W Wielki Piątek po liturgii nasz przełożony zakonny otrzymał esemesa od jednego z parafian z rozpaczliwym apelem o pomoc. Parafianin ten pisał o dramatycznej sytuacji w stalowowolskim Domu Pomocy Społecznej. Szybko, spontanicznie podjęliśmy decyzję, by podjąć posługę wśród starszych osób zainfekowanych koronawirusem i potrzebujących natychmiastowej pomocy.
Co zdecydowało, że Bracia zaryzykowali swoje zdrowie, a nawet życie i poszli pomagać w opanowanym przez koronawirusa Domu Pomocy Społecznej?
Wojciech: Rozmawialiśmy we wspólnocie na ten temat. Wahaliśmy się, rozważaliśmy różne opcje. Ostatecznie w trójkę, Łukasz, Mariusz i ja, wyraziliśmy gotowość, aby tam pójść.
Łukasz: I to bardzo chętnie.
Wojciech: Potrzebne były jeszcze szczegółowe informacje od dyrekcji DPS-u, oficjalna prośba z ich strony. Czekaliśmy jeszcze tylko na dopełnienie formalności.
Czy któryś z braci miał już doświadczenie podobnej posługi?
Mariusz: Ja już wcześniej pracowałem z bezdomnymi. Przez lata było to moje główne zajęcie. Ale każdy z nas zetknął się z posługiwaniem bezdomnym czy pracą w hospicjum. Nabyte doświadczenie nie było jednak w tym momencie najistotniejsze, ważniejsza była chęć pomocy, interwencji w tej konkretnej, kryzysowej sytuacji.
Kiedy gwardian przekazał nam pierwszą, jeszcze nieoficjalną prośbę o pomoc w DPS-ie, czekając na konkretne informacje i ustalenia ze starostwa i Urzędu Miasta, my już wyraziliśmy swoją gotowość na podjęcie posługi. Podobnie jak br. Łukasz i br. Wojtek byłem w pełni zdecydowany. Wszyscy trzej wiedzieliśmy, że chcemy tam pójść.
Czy ta Wasza pełna oddania postawa, która nawet nie miała czasu, by dojrzeć, nie zachwiała się, kiedy przekroczyliście próg domu pomocy? Tam przecież mogła, i to całkowicie realnie, spotkać Was choroba, a nawet śmierć. Nie baliście się?
Wojciech: Wszystko działo się tak szybko, że nie mieliśmy czasu, aby się nad tym zastanawiać.
Łukasz: To działo się w Wielki Piątek. Odpowiadałem za przygotowanie liturgii. Przed udaniem się do DPS-u musiałem wszystko przygotować w zakrystii. Byłem zajęty, wyraziłem natychmiast chęć, lecz nie zastanawiałem się nad ryzykiem.
Mariusz: Ponieważ bracia byli zajęci przygotowaniami do liturgii Triduum Paschalnego, gdy już zostały podjęte wszystkie decyzje, ja zorganizowałem naszą przeprowadzkę do DPS-u. Rozmawiałem z gwardianem i dyrektorem DPS-u, ustaliliśmy, że najlepszym terminem rozpoczęcia naszej posługi w ośrodku będzie niedzielny poranek – śniadanie wielkanocne.
Jak wyglądała sytuacja w DPS-ie? Zgadzała się z Waszymi wyobrażeniami?
Wojciech: Trudno powiedzieć, czego się spodziewaliśmy. Wszystko działo się tak szybko, nie było czasu na przemyślenia.
Mariusz: Byliśmy świadomi sytuacji. Nie mieliśmy żadnych oczekiwań. A ryzyko rzeczywiście było duże.
Co o Waszej decyzji sądzili pozostali bracia?
