Gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że będę z radością wracała do domu i cieszyła się widokiem męża, a co więcej, że będę go kochała, mogąc to szczerze, z przekonaniem powiedzieć, pomyślałabym, że jest naiwniakiem i sentymentalistą. A teraz właśnie tak się dzieje! O zwycięstwie miłości i życia opowiada Urszula Mela.
Krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować – czy Pani zdaniem wymienione uczynki miłosierdzia dotyczą małżeństwa?
Bez tych postaw małżeństwo ma małe szanse, żeby przetrwać, a jeśli już tak się stanie, to w totalnej emocjonalnej separacji. Z drugiej strony, patrząc na nie czysto po ludzku, wydają się one niewykonalne, ponieważ na płaszczyźnie emocjonalnej na krzywdę reagujemy cierpieniem, a nie cierpliwością.
Z doświadczenia jednak wiem, że niemożliwe dla człowieka jest możliwe dla Pana Boga. Kluczowym wydarzeniem w moim małżeństwie, dzięki któremu tę prawdę zobaczyłam, było doświadczenie cierpienia – przemocy. Toczyliśmy z mężem istną wojnę, za którą oczywiście jego obwiniałam. Traktowałam go jako złego człowieka, a siebie jako dobrą, pokrzywdzoną ofiarę. Tak wtedy naprawdę myślałam, ale dzisiaj się tego wstydzę.
Co takiego się wydarzyło, że zaczęła Pani inaczej postrzegać tę sytuację?
W momencie, w którym działo się najgorzej w naszym małżeństwie, usłyszałam katechezę o Krzyżu Chwalebnym. Jej głównym przesłaniem jest ukazanie sensu przeżywanego przez człowieka cierpienia. Nie chodzi o to, by uginać się pod jego ciężarem, ale je przyjąć i przez nie przejść. Inaczej musielibyśmy cały czas uciekać, a ucieczka nie jest dobrym sposobem na szczęśliwe życie. Inaczej mówiąc: rzeczywistość często dotyka nas niezgodnie z naszymi oczekiwaniami – inaczej niż chcielibyśmy, żeby było lub jak „powinno” być. Sensem krzyża nie jest jednak samo umieranie, ale zwycięstwo nad śmiercią – zmartwychwstanie.
Słuchałam tej katechezy, kiedy mój mąż przebywał w Stanach Zjednoczonych. Przed jego podróżą rozstaliśmy się w wielkiej nienawiści. Wiedziałam, co mnie zabija i na co nie chcę się zgodzić w moim życiu, w moim małżeństwie. Wtedy usłyszałam pytanie: czy decyduję się przyjąć ten krzyż jako chwalebny? Było to najtrudniejsze wyzwanie, z jakim przyszło mi się zmierzyć w życiu, a przecież niewiele ode mnie wymagało, tylko odpowiedzieć „tak”, choć czułam, że jest to sprzeczne z moimi przekonaniami. Nie byłam w stanie dostrzec w tym żadnego dobra dla mnie. Czułam, że po ludzku umieram i siebie skreślam. Gdybym w tamtym momencie miała jeszcze inną opcję do wyboru, nie przyjęłabym tego słowa. Ja tymczasem pomyślałam, że nie ma już innego ratunku, jak tylko pójść za nim w ciemno…
Kiedy doświadczała Pani krzywdy od męża, nie chciała po prostu odejść i zakończyć małżeństwa?
Oczywiście, że chciałam! Źle znosiłam bycie krzywdzoną i niszczoną, ale nie potrafiłam tego skończyć, nie byłam na tyle silna. Dziś widzę w tym wielką łaskę, bo gdybym była silniejszą kobietą, nie byłoby już naszego małżeństwa. Mam mocne doświadczenie i przekonanie, że światło, które rzuca na nasze życie słowo Boże, naprawdę zmienia znaczenie i sens różnych wydarzeń. Dzięki niemu w pewnym momencie poczułam i zobaczyłam, jaką mam w sobie nienawiść do męża. Zdałam sobie sprawę, że z jej powodu najchętniej bym go zabiła, będąc przekonaną o słuszności swoich racji. Była to potworna świadomość, bo zobaczyłam, że noszę w sobie przynajmniej tyle samo agresji, co mój mąż, tylko zostałam wychowana w taki sposób, żeby ją tłumić, dlatego nie umiałam jej wyrażać. Taka postawa jest złudna, ponieważ zbudowałam na niej takie mniemanie o sobie, że nigdy nie byłabym w stanie użyć agresji wobec drugiego człowieka. Z pozoru brzmi to dumnie, wystarczy jednak postawić pytanie o własną zasługę, a optyka się zmieni. Dopiero wtedy spojrzałam zupełnie inaczej na mojego męża, który niósł cały balast przemocy. Mogłam się z nim spotkać jak człowiek z człowiekiem – każde w swojej bezradności…
Rozmawiała Agata Rajwa
Cały artykuł przeczytasz w papierowym wydaniu "Głosu Ojca Pio" [101/5/2016]
URSZULA MELA – psycholog, psychotraumatolog, pracuje w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej oraz w Fundacji Jaśka Meli „Poza Horyzonty”. Zajmuje się pomocą psychologiczną osobom po przebytych traumach. Matka czwórki dzieci, żona jednego męża, babcia, właścicielka psa i kota. Zainteresowania: jak działa człowiek i co go prowadzi oraz nieustanne poszukiwanie sensu. Lubi mieć zajęte ręce: filcem, dekupażem, struganiem patyczków, nawlekaniem koralików…