Gdy jego rodzina przeczytała w gazecie o człowieku, który czyni cuda, niezwłocznie zabrała go do San Giovanni Rotondo. Od Ojca Pio nie otrzymał jednak zapewnień o wyzdrowieniu, tylko przepowiednię nadającą się do szerokiej interpretacji...
Miał zostać adwokatem
Giacomo Gaglione urodził się 20 lipca 1896 roku w Marcianise w Kampanii, w prowincji Caserta. Dorastał w dobrze sytuowanej rodzinie – ojciec, Walery, był adwokatem, a matka, Amelia Novelli, bogatą szlachcianką.
Był synem pierworodnym. Po nim na świat przyszło jeszcze dziewięcioro rodzeństwa. Jednak uwaga wszystkich koncentrowała się wokół najstarszego syna. Jego powołanie wydawało się być przesądzone: miał zostać adwokatem, tak jak jego ojciec. On sam przystał na to, choć nie koncentrował się zbytnio na nauce, znacznie bardziej zajmowało go kolarstwo i taniec. Inne zainteresowania miały pojawić się później.
Giacomo wyrósł na wysokiego chłopca o kręconych włosach, ciemnych oczach i jasnej karnacji. Miał wszystko, by wzbudzać zainteresowanie dziewcząt i sam to zainteresowanie odwzajemniał.
Życie jawiło mu się beztroskie i szczęśliwe. Ale w jednej chwili wszystko się zmieniło. W drodze na egzamin gimnazjalny nagle poczuł ból w pięcie. Kilka dni później położył się do łóżka. Data 20 października 1912 roku na zawsze wyryła się w jego pamięci, ponieważ od tego dnia już nigdy więcej nie stanął na nogi. Stopniowo puchły mu wszystkie stawy, czemu towarzyszył okropny ból. Musiano go nawet karmić, bo nie był w stanie samodzielnie jeść. Konsultowano się z wieloma lekarzami. Diagnoza brzmiała jak wyrok: reumatoidalne zapalenie stawów.
Bezużyteczna okazała się operacja chirurgiczna, liczne kąpiele, kuracje błotne, elektroterapia i aparaty ortopedyczne.
Miłość do kuzynki
Cierpiąc, Giacomo zaczął inaczej patrzeć na kobiety, w szczególności na jedną – kuzynkę, w której się zakochał. Jednakże w porządnej rodzinie taka miłość była niedopuszczalna. Kiedy zorientowano się, że Giacomo bardzo poważnie myśli o poślubieniu kuzynki, zakazano mu się z nią widywać. Był to dla niego tak ciężki cios (chyba nawet większy od choroby, która uczyniła z niego kawałek kłody), że próbował popełnić samobójstwo.
Spotkanie z cudotwórcą
20 i 21 czerwca 1919 roku po „Il Giornale d’Italia” i „Il Tempo”, również dziennik „Il Mattino” informował o pewnym bracie kapucynie pochodzącym z Kampanii – Ojcu Pio z Pietrelciny. Gazeta z Neapolu poświęciła mu całą stronę, nazywając go w tytule artykułu „człowiekiem, który czyni cuda”. W nagłówku można było przeczytać: „Ojciec Pio «Święty» z San Giovanni Rotondo dokonał cudu w obecności naszego specjalnego wysłannika”.
Wiadomość ta dotarła również do Marcianise, rozbudzając w Gaglionich nadzieję. Giacomo w towarzystwie licznych członków rodziny odbył pięciogodzinną podróż pociągiem do San Giovanni Rotondo. Od Ojca Pio nie otrzymał jednak zapewnień o wyzdrowieniu, a tylko wypowiedzianą z uśmiechem przepowiednię nadającą się do szerokiej interpretacji: „Miejmy nadzieję, że nie minie rok”. Rodzina wzięła to za proroctwo szybkiego ozdrowienia. Sam chory jednak wydawał się nie przywiązywać zbyt dużej wagi do tych słów. Czuł się uszczęśliwiony wizytą i to mu wystarczało.
Po powrocie rozmyślał nad sobą i swoją duszą. Chciał odzyskać stracony czas, zagłębił się w lekturę książek poświęconych duchowości i religii. Nic innego go nie interesowało, tak że sam proboszcz poradził mu, a nawet nakazał, żeby uprzyjemniał sobie czas i zajął się malowaniem.
Zrozumiał swoje cierpienie
Ten czas przygotował go najpierw na chorobę, a po kilku miesiącach na śmierć ojca w 1920 roku. Giacomo nie mógł – ze względu na stan zdrowia – nawet ucałować ojca po raz ostatni. Nie rozżalając się nad sobą, w geście ostatniego pożegnania z ojcem pobłogosławił go swoim krucyfiksem.
Odtąd Giacomo stał się głową rodziny. Mimo młodego wieku, służył radą starszym i młodszym. To właśnie on pobłogosławił ślub kuzynki, którą tak kochał. Jego duchowość stale wzrastała, codziennie przyjmował Komunię Świętą, nieustannie pogłębiał studia nad ascezą i mistycyzmem. W sierpniu 1929 roku odbył pierwszą ze swoich dziewięciu pielgrzymek do Lourdes (ze wspomnień z nimi związanych powstała książka „Pielgrzymka duszy”).
