Wyrosła w rodzinie kobiet z charakterem. Zawsze starała się być sobą. Umiała „odrodzić się” i podnieść, nawet po ogromnej tragedii, której nie oszczędziło jej życie.
We Włoszech początków XIX wieku, przede wszystkim w regionach południowych, kobiecie nadal przyznawano wyłącznie rolę żony i matki, a ponadto oczekiwano od niej całkowitego spełnienia w obszarach emocjonalnym i religijnym, zaniedbywanych przez mężczyzn, zbyt zajętych ciężką pracą w gonitwie za sukcesem społecznym i finansowym. Kobieta, która zdecydowała się wyjść poza ten ściśle wytyczony trakt bezpiecznego zanurzenia w tradycji, była postrzegana jako burzycielka konwencji. A Erminia Gargani faktycznie na wielu polach przekraczała granice, będąc w owych czasach niezależną i pracującą kobietą.
Kobieta z charakterem
Erminia wyrosła w rodzinie kobiet z charakterem. Była siostrą Marii Gargani, zakonnicy wielkiej wiary i determinacji, ale nie ukrywała się w jej cieniu i nie dopuściła do tego, aby osobowość i słodycz charakteru siostry zepchnęły ją na drugi plan. Erminia zawsze starała się być sobą. Umiała „odbudować się” i podnieść, nawet po ogromnej tragedii, której nie oszczędziło jej życie.
Studiowała w Avellino i została nauczycielką w szkole podstawowej. Po zrobieniu dyplomu pierwszą posadę otrzymała w małej wiosce w prowincji Foggia – Casalnuovo Monterotaro, gdzie mieszkała przez 19 lat. Tam jej życie ulegało wielokrotnym zmianom.
Całkowicie pogrążona w pracy, Erminia bardzo szybko zderzyła się z rzeczywistością. Uczyła najpierw piątą i szóstą klasę niezdyscyplinowanych chłopców, całkowicie niezdolnych do podporządkowania się regułom instytucji szkolnej. Jednakże nie zniechęciła się tym i starała się odkrywać dobrą stronę swoich wychowanków: motywowała ich, szanowała, być może rozumiejąc, że tylko w ten sposób może pozyskać ich szacunek i nauczyć ich przestrzegania zasad zachowania ustalonych w klasie – przede wszystkim pozdrowienia na dzień dobry, a także odpowiedzi na „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, które rozbrzmiewało każdego ranka, gdy wchodziła do sali.
Tragedia miłosna
W Casalnuovo Erminia pozostawiła pewną część siebie. To właśnie w tym miejscu jej kobiecość i poczucie własnej wartości doznały silnego i bolesnego szoku – rozpoczęła się bowiem jej miłosna historia z Carlem Agnusdei, dzielnym młodzieńcem pochodzącym z szanowanej i bogatej rodziny. Ich miłość bardzo różniła się od tego, do czego jesteśmy dzisiaj przyzwyczajeni – była romantyczna: podsycało ją spotkanie spojrzeń zakochanych, a wyrażała się nie tyle poprzez gesty, co przede wszystkim poprzez słowa.
Ich szczęście nie trwało długo. Związkowi Erminii i Carla na przeszkodzie stanęła rodzina przyszłego małżonka, a w pierwszym rzędzie jego matka, która uznała, że jej syn nie powinien „zadowolić się” związkiem ze zwykłą nauczycielką. Rodzice Carla, starając się „ochronić” to, co Pierre Bourdieu nazywa „kapitałem symbolicznym” rodziny, której nazwisko ma być chronione jeszcze bardziej niż majątek, nie umieli dojrzeć w Erminii bogactwa uczuć, charakteru i ducha.
Ona zaś, z wysoko podniesioną głową, nie chciała zgodzić się na małżeństwo bez wyraźnej aprobaty rodziny narzeczonego. Nie chciała pozostawać w opozycji do przyszłych teściów ani doprowadzić do konfliktu między Carlem i jego rodzicami, dlatego też postanowiła nie wychodzić za niego za mąż. Z godnością odcięła się od jałowych relacji, które powstały pod wpływem intryg rodzinnych, świadoma faktu, że nie mogłaby zbudować swojego życia małżeńskiego na ruinach więzi między rodzicami a synem.
