Zupełnie oddała się przewodnictwu duchowemu Ojca Pio, choć przyznawała otwarcie, że posłuszeństwo to jest ciężkim doświadczeniem. Jej serce raniły przede wszystkim połajanki oraz próby, jakim poddawał swoje duchowe córki, a także ich nierówne traktowanie.
Młoda wdowa
Filomena Fini urodziła się w San Giovanni Rotondo w 1891 roku. Jej młodość przypadła na lata, które nieuchronnie zbliżały świat do tragedii pierwszej wojny światowej, która naznaczyła początek XX wieku. Filomena – podobnie jak wiele innych kobiet we Włoszech i w całej Europie – stała się jej bezpośrednią ofiarą: mając lat dwadzieścia cztery, po dwóch latach małżeństwa z Cristoferem Fiorentino, została wdową i matką wychowującą samotnie małe dziecko.
Gdy mąż Filomeny wyruszał na front, 24 maja 1915 roku, ich synek miał zaledwie kilka dni. Już po kilku miesiącach, w sierpniu, do miasteczka zaczęły dochodzić wieści o śmierci Cristofera. Filomena nie dawała im wiary – ściskała w ręku list, w którym mąż zawiadamiał ją, że został ranny, i prosił o modlitwę. Niestety, wkrótce burmistrz San Giovanni Rotondo przekazał jej oficjalną wiadomość: żołnierz Fiorentino zmarł sześć dni po odniesieniu rany.
Choroba synka
Filomena mieszkała w domu rodzinnym męża z teściami i szwagierkami. Tam po raz pierwszy spotkała Ojca Pio, który przyszedł z wizytą do chorego teścia. Wkrótce potem poszła do kapucyńskiego klasztoru, by zwierzyć się „świętemu zakonnikowi” – jak zapisała w swoim dzienniku – że już nie daje rady, że nieszczęścia, które na nią spadły, przerastają jej siły, że jest u kresu wytrzymałości, a nawet myśli o odebraniu sobie życia. A Ojciec Pio powiedział jej cicho tylko kilka słów: „Pani wygnanie zostało odroczone”.
Ledwie wróciła do życia, uspokojona i pocieszona tymi słowami, spadło na nią kolejne nieszczęście – choroba synka. Przerażona jego pogarszającym się stanem, posłała przyjaciółkę do Ojca Pio po radę, a sama szykowała się do wyjazdu z dzieckiem do specjalisty w Foggii. Ojciec Pio zakazał jej tego działania. Jego słowa brzmiały kategorycznie i przerażająco: „Gdzie chce pani zawozić dziecko? Przecież ono już nie żyje”...
Śmierć dziecka odebrała jej resztki radości życia. „Byłam pogrążona w morzu rozpaczy. Wszystkie moje plany runęły jak domek z kart. Nie było dla mnie żadnego pocieszenia” – zapisała.
O ile ze śmiercią męża, jakkolwiek bolesną, już się pogodziła i ją przezwyciężyła, to ból po stracie dziecka rozrywał jej serce, a rozpacz wydawała się nie mieć kresu. Pociecha przyszła w liście od Ojca Pio, który ze względu na zły stan zdrowia nie mógł odwiedzić jej osobiście w domu. Napisał: „Gdy dałaś już upust swoim łzom, wylanym po tym, który był ci tak bardzo drogi, trzeba zmartwychwstać i pójść wyżej, tam, gdzie – jak na tronie – zasiada duch wiary, mogący pocieszyć nas w każdej udręce”.
Totalne osamotnienie
Po miesiącu ścisłej żałoby Filomena znów udaje się do klasztoru. Opuszcza dom teściów (gdzie w sposób szczególny zbliżyła się i zaprzyjaźniła ze swoją szwagierką, Luciettą Fiorentino, również córką duchową Ojca Pio) i przenosi się do swej matki. Niedługo potem, w grudniu 1919 roku, San Giovanni Rotondo nawiedza kolejne nieszczęście – epidemia grypy hiszpanki, na którą umiera także matka Filomeny. „W wieku dwudziestu ośmiu lat zostałam całkiem sama: bez rodziców, bez męża i dziecka, bez najdroższych osób. Wydawało mi się, że wszystko skończone”.
