Wbrew pozorom, właśnie brak pozwolenia sobie na emocje powoduje, że „wybuchamy”. Odczekujemy dwie, trzy godziny, a potem robimy focha z przytupem i tydzień ze sobą nie rozmawiamy. Albo na kogoś krzyczymy czy też obmawiamy go miesiącami. Dlaczego? – wyjaśnia psycholog, Mateusz Roman Hinc OFMCap
W psychologii używa się pojęcia „inteligencja emocjonalna”. Co ono oznacza? Jak je rozumieć?
To skomplikowany temat, ponieważ w psychologii można znaleźć kilka różnych jej definicji. Wolałbym jednak najpierw porozmawiać o pamięci emocjonalnej. Jest ona jednym z trzech rodzajów pamięci, poza pamięcią wykorzystywaną do nauki i pamięcią ciała (komórkową). Nasze emocje potrafią bowiem zapamiętywać, zwłaszcza trudne wydarzenia.
Pierwszy rodzaj to pamięć w powszechnym rozumieniu, wykorzystujemy ją na przykład ucząc się słówek. Natomiast działanie pamięci ciała zobrazuję na przykładzie człowieka wystraszonego w dzieciństwie przez psa, który później na widok każdego innego psa w jednej chwili, zanim ta informacja dotrze do mózgu, sztywnieje z przerażenia. Ten rodzaj pamięci jest tak mocny, że często wyprzedza racjonalną refleksję i nad nią dominuje.
Najgłębiej natomiast zapisują się w nas emocje, zwłaszcza przeżywane podczas trudnych wydarzeń. Utrwalone w pokładach naszej osobowości tworzą pamięcią emocjonalną. Niosą w sobie ślad przeszłości, historii naszego życia.
Inteligencja emocjonalna sięga do pokładów zapisanych w pamięci emocjonalnej. Podpowiada, jak korzystać z tej ogromnej siły drzemiącej w człowieku. Emocje bowiem pozwalają nam reagować o wiele szybciej niż nasz mózg.
Dlaczego zapamiętamy bardziej negatywne doświadczenia niż pozytywne?
Ponieważ one mocniej nas dotykają i głębiej się w nas zapisują.
Pamięć emocjonalna ma zatem na nas negatywny wpływ?
Tak nie jest. Wpływa na nas również pozytywnie. Emocje pozwalają nam rozumieć, czuć siebie oraz to, co naprawdę w nas się dzieje. Pod tym względem są o wiele bardziej inteligentne niż nasz mózg. Tylko, czy my sobie na nie pozwalamy?
Czy to znaczy, że emocje powinny mieć prym w naszym życiu? Nie powinniśmy ich kontrolować?
Nie jest to takie proste. Kiedy cierpimy, bo ktoś wyrządził nam krzywdę, bardzo często ma to źródło w nawarstwieniu się i splątaniu różnych emocji. Często też nie pozwalamy sobie przeżyć emocji, których doznaliśmy. Na przykład, gdy ktoś nam powie coś przykrego, powinniśmy odczuwać złość, tymczasem często nie chcemy jej przeżywać. Mamy przekonanie, że jest to niedozwolone, tak samo jak jej okazywanie. No bo jakże ja, katolik, mogę tak reagować!?
I co robimy? Pojawia się w nas lęk. Ponieważ on także jest nieprzyjemny, więc go momentalnie „pacyfikujemy” jakimś mechanizmem obronnym. Zaczynamy racjonalizować: „On tak powiedział, bo może nie wie, co mówi” albo: „On tak powiedział, ponieważ byłem winny”. Znajdujemy mechanizmy obronne, które pomagają w „przykryciu” pojawiającej się złości. Tracimy energię, żeby nasze naturalne odczucia stłumić. Niestety, nie jest to właściwe postępowanie, ponieważ w rezultacie prowadzi do cierpienia. Emocje okazują się bowiem o wiele bardziej inteligentne. One mówią: pobądź ze mną, poczuj mnie. Nie chodzi o to, żeby od razu je okazywać, zwłaszcza w nieodpowiedni sposób (np. kogoś zbesztać), ale by przeżyć to, czego rzeczywiście doznajemy, i nie okłamywać siebie.
Tylko jak przeżyć emocje, żeby kogoś nie zranić? Nie odpowiedzieć złem na zło?
Trzeba się uczyć ekonomii. Korzystniej jest posiedzieć sobie ze złością czy smutkiem, które jak wszystkie odczucia działają zawsze wewnątrz człowieka i nie mają nic wspólnego z tym, co na zewnątrz. Trzeba przyjrzeć się, jak one rozkładają się w naszym ciele i do czego popychają. To spowoduje, że emocje opadną.