Podczas gdy Erminia twardo obstawała przy swoim stanowisku, Carlo nie rozumiał jej uczuć, być może z powodu zbyt wielkiego własnego cierpienia, a może z braku wiary, która wzmacniała osobowość ukochanej. Zdesperowany, postanowił się otruć. Jego samobójstwo zdawało się być desperackim krzykiem skierowanym do rodziców, niezdolnych do ustalenia właściwych relacji między sobą a synem.
Nie dla niej klasztor
Erminia nigdy nie przebolała tego straszliwego doświadczenia, choć powoli starała się je przepracować, także z pomocą Ojca Pio, który w tym trudnym momencie stał się częścią jej życia. Pełna bólu po śmierci Carla, zdecydowała się najpierw przenieść do Casorii i wstąpić do zgromadzenia Sióstr Ofiar-Wynagrodzicielek Jezusa Sakramentalnego, lepiej znanego jako siostry sakramentki. W jej rodzinie spowodowało to głębokie rozczarowanie i rozłam, z czego jej siostra Maria zwierzyła się w liście Ojcu Pio. On zaś odpowiedział: „Jeśli Twoi rodzice postanowili wyrwać za wszelką cenę biedną siostrę z klasztoru, lepiej byłoby, żeby wróciła do domu i odłożyła wstąpienie do zakonu na lepsze czasy”. Erminia porzuciła więc klasztor i znowu zaczęła pracować w szkole. Rozpoczęła bardzo intensywną działalność związaną z apostolatem i szerzeniem katechizmu. Zaczęła też coraz częściej korespondować z Ojcem Pio (zachowało się 69 listów, opublikowanych w trzecim tomie włoskiego wydania Epistolario).
Przygarnięta przez Ojca Pio
Ojciec Pio „przygarnął” Erminię do grona swoich córek duchowych w najbardziej burzliwym momencie jej życia, nie zalecając jednak oddalenia się od świata, lecz powrót do niego pod jego kierunkiem. Do swej „dobrej córki” – jak miał w zwyczaju ją nazywać –napisał: „To nie opuszczenie, lecz miłość ukazuje Ci najsłodszego Jezusa. Nie jest prawdą, że w takim stanie jałowości i rozpaczy ducha, w którym umieścił Cię najukochańszy Zbawca, obrażasz Boga, ponieważ wkrótce czeka Cię Jego łaska”.
Osiem dni po wysłaniu tego listu, świadomy osamotnienia duchowego, jakie musiała wówczas przeżywać Erminia, pisze do niej jeszcze: „Odpowiadam szybko (...), bo myślę, że Jezus chciał spotkać się z Tobą za pośrednictwem mojej nieszczęsnej pisaniny”. I tak powoli Erminia zaczęła mu się zwierzać z poczucia całkowitego wypalenia, uczucia całkowitego pogrążenia w ciemnościach. On zaś przedstawiał jej własne obrazy chmur będących symbolem „niepoznawalnego” Boga: „Im ciemniej się robi, tym Bóg jest bliżej nas. Pamiętaj o tym i bądź pocieszona, moja najdroższa córko, tą wielką prawdą, że chmura zakrywała Sancta Sanctorum za każdym razem, gdy Pan chciał uprzedzić o czymś swój lud”. Wyrażając się w ten sposób, Ojciec Pio nie chciał odgrywać roli kaznodziei, który poucza, posługując się wybranymi fragmentami Pisma Świętego, ale – wedle najlepszej szkoły franciszkańskiej – rozbudzić w Erminii myślenie na sposób biblijny.
Nadal też uspokajał ją i wspierał na ścieżkach wiary: „Śmiało! Bądź mocno i stale złączona z Bogiem, poświęcając Mu wszystkie swoje uczucia, wszystkie swoje cierpienia, całą siebie. Cierpliwie oczekuj, aż wróci piękny czas, nawet jeśli Niebiańskiemu Oblubieńcowi podoba się widzieć Cię wystawioną na próbę goryczy, bólu i zranień duszy”.
