Z dziadkiem Franciszkiem nie można było się nudzić. Nie dlatego, że wymyślał dla nas coraz to nowe zabawy, kupował zabawki albo spełniał nasze zachcianki. Po prostu wszystkiemu, co robił, nadawał znaczenie. Był wymagający i to nas w nim najbardziej pociągało.
Ulubioną rozrywką dziadka były szachy. W każde niedzielne popołudnie wyruszał do swojego przyjaciela, z którym rozgrywał kilka partyjek i omawiał najbardziej spektakularne posunięcia ówczesnych mistrzów szachownicy, Garriego Kasparowa i Anatolija Karpowa. Zdarzało się także, że mecze szachowe rozgrywał w naszym domu. Wówczas jako jego przeciwnik zasiadał syn, a mój ojciec.
Z wielkim zaciekawieniem przyglądaliśmy się, jak na stole pojawiało się drewniane pudełko z szachownicą, którą ojciec wygrał podczas jednego z lokalnych turniejów. Siadałam wtedy na krześle obok dziadka i podawałam mu podklejone zielonym suknem białe albo czarne piony i figury, które ustawiał w odpowiedniej konfiguracji w dwóch rzędach na brzegu szachownicy. Najbardziej fascynująca była jednak sama gra. Pionki i figury z wolna zmieniały swoje miejsce, a ja nie rozumiałam zupełnie, dlaczego dziadek i ojciec tak długo dumają przed wykonaniem każdego ruchu. W końcu dawało się słyszeć wypowiadane z radością: Szach i mat!
Echo rozegranych przez dziadka i ojca partyjek odbijało się przez długi czas w domowych rozmowach. – Widzisz, Stasiu, nie trzeba było ruszać królowej – mówił z triumfem w głosie dziadek. Ojciec uśmiechał się i w żartobliwy sposób wytykał dziadkowe błędy, a wesoła rywalizacja między nimi udzielała się pozostałym domownikom.
W końcu przyszedł czas na nas. Mieliśmy przecież ponad sześć lat i uprosiliśmy dziadka, żeby zapoznał nas z arkanami gry w szachy. Ponieważ chcieliśmy z nim wygrać i rywalizowaliśmy między sobą, błyskawicznie przyswoiliśmy wiedzę na temat roli pionów i poszczególnych figur – króla, królowej, laufrów, koni i wież – oraz podstawowe zasady gry.
Rozgrywki z dziadkiem nie należały do łatwych, trzeba było naprawdę się postarać, żeby nie polec w przedbiegach. Wnuk, któremu najdłużej udało się prowadzić grę, triumfował. Dziadek traktował nas bowiem jako równorzędnych przeciwników i nigdy nie dawał forów. Nie sprawiło to jednak, by ktokolwiek z nas obraził się na niego i odszedł z płaczem. Byliśmy przecież dorośli!
Dziadek nauczył nas nie tylko honorowej gry i respektowania zasad, ale także kilku forteli, m.in. szewskiego mata. To jeden z najszybszych sposobów na wygranie partii szachów, wystarczą tylko trzy ruchy, by odejść od szachownicy w glorii zwycięzcy. Przekazując tę wiedzę, dziadek przestrzegał jednak, żeby nie lekceważyć przeciwnika, ponieważ wytrawny gracz szybko się zorientuje i nie pozwoli się zaskoczyć.
Przekonałam się o tym po kilku latach, kiedy na partyjkę szachów do mojego dziadka przyszedł pewien znajomy. Ponieważ dziadka akurat nie było w domu, a jemu nudziło się oczekiwanie, zaproponował mi rozgrywkę. Przestraszyłam się, że nie sprostam zadaniu, co innego bowiem grać z dziadkiem, ojcem czy kuzynostwem, a co innego z nieznanym i zapewne wytrawnym graczem. Uznałam więc, że oszczędzę sobie wielkiej klęski i zastosuję dobrze znany fortel. Tymczasem ku mojemu zdziwieniu i wbrew przewidywaniom... wygrałam. Znajomy najwidoczniej nie miał wnuków albo traktował je zgoła inaczej niż mój dziadek. Zlekceważył przeciwnika i dał się zaskoczyć. Sytuację uratował powrót dziadka.
Każda rozegrana z dziadkiem Franciszkiem partyjka szachów była dla nas lekcją dorosłości. Poznawaliśmy smak porażki, wysiłku i radości z odniesionych sukcesów.
Tekst Joanna Świątkiewicz
„Głos Ojca Pio” [2/127/2021]
Joanna Świątkiewicz – wnuczka dziadka Franciszka, który nauczył ją rozpoznawania hierofanii w przyrodzie oraz gry w szachy. Razem z nim słuchała „Radia Wolna Europa”.