Niedawno zmieniłem swoje zdjęcie profilowe na Facebooku. W trzy dni dostałem 133 lajki i kilka komentarzy. Na chwilę poprawiło mi to humor, ale później okazało się zupełnie bez znaczenia.
Mam wrażenie, że podobnie dzieje się dzisiaj dosyć często z wieloma ludzkimi relacjami. Związujemy je na chwilę, by potem stały się zupełnie bez znaczenia...
Tylko dla siebie
Czy w czasach Facebooka jest jeszcze miejsce na prawdziwą przyjaźń? Łatwo się chyba zgodzić, że mamy dzisiaj do czynienia z kulturą banalizacji, w tym umniejszania znaczenia relacji międzyludzkich. Nasze kontakty stały się płytsze, bardziej przypadkowe, przerywane... Nie bez znaczenia jest tu częściowe przeniesienie życia do Internetu. Tam mogę być, kim chcę; mogę prezentować się, jak uznam za stosowne; mogę wchodzić w setki interakcji na odległość. Sprawia to, że niejako znika podstawa prawdziwej przyjaźni: prawda, szczerość, autentyczność i zaufanie. Powstaje zatem świat bez autentycznej przyjacielskiej więzi (lub przynajmniej staje się ona coraz rzadsza), chociaż utrzymujemy kontakty z tysiącami znajomych. Czy w takim świecie da się żyć?
Świat niegdyś miał wyraźnie zarysowany kształt. Ludzi łączyły relacje rodzinne i przyjacielskie, w których każdy był sobą. Działo się tak – za czym dziś tak bardzo tęsknimy – ponieważ w cenie była autentyczność. W najbliższym życiowym kontekście zakładanie jakiejkolwiek maski nie miało najmniejszego sensu. Trzeba było być prawdziwie razem – stać razem w prawdzie – by móc przeżyć bądź realizować rozmaite plany i zamierzenia. Trzeba było się wzajemnie wspierać. Były to czasy, kiedy żyło się z jasną świadomością: potrzebuję drugiego, a on potrzebuje mnie. Były to złote czasy przyjaźni.
Dziś jakże często staramy się żyć, jakbyśmy nie potrzebowali nikogo. Zapatrzeni w siebie. Inni mają być jedynie planetoidami kręcącymi się wokół nas – centralnej gwiazdy. Własne „ja” przysłoniło nam to, na czym samo się do tej pory opierało.
Kreowanie wizerunku
Koncept przyjaźni jest wewnętrznie związany z innym ważnym pojęciem, dziś też już często zapomnianym albo przeinaczonym – cnotą. W naszych czasach jawi się ona niczym stara bęzzębna ciotka w zniszczonym płaszczu i kapeluszu nie z tej epoki. A bez cnoty – rozumianej w sensie klasycznym jako skuteczne staranie się, by być najlepszą wersją siebie – nie ma przyjaźni. Podkreślę: nie chodzi o to, by prezentować się jako najlepsza wersja siebie, ale nią być! Szczególnie w wymiarze etycznym. Człowiek cnotliwy nie spełnia obowiązków moralnych z konieczności, ale stale i spontanicznie jest po prostu dobry i kochający.
Ludzie potrafiący być przyjaciółmi mogliby zmienić ten świat, uzdrowić go z niejednego kryzysu. A mamy ich wiele: wojny, konflikty społeczne na wielu płaszczyznach, brak zaufania i niewydolność ustrojów politycznych. Wielu myślicieli szuka drogi naprawy świata poprzez budowę nowych, lepszych struktur... Ale jej kierunek powinien być chyba odwrotny: zaczynać się od pracy nad najmniejszym, podstawowym elementem. Chodzi o pracę nad samym sobą, by stać się cnotliwym człowiekiem.
Prawdziwa więź
Czy we współczesnym zamęcie z relacjami potrafimy żyć dla Jezusa? Najbardziej niezwykłe jest to, że stał się On człowiekiem, aby powołać nas do przyjaźni ze sobą, do przyjaźni z Bogiem. Wkroczył w nasz pogrążony w ciemności świat jako Światło. Wielu Go nie przyjęło, „tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (por. J 1,12) – nowymi ludźmi. Jezus jest jedynym dobrym, który przyszedł na ten świat, i tylko On może być doskonałym przyjacielem. Swą przyjaźń oferuje każdemu bez wyjątku: grzesznikom, cudzołożnicom, zabójcom, złoczyńcom... Narcystom, egoistom, kłamcom i oszustom... On wie, że przyszedł do świata porażonego w ciemności, ale po to, by go zbawić, uratować, otworzyć mu drogę do zupełnie innej rzeczywistości – jedności, bliskości, wspólnoty, przyjaźni z Trójjedynym Bogiem.
Do przyjaźni ze sobą Jezus zaprasza pokornie, niczego nie narzucając, do niczego nie przymuszając. Nigdy nie stawia się ponad. Rzeczywiście chce być – i jest – przyjacielem. Chociaż jest Bogiem, szanuje nasze zdanie, uczucia, wybory, ale pomaga widzieć dalej, dostrzec głębiej, czuć autentyczniej, kochać prawdziwiej. On wciąż daje – daje nieskończenie. I oczekuje na odpowiedź, ale cierpliwie, nie ponaglając, jakby czas był kolejnym Jego nieograniczonym darem.
Potrzeba tylko gotowości do stanięcia w prawdzie i decyzji, aby Go przyjąć, a nie odrzucić. A On będzie kroczył z nami po wszystkich drogach i oświetlał je swym światłem. Czy Jezus chce czegoś w zamian? Owszem, pragnie, aby jak Maria z Betanii usiąść czasem u Jego stóp, mieć dla niego czas i słuchać Jego słowa. A potem przekonać się, że ten sam głos, to samo słowo ma moc wyprowadzić – jak Łazarza – z grobu.
W przyjaźni Jezusa z Marią, Martą i Łazarzem było wszystko: wspólnie spędzone chwile, codzienne małe radości, praca, wyrzuty, usprawiedliwianie się, zasłuchanie, choroba, śmierć, łzy, żal, wiara i wątpliwości, wybuch szczęścia i zapach wonnych olejków... Tak wyglądał świat ludzkich relacji, w którym rozgościł się Bóg. Z Betanii Jezus poszedł zaś do Jerozolimy, aby tam przyjąć krzyż i zmartwychwstać. Aby na siebie wziąć całe zło świata i dać mu nowy początek, zapraszając do przymierza z Bogiem i przemiany siebie oraz swego życia boskim światłem.
Nowe tylko dla siebie
Czy powinienem zatem dziś skasować swoje konto na Facebooku? Myślę, że nie. Ale muszę pamiętać, że prawdziwe życie jest poza cyberprzestrzenią. Ukrywa się w autentycznych, głębokich relacjach, w centrum których stoi Bóg, udzielając nam obficie ożywczego Ducha miłości i prowadząc do pełni życia w cnocie.
Tekst br. Maciej Zinkiewicz OFMCap
„Głos Ojca Pio” [139/1/2023]
Brat Maciej Zinkiewicz – kapucyn, doktor filozofii. Dyrektor wydawnictwa „Serafin” i redaktor naczelny „Głosu Ojca Pio”. Wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym Braci Mniejszych Kapucynów w Krakowie.