Łukasz: Bardzo podobała mi się postawa gwardiana. Jeszcze zanim została podjęta decyzja o naszej posłudze w DPS-ie, gdy jeszcze rozważano wiele różnych opcji, my już wiedzieliśmy, że gwardian błogosławi naszym zamiarom, jeśli tylko wszystkie konieczne sprawy zostaną załatwione. Również bardzo pozytywnie odebrałem postawę naszych starszych współbraci, ich wielką życzliwość.
Na czym polegała Wasza posługa w domu pomocy?
Wojciech: Posługiwaliśmy na wszystkich piętrach domu pomocy, również w strefie, gdzie przebywali zakażeni koronawirusem. Z osobami zarażonymi mieliśmy bezpośredni kontakt. Nasza pomoc polegała na wykonywaniu prostych czynności, takich jak: karmienie, przewijanie, mycie, zabiegi pielęgnacyjno-opiekuńcze. Pensjonariusze byli objęci kwarantanną, nie mogli opuszczać swoich pokoi. Naszą obecnością chcieliśmy wnieść w ich życie trochę radości.
Łukasz: Kiedy rozpoczynaliśmy naszą posługę, w ośrodku pozostawały już tylko dwie pielęgniarki i cztery opiekunki. Nasza obecność dawała im szansę na choćby krótki wypoczynek i odrobinę snu.
Wojciech: Pielęgniarki i opiekunki pracowały przez poprzedzający nasze przybycie tydzień bez przerwy, przez całą dobę. Były wykończone. Ich samopoczucie rzutowało na atmosferę, widać było zmęczenie, smutek. Nasze przybycie wniosło tam trochę radości.
Łukasz: Nasza służba – oprócz zabiegów opiekuńczych – obejmowała również płaszczyznę duchową. Brat Wojciech udzielał sakramentów. Dla przebywających w domu pomocy osób, które przez długi czas były pozbawione opieki duszpasterskiej, obecność kapłana była ważna. Dawała im wielką radość, czuły się szczęśliwie, mogąc przyjąć sakrament, uczestniczyć we wspólnej modlitwie czy choćby tylko odczuwać obecność naszą i posługujących z nami sióstr zakonnych.
Czy podczas Waszego pobytu ktoś w stalowowolskim domu pomocy umarł?
Wojciech: Trzy osoby, w tym jedna bez związku z koronawirusem.
Mariusz: Była to starsza, 94-letnia kobieta, leżąca. Kontakt z nią był ograniczony, nie wiedzieliśmy, czy jest zarażona koronawirusem. Później okazało się, że zmarła na schorzenia starcze.
Wojciech: Kiedy dostrzegliśmy, że jej stan zdrowia szybko się pogarsza, zanim jeszcze przyjechało pogotowie, byliśmy przy niej, modliliśmy się. Namaściłem ją, udzieliłem jej odpustu w godzinie śmierci. Łukasz przyniósł gromnicę, podał ją kobiecie, a ona ścisnęła ją w dłoniach. Robiliśmy wszystko, na co pozwalały przepisy sanitarne.
Co było dla Was najtrudniejsze?
Wojciech: Pierwsze dni były trudne, nie wiedzieliśmy, kto jest zarażony ani jak postępować z pensjonariuszami.
Mariusz: Pierwszego dnia zderzyliśmy się z atmosferą niepokoju, braku rozwiązań, 80-90% personelu opuściło DPS, więc wiedzieliśmy, że wchodzimy w trudną sytuację. Bieżące wydarzenia nas martwiły, doświadczyliśmy kryzysu walki z koronawirusem, braku odpowiednich procedur, jakie obowiązywały już w szpitalach. Osoby z personelu, które zastaliśmy, pracowały już którąś dobę z rzędu. Wszyscy byli zmęczeni. Do budynku DPS-u nikt nie mógł wchodzić ani wychodzić.