Wbrew pozorom, właśnie brak pozwolenia sobie na emocje powoduje, że „wybuchamy”. Czekamy dwie, trzy godziny, a potem robimy focha z przytupem i tydzień ze sobą nie rozmawiamy. Albo na kogoś krzyczymy czy też obmawiamy go miesiącami. Dlaczego? Ponieważ emocje tak się w nas nawarstwiły, że nad nimi nie panujemy. Gdybyśmy je naprawdę przeżyli, dałoby to poczucie wolności. Moglibyśmy wtedy na spokojnie porozmawiać z drugim człowiekiem i mu powiedzieć: „Bardzo mnie zabolało, kiedy to powiedziałeś, ponieważ uważam, że nie stało się to z mojej winy”. W ten sposób zakomunikowalibyśmy, że poczuliśmy złość.
Ksiądz Krzysztof Grzywocz, nazywa uczucia aniołkami. Widzi w nich bowiem posłańców przybywających z pewną informacją. I zachęca do tego, by zaparzyć herbatę i z nimi posiedzieć i porozmawiać. Dopiero potem reagować.
Aniołki!? Czyżby emocje były posłańcami Boga i pomagały w rozeznawaniu duchowym i podejmowaniu decyzji?
O rozeznawaniu wiele mówił św. Ignacy Loyola. Wskazywał, że jeśli podjęty wybór przynosi pokój, jest dobry. Natomiast, nawet jeśli wybieramy dobro, a decyzja ta wywołuje niepokój i wzburzenie, nie jest tak naprawdę dobra. Czyli emocje są czynnikiem, który nas informuje…
Bóg stwarzając człowieka, wyposażył go w uczucia. Wszystkie. Nie ma wśród nich ani dobrych, ani złych. Chociażby przywoływana przed chwilą złość może być dobrą emocją, jeśli odczytamy ją jako informację. Stanie się zła wówczas, gdy sobie z nią nie poradzimy: nie zrozumiemy jej i wykorzystamy ją do atakowania innych. Kiedy przejdzie w czyn.
Ojciec Pio był znany z wyrazistych i impulsywnych reakcji. Czy można powiedzieć, że kierował się emocjami?
Zrozumienie jego sposobu postępowania, nie jest łatwe. Rozmawiałem z kapucynami, którzy żyli z Ojcem Pio. Miałem też okazję rozmawiać z osobami, które były jego dziećmi duchowymi, np. z Pietrucciem. Oni pokazywali mi Ojca Pio jako osobę niesamowicie łagodną i cierpliwą. Prawda jest taka, że on był w pełni normalnym człowiekiem. Jeśli Jezus potrafił się zezłościć i nazwać św. Piotra szatanem albo wyrzucić ludzi ze świątyni, to tym bardziej do wyrazistych reakcji miał prawo Ojciec Pio.
On był niesamowicie głębokim człowiekiem, złączonym bardzo mocno z Bogiem. Kiedy mówi się o jego impulsywnych reakcjach, to zazwyczaj odnosi się je do posługi w konfesjonale. A on nie traktował nikogo ostro, jeśli ten na to nie zasłużył, na przykład próbując oszukać. Niemiłym zachowaniem bardzo często docierał do ludzi, o czym świadczą ich powroty do ponownej spowiedzi i na drogę prowadzącą do Boga.
Zapewne przy tak tytanicznej posłudze spowiedniczej i spowodowanym nią zmęczeniu zdarzało się też Ojcu Pio „wybuchnąć”… Wtedy reakcje bywają nieadekwatne do bodźca. A Ojciec Pio nie dosypiał i bywał obciążony psychiczne po wysłuchaniu tylu spowiedzi i ludzkich grzechów. Uważam, że w takich sytuacjach jego zachowanie było absolutnie usprawiedliwione.
Wyciągnijmy z przykładu Ojca Pio naukę dla siebie, że przy mocnym zmęczeniu trzeba umieć się wycofać i odpocząć.
…żeby mieć czas na rozmowę z aniołkiem…
Oczywiście. Ojciec Pio miał na nią czas. I często to robił.
Rozmawiał Maciej Zinkiewicz OFMCap
„Głos Ojca Pio” [107/5/2017]
ZAMÓW:
Papierowe wydanie: e-serafin.pl
E-wydanie: eGazety.pl
MATEUSZ ROMAN HINC – kapucyn, psycholog, psychoterapeuta, wykładowca psychologii.