Metoda małych kroczków
Zachęcał ponadto Erminię do doskonalenia się w cnocie pokory, której sam się podporządkował i którą się kierował. W liście z 15 lutego 1918 roku pisał: „Przede wszystkim musisz oprzeć swoje życie na sprawiedliwości chrześcijańskiej i fundamencie dobra, a także na wzorcowej cnocie, myślę tu o pokorze. O pokorze wewnętrznej i zewnętrznej, ale raczej o tej wewnętrznej, czyli bardziej odczuwanej niż pokazywanej, bardziej głębokiej niż widocznej”. I w sześciu punktach podpowiadał podstawy działań moralnych i duchowych, dzięki którym można osiągnąć cel:
1. nigdy nie lituj się sama nad sobą;
2. nie uskarżaj się na ataki, z jakiejkolwiek strony by nie przychodziły;
3. wybaczaj wszystkim, zgodnie z chrześcijańskim miłosierdziem;
4. ukorz się niczym uboga, przede wszystkim przed Bogiem;
5. nie rozczulaj się nad swymi słabościami, ale poznaj samą siebie, zawstydź się swej niestałości i niewiary w Boga, oddaj się całkowicie w ramiona Ojca Niebieskiego niczym dziecko w ramiona swej matki;
6. nie przechwalaj się cnotami, lecz Bogu powierz wszystko, oddając Mu szacunek i chwałę.
Zadania te nie były proste do realizacji. Ojciec Pio był tego świadomy i pozostawał blisko Erminii, aby wspierać ją w każdej potrzebie: „Jeżeli nie udaje Ci się iść wielkimi krokami po ścieżce, którą Bóg Cię prowadzi, poprzestań na małych kroczkach i cierpliwie czekaj, aż Twoje nogi będą zdolne do biegu lub nawet latania. Bądź zadowolona, moja dobra córko, będąc przez godzinę małą pszczółką w ulu, ponieważ szybko stanie się ona wielką pszczołą zdolną do wytwarzania miodu”. Pracowita pszczoła jest tutaj symbolem cierpliwego oczekiwania, jak interpretuje ten obraz o. Luciano Lotti.
Macierzyństwo bez kołyski
Erminia zaczyna więc „pracować” nad sobą, kształtować swoją wiarę i rozwijać się w niej przez resztę życia wypełnionego nauczaniem i szerzeniem katechizmu. Dzięki Ojcu Pio zrozumiała, że jej życie po śmieci ukochanego Carla nie stało się jałową pustynią, lecz zostało osłodzone swoistym macierzyństwem, choć bez kołyski. Erminia, poświęcając się nauczaniu, stanie się matką dla pokoleń uczniów, którymi będzie się opiekowała właśnie niczym druga mama. W ten sposób, odrzucając na zawsze małżeństwo, odrzuci także swoje macierzyństwo biologiczne, dążąc do bycia prawdziwą nauczycielką – w nim zawód jest pojmowany jako misja, a edukacja w wymiarze moralnym wydaje się przeważać nad intelektualną, jednakże bez jakiegokolwiek umniejszania znaczenia tej drugiej.
Donna Erminia, jak wspomina się ją do dziś w Morra Irpinia, miejscu jej urodzenia, została odznaczona złotym medalem za czterdzieści lat pracy w szkole podstawowej przez Prezydenta Republiki, Luigiego Enaudiego 4 maja 1953 roku.
Nie mogąc nigdy zdecydować się na wypowiedzenie słowa „koniec”, wspomnienie po niespełnionej miłości pielęgnowała w sobie przez całe życie. Do swojego Carla dołączyła w spokoju ducha w 1962 roku – już na zawsze.
Marianna Iafelice
Tłumaczenie Paweł Bielecki-Kurysz OFMCap
„Głos Ojca Pio” [78/6/2012]