Otrzymaliśmy informacje o sytuacji na poszczególnych piętrach i zaczęliśmy pracę. Odczuwaliśmy przy tym wielkie obciążenie psychiczne, ponieważ wiązała się ona z przejęciem przez nas odpowiedzialności za to, co działo się w DPS-ie. Wieczorami udawaliśmy się do bursy, gdzie przez trzy tygodnie mieszkaliśmy z innymi osobami konsekrowanymi. Siostry i bracia dojechali do nas kilka dni później. Nasza trójka była pierwsza, więc poczuwaliśmy się do odpowiedzialności za odpowiednie przyjęcie osób konsekrowanych przyjeżdżających z całej Polski.
Czyli staliście się zarządcami domu opieki?
Mariusz: Chcieliśmy nieść pomoc, a wszyscy pracownicy byli zmęczeni. Obok naszej głównej pracy przy pensjonariuszach pragnęliśmy także pomóc zarządowi domu opieki w ustabilizowaniu sytuacji personalnej. W tym celu prezydent miasta napisał listy do osób konsekrowanych, do konkretnych zgromadzeń. Na początku nie wiedzieliśmy, ile osób i skąd przyjedzie i czy w ogóle DPS będzie utrzymany. Pierwsze po nas, w środę, przyjechały siostry dominikanki, w czwartek bracia albertyni, a w piątek siostry felicjanki oraz siostry służebniczki starowiejskie.
Łukasz: Na pewien czas z DPS-u zrobił się klasztor (śmiech).
Wojciech: Dla mnie trudne było oczekiwanie na wyniki testów na koronawirusa. Żyliśmy w niepewności co do sytuacji zarówno naszej, jak mieszkańców czy pracowników. Każdy z nas włożył w dom pomocy tyle wysiłku, ile mógł – bardzo zależało nam wszystkim, aby jego sytuację poprawić, przywrócić go do normalności. I to się udało. Wyczerpani pracownicy wrócili do swoich domów odpocząć, aby w późniejszym czasie móc podjąć pracę na nowo, pewni, że nie ma w DPS-ie koronawirusa.
Czy to doświadczenie pomogło Wam jeszcze bardziej poznać siebie samych?
Wojciech: Myślę, że ważnym życiowym doświadczeniem była dla nas wszystkich trzech praca w hospicjum w czasie formacji zakonnej. Dziękowałem Bogu za to, że miałem kontakt z chorymi w czasie seminarium czy jako postulant w Rozwadowie w ZPO. Z tych doświadczeń korzystałem podczas posługi w DPS-ie.
Przekonaliśmy się też, jak ważne jest współdziałanie w jedności. Z bratem Mariuszem i bratem Łukaszem spotkaliśmy się już w Krakowie, ale tak mocno i intensywnie wcześniej nie współpracowaliśmy. To dla mnie cenne doświadczenie: jak wielkim darem i oparciem jest wspólnota! Wiele rozmawialiśmy i wspólnie podejmowaliśmy decyzje.
Mariusz: Wcześniejsze doświadczenie było przydatne, ale w takiej sytuacji, jak teraz, byliśmy pierwszy raz. Trudne dla mnie było przejmowanie kompetencji innych osób. I nie chodzi tylko o kwestie opieki nad mieszkańcami DPS-u, ale także pomocy dyrektorowi, a niektóre decyzje trzeba było podjąć „już” w bardzo trudnych warunkach sanitarnych.
Powołaliśmy zespół interwencyjny, który na bieżąco rozwiązywał trudne sytuacje w ośrodku. Chcieliśmy, aby nie zabrakło odpowiedniej komunikacji i informacji potrzebnej w rozwiązywaniu problemów. Nowy tymczasowy personel potrzebował aktualnych informacji.
Po tygodniu sytuację w DPS-ie udało się ustabilizować, zespół działał sprawnie, z korzyścią i bezpieczeństwem dla mieszkańców.