Duchowe braterstwo z cierpiącymi
Właśnie w Pirenejach Giacomo zrozumiał, że siedemnaście lat cierpień przeżytych w wierze może dać owoce świętości. W ten sposób narodził się Apostolat Cierpienia, „duchowe braterstwo”, stworzone, by przekonać chorych, że zostali wybrani przez Pana. Instytucja założona przez Giacomo znalazła poparcie i błogosławieństwo biskupa Caserty, Gabriela Moriondo. Założyciel Apostolatu Cierpienia został przyjęty na audiencji u papieża Piusa XI, który mianował go kawalerem „Pro Ecclesia et Pontifice”.
Giacomo miał się spotkać również z papieżem Piusem XII, niestety na przeszkodzie stanęła seria nieoczekiwanych zdarzeń. Papież, pełen szacunku i podziwu, 3 listopada 1944 roku tak pisał: „Przez ten Twój krzyż, poprzez który uczestniczysz, tak jak Ci sił starcza, w Krzyżu Boskiego Zbawiciela, wiele łask spłynie na innych cierpiących, i wieloma łaskami Bożymi, jesteśmy tego pewni, zostaniemy obdarzeni również i my, którzy ponosimy odpowiedzialność za kierowanie duszami w trudnych chwilach. Jesteśmy Ci za to głęboko wdzięczni i prosimy Pana, aby chciał zawsze oczyszczać Twoje pragnienie poświęcenia i czynić je źródłem cennego Apostolatu”.
Od 1952 roku Apostolat wydawał swój periodyk „Ostie sul mondo”. Większa część pracy spoczywała na barkach Giacomo, mimo to znajdował czas, aby pisać średnio dziesięć listów dziennie. Ogromnym udogodnieniem w rozwijaniu działalności okazał się Fiat 600, który Giacomo otrzymał w podarunku od grupy przyjaciół z Palermo.
Radził, jak się uśmiechać
W tym okresie ukazała się jego druga książka pt. „W zwierciadle mojej duszy”, z bezcennym wpisem Ojca Pio we wstępie: „Z Twojego umysłu nie oddali się nigdy Męka Chrystusa, jeżeli chcesz brać udział w Jego zwycięstwach”.
20 października 1961 roku została opublikowana jego ostatnia książka zatytułowana „50 lat krzyża, by umieć się uśmiechać”. Pisał w niej: „Chory to osoba najbardziej wrażliwa na tej ziemi: jeden uśmiech go ożywia, a jedno spojrzenie może powalić i pogrążyć w izolacji moralnej, tak strasznej i niebezpiecznej. Chory ma misję, by sławić Boga i podtrzymywać stworzenia w Jego łasce”.
Prośba do Ojca Pio i Najświętszej Panienki
W maju 1962 roku Giacomo leżał ciężko chory w swoim domu w Capodrise (Caserta). Odwiedzał go wtedy co tydzień o. Atanasio Lonardo, współbrat Ojca Pio, który głosił w tym czasie kazania w niedalekim Neapolu. „Ostatni raz pojechałem do niego, jeśli się nie mylę, w połowie maja, wszedłem do jego pokoju, gdzie zwykle spokojny i pogodny siedział na metalowym wózku. Kiedy tamtego dnia znalazłem sługę Bożego, wydał mi się Jezusem w Getsemani, pragnął, by przeminął gorzki kielich, z którego pił już pięćdziesiąt lat. Kiedy tylko mnie zobaczył, objął mnie i z płaczem powiedział: «Ojcze Atanasio, już dłużej nie dam rady. Zlituj się nade mną i napisz do Ojca Pio, aby uprosił dla mnie u Matki Bożej, by wezwała mnie do siebie w tym miesiącu, który jest jej poświęcony». Natychmiast napisałem do Ojca Pio za pośrednictwem ojca Euzebiusza z Castelpetroso, który był jego powiernikiem. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Ojciec Pio zapewnił sługę Bożego, że Matka Boska udzieli mu tej łaski. Podniesiony na duchu Gaglione, po otrzymaniu listu od Ojca Pio, płacząc, dziękował Najświętszej Panience, która 28 maja 1962 roku, zgodnie z zapewnieniem Ojca Pio, powołała go do siebie”.
Na jego pogrzeb przybyły tłumy, orszak podążający na cmentarz przerodził się w procesję, z balkonów padał deszcz z płatków kwiatów. To samo powtórzyło się dwa lata i cztery miesiące później, kiedy „na życzenie władz kościelnych i cywilnych, mieszkańców” ciało zostało przeniesione do kościoła parafialnego pw. św. Andrzeja.
W 1964 roku rozpoczął się diecezjalny proces informacyjny do jego beatyfikacji. Dokumentacja została złożona w Kongregacji ds. Świętych i oczekuje się na opublikowanie dekretu o heroiczności cnót.
Stefano Campanella
tłum. Paweł Bielecki Kurysz OFMCap
„Głos Ojca Pio” [67/1/2011]
Giacomo Gaglione w 1919 roku udał się do San Giovanni Rotondo z nadzieją na uleczenie przez Ojca Pio. Wspominając to spotkanie kilka lat później, napisał: „Na widok Ojca Pio zapomniałem o powodzie mojej podróży do San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio zrobił mi operację chirurgiczną: zdjął mi jedną głowę i nałożył drugą”.
„Kochać – powtarzał Giacomo Gaglione – to być potrzebnym, jak zapalona lampa, która delektując się płomieniami, umiera od światła”…