Dziadek Franciszek najlepiej się czuł w swoim świecie i nie lubił go opuszczać. W położonej w południowo-wschodniej Polsce wsi Rudołowice miał wszystko, czego potrzebował do życia: ziemię dającą plony, a nad nią Niebo, do którego na co dzień zwracał się z prośbą o pomoc i opiekę dla siebie i rodziny, a w potrzebie o pogodę i deszcz. O swojej małej ojczyźnie wiedział wszystko.
Nigdy nie miałam zamiłowania do cyferek, słupków i grafów ani do doświadczeń chemicznych, nie robiły też na mnie wrażenia prawa fizyki. Grunt, że Ziemia obracała się we właściwym kierunku, co rano wschodziło słońce i działało prawo grawitacji. Podobnie jak dziadka Franciszka, a może właśnie dzięki niemu, ciągnęło mnie ku literaturze pięknej i historii. Trzeba przyznać, że w małej wiejskiej szkole podstawowej, do której chodziłam, mieliśmy bardzo dobrą nauczycielkę historii, wychowankę profesora Aleksandra Krawczuka wykładającego na Uniwersytecie Jagiellońskim, która sama fascynowała się posiadaną wiedzą i potrafiła ją przekazać swoim uczniom. Dodatkowo dla tych, którzy chcieli zgłębiać tajniki przeszłości, zorganizowała kółko historyczne.
Pamiętam, jak pewnego dnia wróciłam ze szkoły podekscytowana lekcją, na której omawiana była odsiecz wiedeńska. – Dziadku, czy wiesz – mówiłam, sadowiąc się obok niego na kanapie – że było to największe polskie zwycięstwo epoki i jedno z najdonioślejszych w historii świata. Pani mówiła, że cesarz Leopold tak długo przysyłał posłów z prośbą o pomoc, aż król Jan III Sobieski się zgodził i ruszył pod Wiedeń. Zrobił to w obronie religii. Inaczej Turcy pod wodzą Kary Mustafy zaczęliby podbój całej chrześcijańskiej Europy. Wiesz, że bitwa ponoć trwała tylko pół godziny, bo tureckie konie pomieszały szyki, ponieważ przestraszyły się polskiej husarii? Tak niesamowity szum robiły dwa wielkie skrzydła sępa, które husarzy nosili na plecach!
Przyniesionymi ze szkoły rewelacjami nie zaskoczyłam dziadka. – Pamiętasz stojącą w szczerym polu kapliczkę – zapytał – którą wam pokazywałem, kiedy okrężną drogą jechaliśmy w pole pod lasem? Opowiadałem wam wtedy, że jej patronką jest św. Agata, imienniczka waszej prababci, a mojej mamy. I choć jest to najbardziej znana kapliczka we wsi, nikt nie zna jej prawdziwej historii. Krąży jednak o niej wiele legend. Jedna z nich mówi, że zimową porą do dworu w Rudołowicach jechała hrabianka Agata. Nagle zerwała się straszliwa zawieja i sanie zamożnej pani utknęły w zaspach. Kobieta zaczęła błądzić po polach, wzywając ratunku swojej patronki. Gdy weszła na wzgórze, ujrzała kościół. W podziękowaniu za ocalone życie ufundowała swojej patronce kapliczkę.
Dzisiaj, ponieważ rozmawiamy o historii i odsieczy wiedeńskiej, opowiem ci inną legendę. Według mnie jest ona najbliższa prawdy, ponieważ na dachu kapliczki, między dwoma wieżyczkami, znajduje się krzyż bożogrobców. Opowiadałem wam już wcześniej, że zakon ten od 1446 do 1804 roku sprawował pieczę nad parafią w Rudołowicach. Fakt ten świadczy o tym, że kapliczka ta istniała wcześniej niż dokumentująca jej powstanie data wypisana na drzwiach.
Podanie to głosi, że w cieniu rozłożystej lipy rosnącej przy kapliczce św. Agaty biesiadował król Jan III Sobieski, który traktem wiodącym przez Rudołowice jechał do położonego dwanaście kilometrów od wsi miasta Jarosławia. Tam bowiem, przed cudowną figurką Maryi trzymającej na rękach ciało zmarłego Chrystusa w Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, o zwycięstwo dla Polski i szczęśliwy powrót męża do domu modliła się królowa Marysieńka.
Podczas gdy ja nie mogłam się nadziwić, że moja – wydawałoby się – zwyczajna i mało znacząca podkarpacka wieś mogła mieć cokolwiek wspólnego z wielką historią, dziadek kontynuował swoją myśl: – Jak widzisz, szczera i żarliwa modlitwa może wiele wyjednać. Trzeba modlić się za ojczyznę, szczególnie w trudnych chwilach zawieruchy dziejowej.
Tekst Joanna Świątkiewicz
"Głos Ojca Pio" [134/2/2022]
Joanna Świątkiewicz – wnuczka dziadka Franciszka, który nauczył ją rozpoznawania hierofanii w przyrodzie oraz gry w szachy. Razem z nim słuchała „Radia Wolna Europa”.