Kiedy wieczorem przyleciałem samolotem do Polski i bracia mieli odebrać mnie z lotniska, w sercu spontanicznie zrodził się niepokój, czy zdążę przed godziną policyjną… Trudno przywyknąć, że poza granicami Ukrainy nie ma godziny policyjnej, kontroli drogowej co chwilę ani żołnierzy na ulicach. Ludzie czują się bezpiecznie i mogą spokojnie żyć… Ja odwykłem od tej pewności – mówi br. Serhij Kippa OFMCap, przełożony kapucynów na Ukrainie.
Minęło pięćset dni rosyjskiej inwazji na Ukrainę. To niesamowite, że pomimo wojny mogę odbyć z Tobą, Serhij, rozmowę online.
Internet na Ukrainie działa. Przebywam teraz w Krasiłowie, przeprowadzam wizytację braterskich wspólnot. Stale jestem w ruchu, codziennie w innym miejscu: mam wiele spotkań, odbywam dużo rozmów.
Kapucyńskie domy zakonne znajdujące się blisko frontu również planujesz odwiedzić?
Byłem już w Dnieprze [miasto nad rzeką o tej samej nazwie] i w Kamieńskiem. Chcę zaznaczyć, że tylko patrząc z perspektywy Polski na mapę Ukrainy, miasta te wydają się położone blisko frontu. W rzeczywistości dzieli je od niego ponad sto kilometrów…
Ale przecież rakiety tam dolatują.
Owszem, tyle że one mogą dolecieć także do Lwowa i Kijowa. To rakiety dalekiego zasięgu.
Cieszę się zatem, że zastałem Cię w dobrym zdrowiu i pełnego energii. Czy były w czasie tej wojny także takie chwile, kiedy naprawdę się bałeś?
Tak. Zwłaszcza na początku wojny, kiedy wojska rosyjskie szły na Kijów. Wszyscy byliśmy bardzo zestresowani wiadomościami, że na stolicę jedzie sześćdziesięciokilometrowa kolumna, ponieważ wróg planuje otoczyć miasto. Czułem się niepewnie, gdy w nocy telefonowali do mnie obrońcy, by powiadomić, że jeśli nieprzyjaciel przerwie obronę od strony, gdzie w Kijowie położony jest kapucyński klasztor, wejdzie wprost na nas. Nie wiedziałem, co zrobić z tą informacją: ani się położyć spać, ani czekać.
Uczucie strachu pojawiało się też w czasie bombardowań, chociaż kapucyni nie doświadczyli ich aż tak mocno jak inni. Jakimś cudem bomby spadały w pewnej odległości od naszych domów zakonnych. Ostatnio w maju ładunek wybuchowy spadł na szpital znajdujący się od nas około osiemset metrów, ale był to tylko odłamek bomby, a nie cała. Wybuch nie był zatem aż tak głośny. Budynek został zniszczony, kilka osób zginęło, ale nie było wstrząsu. Wcześniej, kiedy Ukraina nie miała jeszcze obrony przeciwlotniczej, nawet kiedy bomba spadła daleko, rozchodziła się mocna fala uderzeniowa. Pamiętam, jak pewnej nocy uderzyła w drugi brzeg Dniepru, kilka kilometrów od nas, ponieważ obudziły mnie trzęsące się szyby w oknach i wieszaki w szafie. Co dopiero musieli przeżyć ludzie, którzy znajdowali się bliżej. Ucieszyłem się, kiedy po tym bombardowaniu w wiadomościach podano, że niektóre znajdujące się w budynku osoby je przeżyły.
Trudne doświadczenia na pewno pozostawiają ślad po sobie?
