O jej karierze piosenkarki zadecydował przypadek, choć według niej była to „nieuświadomiona konieczność”. W dniu swoich szesnastych urodzin uczennica Technikum Ekonomicznego przyszła na koncert „Czerwono-Czarnych”, który miał odbyć się w poznańskim Domu Kolejarza w ramach eliminacji do II Festiwalu Młodych Talentów. Ponieważ ich uczestnicy nie wnosili żadnych opłat, koleżanka namówiła ją do udziału w konkursie. Zaśpiewała „Mister wonderful” z repertuaru Ludmiły Jakubczak i zakwalifikowała się do następnego etapu. „Czerwono-Czarni” zaś zaproponowali jej wspólne koncerty. Tak 10 kwietnia 1963 roku narodziła się gwiazda HALINY FRĄCKOWIAK, której zaledwie rok później uznany krytyk muzyczny Jerzy Waldorff wróżył wielką karierę, nazywając ją „drugą Demarczyk”. I nie pomylił się. Piosenkarka zdobywała nagrody na festiwalach, a jej utwory odnosiły sukcesy na listach przebojów. Co zatem sprawiło, że w pełni kariery zmieniła repertuar na poważniejszy i bardziej liryczny?
Rozmawia Joanna Świątkiewicz
Co czuje adeptka ekonomii, kiedy niespodziewanie otwiera się przed nią kariera piosenkarki? Czy jest to właśnie owo siódme niebo, o którym każdy z nas marzy?
Nie myśli o karierze jako głównym celu, tylko cieszy się tym, że śpiewa. Taki stan radości można nazwać siódmym niebem.
O czym śpiewała Pani na początku swojej przygody z piosenką? Kto decydował o repertuarze?|Już wówczas pisali dla mnie znakomici kompozytorzy i autorzy, jednakże to ja wybierałam piosenki, które chciałam zaśpiewać. Na samym początku mojej drogi artystycznej wykonywałam piękne utwory z repertuaru znanych w Polsce i na świecie artystek, takich jak: Dusty Springfield, Aretha Franklin, Ella Fitzgerald, Brenda Lee czy Ludmiła Jakubczak.
Chodziło o wyrażenie siebie czy też o zaskarbienie sobie względów publiczności?
Jeśli oddajemy siebie w muzyce, to nie manipulujemy ani sobą, ani publicznością. Takie podejście byłoby nieuczciwe. Wyrażanie siebie poprzez muzykę jest prawdziwe tylko wtedy, gdy zgadza się z tym, co jest częścią nas samych.
Co wtedy liczyło się najbardziej? Jakie miała Pani marzenia?
Zawsze byłam marzycielką, ale dzisiaj już wiem, że marzenia to pewien stan ducha, a nawet kontemplacji. Jedni marzą o tym, czego nie posiadają, inni w ten sposób wizualizują piękno przyrody, jeszcze inni myślą wówczas o samorealizacji i spotkaniu choćby w pracy z ludźmi z własnych marzeń.
Występowała Pani w telewizji, nagrywała piosenki dla radia i do filmu. Była Pani u szczytu popularności. Jaki smak miała ta sława?
Sława dla niej samej mnie nie zajmuje. Postrzegam ją jako efekt pracy. Jeśli publiczność ceni i lubi artystę, on odczuwa wtedy radość i znajduje w sobie motywację do dalszego działania.
W pewnym momencie „papierowy księżyc z nieba spadł”. Czy to właśnie wtedy dowiedziała się Pani o „ukryciu, w którym może dokonać się cud przemiany”?
Można tak to ująć. Większość ludzi traktuje „Papierowy księżyc” jako rytmiczną i dyskotekową piosenkę, tymczasem w niej ukryty jest dramat. Jej tekst jest filozoficznie wieloznaczny. Zazwyczaj z nieba spada dla nas dar, tym razem jednak coś się skończyło... Niebo utraciło wymiar metafizyczny, okazało się po prostu nieboskłonem.
Co uciszyło „podskórne burze” i przywróciło Pani „blask oczu”?
Szczęście jest momentem. W życiu nic nie jest trwałe. Ono wciąż tętni i jest burzliwe. Zgadzam się jednak z myślą, że tylko to, co prawdziwie się zaczęło, nigdy się nie kończy.
