Dziadek był zawsze wobec nas szczery. Mówił rzeczowo. Niczego nie ubarwiał ani nie ukrywał. Słuchaliśmy go zatem z zapartym tchem, szczególnie kiedy dzielił się z nami życiową mądrością.
Dziadek Franciszek nie miał wyższego wykształcenia ani tytułów naukowych. Na co dzień pracował na roli, z czego utrzymywał rodzinę. Kochał też konie. W stajni stały dwa wypielęgnowane przez właściciela ogiery: Siwy i Kary. Dziadek uwielbiał nimi powozić, stąd też w wozowni trzymał wóz, sanie i bryczkę. Z uwagą przyglądaliśmy się, jak zaprzęga konie do wozu. Służył do tego orczyk, czyli poziomy drążek, do którego mocowana była uprząż. Dziadek nie dopuszczał nas zbyt blisko z obawy, by nie stało się nam coś złego. Sam przecież podczas wykonywania tej czynności stracił oko, które wybił mu pod koniec drugiej wojny światowej przestraszony strzelaniną koń.
Znaliśmy tę historię bardzo dobrze, ponieważ dziadek rozmawiał z nami na różne tematy. Zbieraliśmy się wokół niego, a on snuł kolejne opowieści z przeszłości. Niczego nie uładzał ani przed nami nie taił, w przeciwieństwie do babci, która miała skłonność do koloryzowania. Dzięki temu, zanim skończyliśmy szkołę podstawową, wiedzieliśmy wszystko o rodzinie. Potrafiliśmy w najdrobniejszych szczegółach przytoczyć historię zalotów do babci, budowy rodzinnego domu, utraty oka przez dziadka, przyjaźni z Żydami żyjącymi w sąsiedztwie, osadzenia dziadka przez hitlerowców w więzieniu i wiele innych.
Dziadek opowiadał nam też o przypadkach Robinsona Crusoe, wyspie skarbów, przygodach Oliwiera Twista... W młodości, mimo utraty oka i sprzeciwu babci, zazwyczaj w nocy i przy lampie naftowej, czytał bowiem nałogowo książki, w które wyposażona była miejscowa biblioteka. Domniemywam, że były wśród nich arcydzieła literatury światowej, dzieła np. Stendhala, Dumasa, Flauberta, Dickensa czy Stevensona, a także książki przyrodnicze i geograficzne, ponieważ dziadek odpytywał nas ze znajomości stolic wszystkich państw świata.
Dziadek nie szczędził nam też swojej życiowej mądrości. Z wiekiem, choć nadal żartował i był wesoły, swoje opowieści zwykł kończyć stwierdzeniem: „Człowiek całe życie się uczy, a głupi umiera”. Nie rozumiałam wtedy zupełnie, co chciał przez to powiedzieć, ani też nie przyszło mi do głowy, żeby o to zapytać. Moje życie przecież dopiero rozkwitało, więc z radością patrzyłam w przyszłość, w przeciwieństwie do dziadka, który coraz bardziej zanurzał się w starości. Wzmianki o śmierci zdarzały się dziadkowi coraz częściej. Kiedy protestowaliśmy i staraliśmy się go – we własnym mniemaniu – sprowadzić na właściwą drogę, powtarzał: – Wy możecie umrzeć, ale ja muszę. Tak oto w delikatny sposób stawiał nas przed najtrudniejszym z zagadnień ludzkiej egzystencji.
Pod koniec swojego życia dziadek poważnie zachorował i do śmierci nie wstał już z łóżka. Opatrywałam rany, które pojawiły się na jego ciele, ale musiałam wyjechać, bo zaczęły się egzaminy na studia. Pewnej nocy ktoś delikatnie położył mi rękę na ramieniu. Kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam pochylonego nade mną dziadka, który powiedział: – Umarłem, ale się nie bój. Posłuchałam tej rady i ponownie zasnęłam. Nad ranem obudził mnie telefon. Dzwoniła ciocia, żeby powiadomić mnie o śmierci dziadka.
Dziadek Franciszek znał mnie bardzo dobrze i wiedział, że boję się śmierci. Ostatnie spotkanie z nim było zatem wyjątkowe. Nie miałam pojęcia, że tak dalece sięgała jego troska o wnuki.
Tekst Joanna Świątkiewicz
„Głos Ojca Pio” [6/132/2021]
Joanna Świątkiewicz – wnuczka dziadka Franciszka, który nauczył ją rozpoznawania hierofanii w przyrodzie oraz gry w szachy. Razem z nim słuchała „Radia Wolna Europa”.