Cierpienie nie prowadziło Ojca Pio do zamknięcia się w sobie, lecz do pełnej miłości otwartości na Boga i człowieka. Stygmaty są jego znakiem, objawiając jednocześnie zwycięstwo nad nim – zmartwychwstanie.
Maciej Zinkiewicz OFMCap
Jeśli zdolność do odczuwania jest specyficznie ludzka, trzeba w konsekwencji przyjąć konieczność przeżywania cierpienia. Ono nie omija żadnego człowieka. Wcześniej czy później dotyka każdego z nas.
Cierpienie fizyczne wspólne jest ludziom i zwierzętom. U człowieka przyjmuje ono jednak także psychiczny, a nawet duchowy charakter. Dobrze ukazuje to Ojciec Pio – on cierpi fizycznie, nosi bolesne rany, które są skutkiem wewnętrznego, duchowego zjednoczenia z ukrzyżowanym Chrystusem. Takie cierpienie rodzi miłość, szczególnie do potrzebujących, znoszących ból, przygniecionych ciężarem życia i niepowodzeń.
Cierpienie w życiu Ojca Pio staje się sposobem przeżywania, okazywania miłości. On pragnie tylko kochać i pozostać wiernym Jezusowi, chce być jak On. Staje się więc odzwierciedleniem Miłości. Jego zdeformowane ciało jest znakiem wtargnięcia Boga i Jego nieprzewidywalnej miłości w nasz świat. Wyrywa nas z płytkiego dobrego samopoczucia, byśmy mogli odkryć nowy sens: sens życia, umierania, cierpienia, przekraczania ludzkich ograniczeń ku temu, co Boskie.
Ludzkie ciało to z pewnością tajemnica, misterium. Wyszło spod Bożej ręki jako arcydzieło. Na pewno nie można oddzielać go od duszy, ponieważ stanowią jedność. Dzisiejszy świat i kultura, w jakiej żyjemy, zapomina o duszy, hołdując ciału – zgrabnemu, zadbanemu, ponętnemu, dobrze (czyli zdrowo) odżywionemu, a więc i szczupłemu, wysportowanemu. Ludzie pędzą za przyjemnością, jej się oddają. Coraz bardziej jej pragną. Trwa to w najlepsze, póki nie przyjdzie cierpienie – nagłe i niespodziewane lub powolne i leniwe.
Cierpienie wtedy miażdży. Staje się niezrozumiałe. Złe. Obrzydliwe.
Jaką prawdę o cierpieniu przekazuje nam Ojciec Pio? Czy potrafi je wytłumaczyć? Jaki przykład daje swym życiem?
Ojciec Pio od młodości był człowiekiem chorowitym. Ze względu na stan zdrowia nie wiadomo było nawet, czy zdoła ukończyć przygotowania do kapłaństwa i przyjąć święcenia. Pan dał mu tę łaskę, by jako kapłan stał się wyrazistym świadkiem Chrystusa cierpiącego, który swą ofiarą otwiera przed człowiekiem nowe perspektywy, daruje nowe życie – otwiera niebo. Takim człowiekiem był Ojciec Pio, gdy, całkowicie zanurzony w misterium Chrystusa, sprawował mszę świętą, a także wówczas, gdy skrzętnie ukrywał swe stygmaty, chcąc, by pozostały, na ile to tylko możliwe, sekretem między nim a Jezusem.
Cierpienie Ojca Pio i cierpienie Jezusa – takie samo, a jednak nie identyczne. Ojciec Pio przez pięćdziesiąt lat nosił stygmaty, które naznaczyły całe jego życie. Pokazał światu Jezusa, ale pozostał sobą: osobą kruchą, słabą, pełną wątpliwości. Swe serce zawierzył jednak Bogu i pozwolił, by On zrobił z nim, co uzna za stosowne.
Bóg przeszył jego ciało. Trawił bólem przez pięćdziesiąt lat. Zmiażdżył go cierpieniem. On zaś niósł je wpatrzony w Jezusa ukrzyżowanego, który zmartwychwstał, zwyciężył i żyje.
Ojciec Donato da Welle, przełożony zakonu kapucynów w latach 1932–1938, opisuje w swych wspomnieniach wydarzenie, którego był świadkiem podczas wizyty w San Giovanni Rotondo:
„Pewnego ranka, o godzinie piątej, szedłem do kościoła. Jeden z braci powiedział mi: «Ojciec Pio bardzo cierpi». Rzeczywiście, zastałem go w bardzo złym stanie. Lekarz, który trwał u jego boku, na próżno próbował różnych sposobów, by przyjść mu z pomocą. Po kilku słowach pocieszenia udałem się do zakrystii, by odprawić mszę świętą. Zwykle o tej porze odprawiał ją Ojciec Pio. Po mszy do zakrystii przyszło kilku ludzi. Chcieli się wyspowiadać. Pokazałem im puste ręce, by zaznaczyć, że nie jestem Ojcem Pio. Powiedziałem im, że Ojciec Pio nie dał rady przyjść i zapytałem, czy nie mogliby poczekać do jutra. Odpowiedzieli mi, że to niemożliwe. Jechali całą noc, mieli do dyspozycji tylko ten dzień, a następnego ranka musieli być w pracy w fabryce. (…) Zapytali mnie, czy ja nie mógłbym wysłuchać ich spowiedzi. Chętnie się zgodziłem. Prawie wszyscy ci robotnicy i urzędnicy nie korzystali z sakramentów od wielu lat. Nie mogłem odeprzeć od siebie wrażenia, że między agonią Ojca Pio a obfitością Bożej łaski w tym samym czasie zachodzi ścisły związek”.
Ofiarowane z miłością cierpienie otwiera niebo. Ojciec Pio zawsze pragnął miłości do Chrystusa, która ogarnie go całego. Cierpienie było tylko drogą do zjednoczenia nazywanego zmartwychwstaniem i życiem, w którym wszelki ból ustaje.
Ojciec Pio, choć żył na tym świecie, był człowiekiem nie z tego świata. Umarł i zmartwychwstał z Jezusem. Dlatego potrafił w Jego imię podnieść ku nowemu życiu wiele osób i otworzyć przed nimi nowe perspektywy. Umiał uzdrowić serce i ciało. Prowadził do doświadczenia zmartwychwstania, samemu codziennie konając z wiarą w Zmartwychwstałego, który rozerwał więzy śmierci, zła i grzechu.
Ojciec Pio uczy nas spojrzeć dalej. Kochać bardziej. Przekraczać mocą miłości każdą sytuację, jakiekolwiek położenie. Taka miłość spala się w ofierze cierpienia i daje życie wieczne, nieskończone. Daje zmartwychwstanie.
MACIEJ ZINKIEWICZ – kapucyn, doktor filozofii, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Redaktor naczelny „Głosu Ojca Pio” i dyrektor Wydawnictwa Serafin.
Głos Ojca Pio [110/2/2018]