Łukasz: Personel świecki i zarząd mógł zobaczyć, jaki to skarb działać we wspólnocie, zwłaszcza zakonnej. Fenomenem dla mnie było to, że kilka zgromadzeń zakonnych z różnych stron Polski potrafiło ze sobą współpracować. A tutaj spotkały się dominikanki, kapucyni, albertyni, służebniczki starowiejskie i felicjanki, w sumie 14 osób, aby wspólnie służyć człowiekowi. Każda z nich jest w pewien sposób wyjęta ze świata, ale równocześnie ma mu coś do oddania.
Może dlatego, że macie wspólnego Szefa?
Łukasz: Zapewne, ale ważna jest również formacja, która opiera się na tych samych wartościach.
Mariusz: Mamy wspólne myślenie i wartościowanie, dlatego mogliśmy się dobrze ze sobą porozumieć, tak samo rozumiemy służbę drugiemu człowiekowi, no i chcieliśmy współdziałać.
Łukasz: Na długo zostanie mi w pamięci sytuacja, która wydarzyła się tego samego dnia, kiedy otrzymaliśmy pozytywne wyniki testów dwóch mieszkańców – pod koniec kilkunastogodzinnego dyżuru, gdy wyjeżdżaliśmy na nocleg, usłyszałem od opiekunki ocierającej łzy: „Teraz się żegnamy, ale wiem, że jutro tu wrócicie…”.
Mariusz: Naszą czternastoosobową grupę osób konsekrowanych łączyła codzienna Eucharystia, odprawiana o godzinie piętnastej w kaplicy DPS-u. Była to dla nas dogodna pora, gdyż wówczas następowała zmiana dyżurów, a jest to przecież godzina miłosierdzia.
Dzięki Wam rodziny pensjonariuszy mogły uzyskać informacje o stanie zdrowia swych bliskich. Wszelki kontakt bezpośredni był niemożliwy, więc było to dla nich bardzo ważne.
Mariusz: Wszystkich mieszkańców DPS-u obowiązywała ścisła kwarantanna, nie mogli opuszczać swoich pokoi. Odebrałem kilka telefonów (na każdym piętrze jest aparat, dzięki któremu można kontaktować się z pensjonariuszem), dzwoniący pytali o swoich bliskich. Informacje staraliśmy się na bieżąco przekazywać rodzinie. Mieszkaniec mógł też sam porozmawiać z najbliższymi przez telefon.
Rodzina nie mogła odwiedzać swych bliskich ani niczego im przekazywać. Ze strony rodzin spotykaliśmy się z życzliwym zrozumieniem. Czasem, w uzasadnionych koniecznością przypadkach, robiliśmy wyjątki i kupowaliśmy pensjonariuszom niezbędne rzeczy.
Pracowaliście na zmiany?
Mariusz: W pierwszym tygodniu pracowaliśmy niemal non-stop, od rana do wieczora. W drugim, kiedy przyjechali kolejni bracia i siostry, mogliśmy już przygotować stały grafik. W tym tygodniu brat Wojciech i brat Łukasz byli na dyżurach nocnych, a ja na dyżurze w ciągu dnia.
Odpowiadaliśmy również za bursę. Zorganizowaliśmy tam pokój socjalny, pralnię, suszarnię. Przyjmowaliśmy rzeczy, które dostarczał nam wicestarosta. Kiedy pojawił się stały grafik, można było już lepiej podzielić poszczególne prace, zaprowadzić porządek w DPS-ie i bursie.
W drugim tygodniu czekaliśmy na wyniki testów – naszych i personelu, co wiązało się ze stresem, bo ośrodek chcieliśmy zostawić bezpieczny.
Łukasz: Taki był cel naszej pracy: oczyścić ośrodek z wirusa i wyjść. Gdyby nie było czysto, pracownicy nie mogliby wrócić.
Zadanie zostało wykonane. Wasze testy na obecność koronawirusa również dały wynik negatywny.
Łukasz: To cud, że pracując tam, nie zaraziliśmy się.
Rozmawiała: Grażyna Lewandowska