Kiedy czasem opuszczam Ukrainę – byłem na kapitule w Polsce, a także w Rzymie, by spotkać się z generałem kapucynów – widzę, że funkcjonuję inaczej niż wszyscy. Podczas pobytu we Włoszech trafiłem na lokalne święto, które uświetnić miał pokaz fajerwerków. Zauważyłem, że moja psychika na wystrzały reaguje strachem. Nocując zaś w klasztorze kapucyńskim w Krakowie, słyszałem przez okno przejeżdżające tramwaje, które wydają głuchy stukot podczas jazdy po torach. Pojawiał się wówczas we mnie przez chwilę lęk przed zagrożeniem. Kiedy wieczorem przyleciałem samolotem do Polski i bracia mieli odebrać mnie z lotniska, w sercu spontanicznie zrodził się niepokój, czy zdążę przed godziną policyjną… Trudno przywyknąć, że poza granicami Ukrainy nie ma godziny policyjnej, kontroli drogowej co chwilę ani żołnierzy na ulicach. Ludzie czują się bezpiecznie i mogą spokojnie żyć… Ja odwykłem od tej pewności. W mojej ojczyźnie w każdej chwili może wydarzyć się sytuacja, która zmusi do zejścia do schronów. Ukraińcy żyją w ciągłym napięciu i niepewności.
Kolejny dyskomfort dotyczy wcielenia do armii. Bilet do wojska można dostać nawet na ulicy. My, kapłani na Ukrainie, prawnie nie jesteśmy strzeżeni przed wezwaniem do służby wojskowej. Możemy dostać powołanie jak wszyscy inni. Póki co żaden kapucyn nie został wysłany na front, ale decyzja w tej sprawie zależy od dobrej woli oficera w punkcie poboru. Wywołuje to niepewność i niepokój: dziś odwiedzam braci, ale jutro mogę już tylko wspominać te chwile gdzieś w okopach.
Znałeś człowieka, który zginął w czasie tej wojny? A może rodzinę, która straciła bliskiego?
Prawdopodobnie zginął mój pierwszy postulant, którego przyjmowałem do zakonu… Wychowywał się w naszej wspólnocie młodzieży franciszkańskiej i był blisko Kościoła. Obecnie ma on status osoby zaginionej bez wieści. Wszystko wskazuje na to, że nie żyje, ale nie jest to oficjalnie poświadczone, ponieważ nie znaleziono ciała. Mamy informacje, że znajdował się w pojeździe opancerzonym, w który trafiła rakieta. Pozostaje nikły cień nadziei, że żyje…
Natomiast miesiąc temu przyszło do nas, kijowskich kapucynów, małżeństwo, by prosić o chrzest dziecka. Brat odpowiedzialny za parafię, proboszcz, udzielił go chętnie, ponieważ znaliśmy dobrze rodziców. Dziś ojciec dziecka również ma status osoby zaginionej, nie ma z nim kontaktu, zapewne zginął na froncie.
Braciom kapucynom na szczęście nic złego póki co się nie stało, a przecież też narażali życie. Na początku wojny jeździli do ostrzeliwanych miejscowości z pomocą humanitarną.
Już od pierwszych tygodni wojny taką pomoc nieśli br. Adam Wróbel OFMCap i br. Leonid Majewski OFMCap. Zabierali ich ze sobą wolontariusze mający kontakty z wojskowymi, którzy wskazywali im, jak dojechać do będących w potrzebie ludzi znajdujących się najbliżej miejsc objętych walkami.
Teraz zastąpili ich br. Wołodymyr Procko OFMCap i br. Wołodymyr Gmyrko OFMCap. Nieraz jadą oni bardzo daleko w głąb frontu. Nalegam, aby nie robili tego bez pozwolenia, ale co jakiś czas na zdjęciach widzę, że udają się naprawdę bardzo daleko. Jeszcze nie do strefy zero, nie do samych okopów, ale niewiele bliżej. Niedawno, gdy zawieźli pomoc do pewnej wioski, właśnie wtedy została ona ostrzelana. Na szczęście braciom nic się nie stało.
Jak w trakcie wojny być chrześcijaninem, katolikiem? Jak odnaleźć się w takim miejscu i czasie ze swoją wiarą w Boga?