Tekst piosenki „Chcę ci dać zachwyconych oczu blask” mówi o szczęściu, bo tylko w zachwycie pojawia się ów blask. Tylko miłość jest w stanie go przywrócić. Posłuchajmy: „Wszystko dam, wszystko, co na świecie mam / Choćby mało, mało wart / I śmieszny był ten skarb, był ten skarb / Chcę ci dać zachwyconych oczu blask / Serca bicie, całe życie / Więcej nic nie mam już, nie mam już”.
Czy to właśnie trudne chwile spowodowały zmianę repertuaru na poważniejszy i bardziej refleksyjny?
Życie, trudne chwile, zmieniają nas. Dzięki życiowym doświadczeniom stajemy się dojrzalsi. One mają wpływ na nasz rozwój.
Czas dla artysty – tak jak dla innych ludzi – jest dobrodziejstwem, ponieważ z przemijaniem następuje rozwój człowieka. Dzięki niemu zmienia się nie tylko artysta, ale także wykonywany przez niego repertuar.
Osobiście błogosławię ten czas, ponieważ pozwolił mi on na rozeznanie wielu spraw. Nauczył mnie być uważną na oddzielanie ziarna od plew. Wewnętrzna przemiana ma bowiem wpływ na sposób myślenia i wartościowania. Świadomość popełnionych błędów, grzechów czy pomyłek zobowiązuje do wzięcia odpowiedzialności za to, żeby ich więcej nie popełniać.
Czy pod wpływem doświadczeń życiowych zmieniła Pani autorów tekstów? Kto wtedy dla Pani pisał?
Nie, nie zmieniłam. Po prostu dochodzili kolejni autorzy. Od początku pisali dla mnie sami wyśmienici, m.in.: Julian Matej, Marek Gaszyński, Andrzej Jastrzębiec-Kozłowski, Janusz Kondratowicz, Grażyna Orlińska, Wojciech Młynarski, Bogdan Olewicz, Ernest Bryl, Marek Dudkiewicz, Kazimierz Wierzyński, Andrzej Poniedzielski, Wojciech Kejne.
Bardzo ich wszystkich szanuję. Jestem zwolennikiem śpiewania tekstów pisanych przez poetów i profesjonalnych autorów. Nie można bowiem napisać słów do utworu muzycznego tylko tak, żeby dźwięki zabrzmiały. Dziś mogę powiedzieć, że dzięki wymienionym autorom moje piosenki miały silny wyraz także przez treść. Były śpiewaniem życia.
Przez wiele lat najpiękniejsze moje recitale reżyserował Krzysztof Bukowski. Nadawał im duchową stylistykę. On też napisał dla mnie dwa teksty do piosenek. W „Małych jeziorach” możemy usłyszeć takie oto słowa: „Każdy ma jakiś świat, tak jak ja / Wciąż czeka na znak w swoich drzwiach / Szybciej wciąż, samotniej wciąż idzie gra / Przerwać ją możesz ty, mogę ja”. Natomiast utwór „Julio, nie bądź zła” kończy taka oto myśl: „Odnajdziesz cały sens, choć go dziś brak / Odkryjesz nowy świat pewnego dnia / Więc Julio, nie bądź zła i nie patrz tak / Odnajdziesz cały swój sens, odmienisz swój świat na nowy”.
Sama również napisałam wtedy teksty do piosenek: „Bawimy się w życie” i „Przystanek bez drogowskazu”. Nie chcę jednak zdradzać kuluarów ich powstania... Zawsze mi się wydawało, że śpiewam tylko o miłości, tymczasem okazuje się, że piosenkami opowiadałam także o trudnych wydarzeniach.
Od jakiej piosenki zaczęła się owa zmiana?
Nie ma jednoznacznej granicy. Teksty piosenek, które śpiewałam jako młoda dziewczyna, były na miarę mojego wieku. Chociażby utwór „Za mną nie oglądaj się” napisany przez Marka Gaszyńskiego, do którego skomponowałam muzykę. Dzisiaj już bym piosenki o takiej treści nie zaśpiewała...
Potem teksty zmieniały się, ponieważ stawałam się dojrzałą kobietą.
