Odkryłem jej głos w sobie i zapragnąłem nią pójść, chociaż wszyscy mówili, że nie ma sensu zostawiać rodzinę na kilka miesięcy. Argumentowali, że przecież wielu ludzi już tę drogę przeszło, więc po co mam tam iść. Ja jednak wierzyłem, że to ma sens, choć nie do końca potrafiłem go sprecyzować.
Podczas podróży, tak jak w życiu, zdarzają się nieprzewidziane sytuacje. Jak je Pan postrzega? Czy wierzy Pan w przypadek?
Nie wierzę w przypadek. To znaczy uważam, że przypadek to inna nazwa na działanie Pana Boga albo czegoś więcej, co przekracza zdolności pojmowania naszego rozum. Używamy tego pojęcia, gdy nie umiemy zachodzących zdarzeń zrozumieć i wytłumaczyć. Czasami ten „przypadek” jest zastanawiający, daje nam do myślenia.
Moim zdaniem, nie ma przypadków. Co nie znaczy, że wszystko jest zaplanowane i zdeterminowane. Taka jest odpowiedź świata na to, co robimy, na nasze intencje i czyny. To znaki, które daje nam Pan Bóg. Warto być uważnym, żeby ich nie przegapić, a potem starać się odczytać, co On w ten sposób chce nam powiedzieć.
Na Camino przydarzyło się Panu sporo „przypadkowych” sytuacji i spotkań z ludźmi. Jak je Pan odczytał?
Odczytywałem je jako głos Pana Boga. Wyczuwałem jedność świata, w którym nikt nie jest samotną wyspą, bo druga osoba to inne „ja”. W napotkanych ludziach dostrzegłem Chrystusa...
Podczas Camino spotkało mnie wiele zdarzeń, które miały mnie nauczyć czegoś o życiu. Spotkałem np. mężczyznę, który o mnie powiedział: „ten człowiek odkrył w życiu wszystko oprócz siebie”. Na początku się z tym nie zgadzałem, przecież byłem na tylu wyprawach, zdobyłem dwa bieguny. Ale potem, kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać, pomyślałem, że on ma rację. Dzięki rozmowom ze spotkanymi po drodze ludźmi dowiedziałem się wiele o świecie i o sobie.
Czy do rozpoznawania subtelnych znaków od Boga musimy być odpowiednio przygotowani?
Pan Bóg nas do tego uzdatnia. Nie od nas to zależy. Choćbyśmy się nie wiem jak starali, nigdy się do pewnych rzeczy nie przygotujemy. Ważna jest otwartość i decyzja wyruszenia w drogę, a potem poprowadzi już Pan Bóg.
Oczywiście przygotowań nie można zupełnie zaniechać. Mnie na przykład bardzo pomogło uczestnictwo w duchowych ćwiczeniach św. Ignacego Loyoli, praca z kierownikiem duchowym albo z osobami, które mają rozeznanie w życiu duchowym. Trzeba jednak uważać, ponieważ nadmiar wiedzy – jak zauważyłem – szkodzi w sprawach duchowych. Ważne jest, by dojrzeć do decyzji rozpoczęcia drogi, ponieważ więcej się podczas niej nauczymy niż przez lata przygotowań...
Cały wywiad przeczytasz w papierowym wydaniu "Głosu Ojca Pio" [106/4/2017]
MAREK KAMIŃSKI – polarnik, podróżnik, przedsiębiorca. Jako pierwszy zdobył oba bieguny Ziemi w ciągu jednego roku: 23 maja 1995 roku wraz z Wojciechem Moskalem dotarł na biegun północny, a 27 grudnia 1995 roku zdobył samotnie biegun południowy. W 1996 roku założył Fundację Marka Kamińskiego, której zadaniem jest m.in. pomoc osobom potrzebującym i niepełnosprawnym oraz tworzenie programów edukacyjnych. Dzięki niej poznał Jaśka Melę, niepełnosprawnego chłopca z Malborka, z którym wyruszył na biegun. Ostatnio wydał książkę "Idź własną drogą".