Dobrego dnia z Ojcem Pio
26 LISTOPADA: Pokora ducha, skrucha serca i ufna modlitwa są najlepszym środkiem, aby skłonić Boga, by przyszedł nam z pomocą.
fot. Denis D./Pixabay.com fot. Denis D./Pixabay.com

Nieszczęsne ruchome schody

Oceń ten artykuł
(1 głos)

Dziadek Franciszek nie gromadził rzeczy. Ograniczał się do tego, co niezbędne. Był przy tym człowiekiem szczęśliwym i spełnionym. Udawał? Nie sądzę, chociaż dzisiejszy świat szczęścia każe szukać zupełnie gdzie indziej. 

Swat, który skojarzył małżeństwo moich dziadków, mieszkał w ostatnim domu najdalej w pola wysuniętego przysiółka wsi Rudołowice. Kiedy na świat miała przyjść jego najstarsza córka, nie zdążył saniami w zawalną zimę dowieźć żony do znajdującego się w najbliższym miasteczku szpitala. Zatrzymał się w stojącym w centrum wsi domu mojego dziadka i poprosił babcię, żeby udała się po akuszerkę. Wydarzenie to wzmocniło więzi między rodzinami tak bardzo, że nawet po śmierci rodziców i przeniesieniu się w poszukiwaniu lepszego życia do dużego miasta córka swata pamiętała o naszej rodzinie i zapraszała w odwiedziny do siebie.

Jeździli do niej nasi rodzice, którzy po powrocie snuli niesamowite w naszych dziecięcych oczach opowieści o nocnej podróży pociągiem, jeździe tramwajem i zakupach w wielkim domu handlowym wyposażonym w ruchome schody. My również chciałyśmy doświadczyć smaku takiej przygody. Niestety w mniemaniu dorosłych byłyśmy ciągle na nią za małe. Przez kilka lat zatem marzyłyśmy przede wszystkim o zupełnie wyjątkowej w tamtych czasach jeździe ruchomymi schodami. W końcu urosłyśmy na tyle, że rodzice postanowili zabrać nas ze sobą. Kiedy dziadek usłyszał, jak wszystkim oznajmiamy tę radosną wiadomość, postanowił przyłączyć się do nas.

I stało się! Pewnego wakacyjnego dnia znalazłyśmy się w nowoczesnym trzypiętrowym Spółdzielczym Domu Handlowym „Central” przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, który w latach siedemdziesiątych był wizytówką miasta. Powoli, starając się nie stracić z pola widzenia rodziców i dziadka, zmierzałyśmy w kierunku ruchomych schodów pośród nigdy dotąd niewidzianych przez nas tłumów klientów, którzy przyjeżdżali tutaj z całej Polski w nadziei na zdobycie deficytowych towarów tekstylnych, spożywczych i przemysłowych. W „Centralu” bowiem w latach świetności można było kupić artykuły sprowadzane z zagranicy.

Kiedy w końcu naszym oczom objawiły się schody i już miałyśmy radośnie na nie wbiec, dziadek chwycił mnie i moją siostrę za ręce, nie pozwalając ani na krok oddalić się od siebie. Tak upragniona przez nas beztroska jazda schodami zamieniła się w dostojny przejazd z dziadkiem. Nie pomogły perswazje rodziców i ciotki, że nic nam się nie stanie, dziadek pozostał przy swoim. Popłakałyśmy się wtedy z siostrą, z żalem opuszczając „Central” i żegnając zawieszony na jego fasadzie kolorowy neon ze stopniowo ubierającymi się kobietą i mężczyzną.

Dzisiaj myślę, że dziadek nie miał złych intencji, zwyczajnie chciał nas obronić przed wielkomiejskim światem, którego nie znał. On kochał prostotę i otwartą przestrzeń. A na schodach to wolał siedzieć i w milczeniu podziwiać otaczający świat. Nieraz wspólnie oglądaliśmy letnią burzę, podczas której porywisty wiatr prawie do samej ziemi naginał korony drzew...

Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek dziadek sam robił zakupy. Najpotrzebniejsze rzeczy zapewniała mu babcia i synowa. Do ulubionych należały noszone na co dzień sztruksowe spodnie i kolorowe szelki. Dziadek nie był wymagający i ograniczał się do tego, co niezbędne. Nie gromadził rzeczy. Pozostawiony przez niego majątek to pudełko drewnianych szachów, otrzymany w podarunku od zięcia szwajcarski zegarek marki Doxa oraz zielony scyzoryk z dorobioną z jednej strony drewnianą obudową. Dziadek uważał bowiem, że kupowanie nowych przedmiotów nie zawsze jest konieczne i czasem lepiej naprawić coś starego.

On nie potrzebował rzeczy, żeby dobrze się czuć. Nie wiązał pustki ze stratą czy niedostatkiem. Skupiał się na tym, co naprawdę ważne i prowadzi do szczęścia, wolności i spełnienia. Gromadził doświadczenia i starał się nie przegapić okazji do wypowiedzenia dobrego słowa, uśmiechu i małych gestów życzliwości, do czego dzisiaj w tzw. zielonej encyklice Laudato si’ zachęca papież Franciszek.

Choćbym nie wiem jak się starała, nigdy nie dorównam mojemu dziadkowi w szczerym i pełnym prostoty podejściu do życia. Przywiązuję się bowiem do przedmiotów, które kojarzą mi się z konkretnymi osobami i wydarzeniami. Wiem jednak, że w rzeczywistości wspomnienia istnieją w naszych umysłach i ludziach, z którymi je dzieliliśmy.

Tekst Joanna Świątkiewicz

„Głos Ojca Pio” [1/133/2022]


Joanna Świątkiewicz – wnuczka dziadka Franciszka, który nauczył ją rozpoznawania hierofanii w przyrodzie oraz gry w szachy. Razem z nim słuchała „Radia Wolna Europa”.

 

 

Ostatnio zmieniany poniedziałek, 03 styczeń 2022 15:54

Nowy numer "Głosu Ojca Pio"

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Nowe wydanie przedstawia zagadnienie pokory w życiu chrześcijańskim. W temat wprowadza artykuł zachęcający do odrzucenia stereotypów i pokazania siły wewnętrznej, jaką daje praktykowanie tej cnoty.

Czytaj więcej

        


 

REKOLEKCJE ADWENTOWE

  1. Świadectwa
  2. Intencje do Ojca Pio

REKLAMA

WIDEO

Newsletter