Nie obawiała się Pani, że wprowadzenie wątków religijnych do tekstów piosenek odstraszy publiczność?
Dlaczego miałam się bać? Czy miałabym się wstydzić tego, kim jestem? Jestem osobą wierzącą, co nie oznacza, że chcę to manifestować. Natomiast nie widzę powodu, by czuć się skrępowaną, jeśli tekst piosenki ma Bożą treść. Uważam to za naturalne prawo mojego życia. Jeśli tej prawdy nie ma, „słabo” to widzę.
Zaśpiewała Pani „Pieśń o słońcu niewyczerpanym”, której autorem tekstu jest Karol Wojtyła. Był ku temu szczególny powód?
W 1973 roku zaśpiewałam „Pannę pszeniczną”, piosenkę napisaną dla mnie przez Katarzynę Gertner i Marka Dudkiewicza pozornie na dożynki, która tak naprawdę była litanią do Najświętszej Maryi Panny. Utwór ten bardzo lubił Karol Wojtyła, więc kiedy wybrano go na papieża, postanowiłam coś dla niego zaśpiewać. Wybrałam muzykę Józefa Skrzeka, a potem sięgnęłam po teksty z Księgi Psalmów i tak powstało „Wołanie moje”, dedykowane Janowi Pawłowi II.
Natomiast powodem wykonania „Pieśni o słońcu niewyczerpanym” był koncert „Błogosławiona siejba”, który Barbara Jelonek przygotowywała na 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II. Odbył się on w Watykanie. Był to równocześnie wieczór poezji Karola Wojtyły i imieniny Karola.
Oprócz „Pieśni o słońcu niewyczerpanym” podczas tego koncertu zaśpiewałam przed papieżem także wspomnianą „Pannę pszeniczną” i „Jak pięknie mogłoby być”.
Jak komentowano nowe piosenki? Jak reagowała na nie publiczność?
Płytę „Zostań aniołem” również dedykowałam papieżowi Janowi Pawłowi II. Gram koncerty, śpiewam te utwory. Publiczność bardzo dobrze je odbiera. Zapewne dlatego, że moje piosenki mają wymiar duchowy.
Czy siódme niebo jest dzisiaj dla Pani takie samo jak na początku kariery, czy też się zmieniło?
Lubię marzyć... czasami. Lubię ten rodzaj wyobraźni. Tak silnie jestem scalona z muzyką, że nie wyobrażam sobie siebie robiącej coś innego niż śpiewanie.
A siódme niebo to zawsze siódme niebo – symbol najwyższego dobra i piękna, które może nas spotkać. Ono jest w nas, kiedy mamy piękne marzenia. Jest w naszej duszy, w naszych tęsknotach. To spełnienie. Dostępne dla każdego, jeśli będzie miał takie pragnienie i czyste intencje.
„Głos Ojca Pio” [131/4/2021]
Halina Frąckowiak – debiutowała w 1963 roku na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie, gdzie zakwalifikowała się do tak zwanej „Złotej Dziesiątki”. Kolejne nagrody zdobywała na festiwalach piosenki w Opolu i Kołobrzegu. Na początku współpracowała z zespołami muzycznymi, m.in. Tarpanami, Drumlersami, ABC, SBB, Czerwono-Czarnymi. Wylansowała wtedy swoje największe przeboje: „Ktoś”, „Czekam tu”, „Napisz, proszę”, „Za mną nie oglądaj się”. W 1971 roku rozpoczęła karierę solową i stopniowo zmieniała repertuar na poważniejszy i bardziej liryczny. Na listach przebojów znalazły się takie utwory jak: „Tin Pan Alley”, „Papierowy księżyc” czy „Anna już tu nie mieszka”. Koncertowała w Europie oraz w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Nagrała ponad dwadzieścia płyt. W 1993 roku Polskie Nagrania na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu uhonorowały ją złotą płytą za całokształt dokonań artystycznych. Otrzymała wiele nagród na festiwalach krajowych i zagranicznych. Działalność artystyczną piosenkarki doceniły także władze państwowe, przyznając jej prestiżowe odznaczenia, m.in. Brązowy i Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, Złoty Krzyż Zasługi za osiągnięcia artystyczne oraz Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w pracy artystycznej i twórczej.