Pogrążona w rozpaczy, Filomena odrzuca oferty ponownego zamążpójścia, nie chce słyszeć o kolejnym małżeństwie. Gdy pewnego razu zwierza się Ojcu Pio, że już od nikogo nie spodziewa się prawdziwego i szczerego uczucia, zakonnik zapewnia ją: „Mojego możesz być pewna”.
Wymagający Ojciec Pio
Bez cienia wątpliwości Filomena oddaje się jego przewodnictwu duchowemu, choć przyznaje otwarcie, że „posłuszeństwo Ojcu Pio jest ciężkim doświadczeniem”. Jego połajanki, próby, jakim poddaje swe duchowe córki, a także nierówne ich traktowanie – wszystko to rani jej serce.
Filomena akceptuje to doświadczenie, stara się je przezwyciężyć i niewzruszona próbuje się zmienić: „Rozpalona uczuciem do życia duchowego pozbywam się klejnotów, staram się już nie zwracać uwagi na modę, na rzeczy, które były mi drogie, bo Ojciec ciągle mnie upomina, że jestem «zbyt światowa»”. Słowa te, po wielu podejmowanych wysiłkach, bardzo ją zabolały, ale nie zniechęciły. Za radą Ojca Pio córka duchowa zrywa niektóre znajomości, które zakonnik uznał za niewłaściwe, ale wciąż słyszy: „Jeszcze się nie nawróciłaś”. Zostaje „zobowiązana” do codziennego uczestnictwa w mszy świętej w przyklasztornym kościele. Ma poczucie, jakby codziennie rano wspinała się na Kalwarię. Ale robi to posłusznie, bo – jak zapisuje w dzienniku: „Pięknie jest stać u boku Świętego, choć tak bardzo się przez to cierpi”.
Szczyt wyrzeczeń
Gdy jej wyrzeczenia osiągają szczyt, pyta: „Ojcze, czy życie duchowe jest takim cierpieniem?”. A on mówi krótko: „Życie duchowe to umieranie w agonii”. Filomena z miejsca odpowiada: „Nie chcę umierać!”.
Rzeczywiście, chciała żyć. Zauważa od tego momentu, że wymagania Ojca Pio wobec niej nie są już takie twarde i stanowcze, a jego stosunek do niej się zmienia. Pewnego razu sam jej to tłumaczy: „Musicie się przekonać – miał na myśli także pozostałe córki duchowe – że ja nie robię tego przypadkiem, ale działam z woli Bożej”.
Filomena ślepo zawierzyła Ojcu Pio na swej drodze ku nawróceniu, ku porzuceniu tego świata. A on często jej powtarzał: „Dla mnie nie liczy się, kto nosi chustkę, a kto woalkę. Dla mnie liczy się dusza”.
O tym, jak bardzo zmieniła się Filomena z upływem czasu, świadczy fakt, że potrafiła podnieść się po trzech ciosach (śmierć męża, syna i matki) i znaleźć w swym cierpieniu twórczą siłę na dalsze życie. Potrafiła odnaleźć bogactwo wewnętrzne, przyjmując nowy sposób życia i układając na nowo stosunki z ludźmi poprzez poświęcenie się bez reszty dziełom dobroczynnym oraz Trzeciemu Zakonowi św. Franciszka w San Giovanni Rotondo. Gdy umierała w 1965 roku, wciąż była przełożoną wspólnoty tercjarskiej.
Umiała – jak wiemy, nie bez wysiłku – odkryć nowe życie i nie bała się rozpocząć je na nowo, podobnie jak przestała się bać ciemności, która wcześniej zawsze ją przerażała. Zrozumiała – gdy Ojciec Pio kategorycznie nakazał jej spać samej i zabronił wołać kogokolwiek w nocy do towarzystwa – że uczy ją nie tylko przezwyciężania dziecinnego lęku, ale pokazuje, że jest w stanie iść przez życie sama i żadna ciemność nie przesłoni duchowego światła, które z takim wysiłkiem, ale pokornie i wytrwale starała się posiąść.
Marianna Iafelice
Tłumaczenie Edward Augustyn
„Głos Ojca Pio” [71/5/2011]