Ogólnie przekaz jest jasny. Tak Pismo Święte, jak i tradycyjne nauczanie Kościoła mówią, że należy głosić wiarę wszystkim ludziom. Zresztą: jaki byłby sens religii, która zakazywałaby głoszenia swojej nauki w świecie? Chrystus wyraźnie nakazał: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,15-16). Słowa te skłoniły pierwszych uczniów do rozejścia się na cztery strony świata i głoszenia wszystkim, że Chrystus jest Panem i Zbawicielem. Zapłacili za to wysoką cenę, bo tylko jeden z nich umarł śmiercią naturalną, zaś pozostali złożyli ofiarę męczeństwa. Nie zraziło to jednak kolejnych pokoleń kobiet i mężczyzn, które aż po dziś gotowe są opuścić swoje domy, przyjaciół i ojczyzny, by udać się w najdalsze zakątki świata głosić Dobrą Nowinę słowem i czynem.
Warto postawić pytanie o to, czy my również powinniśmy kierować się ewangelicznymi wskazaniami i wyjechać do dalekich krajów, by tam mówić o Chrystusie. Otóż nie! Ponieważ zwyczajnie nie każdy się do tego nadaje. Jeśli mówimy o misjach w sensie dalekich wyjazdów i głoszenia Ewangelii innym narodom, mamy raczej na myśli specyficzne powołanie, którego Bóg udziela niektórym. Jednak o misyjności Kościoła możemy i powinniśmy mówić w sensie szerszym, wszak on niezmiennie nucza, że KAŻDY ochrzczony z samego faktu przyjęcia sakramentu wejścia do wspólnoty wierzących jest zobowiązany do głoszenia i obrony wiary. Jakby tego było mało, zobowiązanie to zostało potwierdzone w sakramencie bierzmowania. Zatem wszyscy w Kościele jesteśmy misjonarzami. Od, nazwijmy ich zawodowymi, różni nas jedynie teren działania.
Nie uważam się za człowieka wybitnego, a i tak zdarzyło się kilka razy, że zostałem poproszony o zabranie głosu na temat wiary przed szerszą publicznością w różnych zakątkach naszego kraju. Pokazuje to wyraźnie, że nawet jeśli nie ma się nic odkrywczego do powiedzenia, i tak wcześniej czy później nadarzy się okazja, by dać świadectwo swojej wiary. Nie miałem z tym większego problemu.
Są jednak tereny misyjne, gdzie głoszenie wiary wiąże się z wielkim trudem, a często z odrzuceniem i brakiem zrozumienia. Tam trzeba szczególnej odwagi w mówieniu o Bogu, bo środowisko rzadko bywa przychylne i otwarte. I wcale nie mam na myśli misji w dalekich krajach. Dzisiaj trudne bywa nawet mówienie o Bogu w domu, pracy, szkole czy wśród znajomych i przyjaciół. Trzeba mieć wielką odwagę i miłość do Jezusa, by publicznie przyznać się do wiary. Wobec skali obecnych ataków na katolików każde świadectwo jest czynem na wskroś heroicznym, mimo że za wyznanie wiary nikt u nas jeszcze nie zabija… Jednak słowa potrafią ranić bardziej niż pięści.
Uważam, że prawdziwe misje czekają nas w zaciszu naszych domów. Nie pytajcie mnie jednak, jak należy je prowadzić, ponieważ nie ma na to jednakowej recepty. Jestem ojcem dwóch nastolatek i wiem, jak trudno do nich dotrzeć z przekazem Ewangelii, by ukazać im piękno Chrystusa. One konfrontują moje słowa z moimi czynami i widzą, jakim jestem człowiekiem. W dodatku żyją w świecie, gdzie wiara, wartości, uczciwość i pracowitość są wyszydzane. Nawet najpiękniejsze z uczuć i postaw – miłość i wierność – są zdeformowane i wynaturzone. Warto w tej sytuacji się zastanowić: Czy i w jaki sposób głosimy naukę Ewangelii w najbliższym otoczeniu? Czy mamy odwagę mówić o Bogu w swoich rodzinach, wśród przyjaciół i sąsiadów? W końcu: Jakie dajemy świadectwo o Kościele? Łatwo jest pięknie mówić, trudniej pięknie żyć. Tymczasem w ewangelizacji nie można oddzielić słów od czynów. Autentyczny przekaz domaga się ich spójności.
Poddajmy własne życie wnikliwej analizie, a poznamy odpowiedzi na bardzo ważne pytania: Dlaczego tak wielu młodych odchodzi z katechezy? Dlaczego mamy do czynienia z tak wielkim wzrostem rozwodów i zdrad małżeńskich? Dlaczego tak wielu młodych duchownych po kilku latach od przyjęcia święceń porzuca kapłaństwo? Dlaczego wciąż borykamy się z plagą alkoholizmu, a na ulicach doświadczamy wulgarności i agresji? Ponieważ chory jest polski dom. Dom, w którym nie mówi się o Bogu, nie myśli po Bożemu i nie modli się do Boga. Tak wygląda największy teren misyjny na przyszłe dziesięciolecia.
Popatrzmy na Holandię. Stamtąd jeszcze kilkadziesiąt lat temu wywodziło się najwięcej misjonarzy. Dzisiaj to kraj bez powołań, w którym kościoły zamienia się na nocne kluby. Warto z tego przykładu wyciągnąć wnioski, dopóki jest jeszcze o co walczyć. Przestańmy w końcu żyć mrzonkami o kolejnej „wiośnie Kościoła” i spójrzmy prawdzie w oczy, bo chodzi o zbawienie nasze i naszych najbliższych. Dziękujmy Bogu za łaskę wiary i zadbajmy o to, byśmy nie byli ostatnim pokoleniem, które ją zachowało. Czeka nas trudne zadanie domowe, z którego realizacji zdamy sprawę przed Bogiem.
Tekst Adam Maniura
GOP [142/4/2023]
ADAM MANIURA – mąż, ojciec, były katecheta i miłośnik fotografii, prowadzi fotoblog bytominside.pl