Niedawno rozmawiałem z żoną zaginionego mężczyzny, o którym wspomniałem przed chwilą. Pytałem ją, czy ma o nim nowe informacje. Powiedziała mi, że przez Internet szuka go wśród jeńców – obie strony konfliktu publikują listy zakładników do wymiany.
Rosjanie także innymi kanałami publikują wiadomości o pojmanych żołnierzach. To obraz niewyobrażalnego cierpienia. Jeńcy są torturowani, żołnierze rosyjscy się nad nimi znęcają, ale jest to jedyna droga, by ukraińskie rodziny mogły odszukać swoich bliskich.
Siostrzeniec jednego z naszych braci zaginął bez wieści i właśnie w ten sposób został odnaleziony. Okazało się, że był w niewoli u wagnerowców, udało się z nimi skontaktować i doprowadzić do jego wymiany. Wielu myślało, że nie żyje, on jednak się odnalazł.
Osoby, które na to wszystko patrzą, stawiają mi pytanie: „Jak mamy to wszystko przeżywać jako chrześcijanie? Przecież kiedy widzimy, że ci ludzie przyszli na naszą ziemię, żeby nas zabijać i znęcać się nad naszymi mężami, synami i braćmi, nasze serca pełne są nienawiści”. Nie sposób znaleźć na nie dobrą odpowiedź. Łatwo jest mówić, że trzeba się modlić i przebaczać, i tak dalej. Kiedy jednak człowiek ogarnięty jest wojną i tym, co ona przynosi, wszystko wygląda inaczej.
Jak wy, zakonnicy, przeżywacie ten trudny czas?
Ja sam sobie i innym tłumaczę, że emocje same w sobie są moralnie neutralne. Oburzenie na zło jest naturalne. Groteskowe byłoby przyjęcie postawy stoika. Pan Bóg tego od nas nie wymaga. Mimo to, kiedy dochodzi do podejmowania decyzji, za którymi stoją konkretne słowa i czyny, powinniśmy się oprzeć na Bożym słowie. Potrzebny jest do tego akt woli uczyniony według wiary. Mamy prawo do autentycznych uczuć, ale nie wolno zapominać, że Bóg dał nam łaskę, by stawać się podobnym do Jezusa, być Jego uczniem.
Wiem, że to w oczach tego świata wydaje się dziwne, a nawet po ludzku niemożliwe… Rozumiem zatem tych ludzi, których przenikają uczucia bólu, gniewu i nienawiści. Nie osądzam ich, że tak reagują z powodu poczucia niesprawiedliwości. Wiara nie jest cnotą naturalną, nie mogę jej od ludzi wymagać. Zamiast tego staram się być blisko nich, słuchać i odpowiadać na pytania tak, jak potrafię. Może ci ludzie zobaczą, że dzięki wierze wychodzę ze ślepej uliczki…
Nie mam innej recepty. Nadzieję daje mi wiara w Boga i Jego ostateczne zwycięstwo i sprawiedliwość. Ufam i idę za Nim.
Czego dziś ludzie na Ukrainie potrzebują najbardziej? Jakiej pomocy?
Chciałbym przede wszystkim w imieniu kapucynów i naszych parafian, a nawet wszystkich Ukraińców podziękować Polsce i Polakom za to, co dla nas zrobili i nadal robią.
Doświadczyliśmy ogromnego wsparcia, ale ciągle go potrzebujemy: nasz kraj jest w fatalnej sytuacji ekonomicznej, wojna wyssała z niego cały potencjał. Miasta znajdujące się z dala od frontu wyglądają niby normalnie: jeżdżą autobusy, ludzie chodzą do pracy, owszem, na ulicach jest dużo wojskowych i patroli, ale można pójść do parku i do kina… W rejonach ogarniętych walkami konieczne jest lepsze ukierunkowanie pomocy. Można na przykład wesprzeć organizowane przez nas wyjazdy dla dzieci i młodzieży. Młodzi potrzebują choć przez krótki czas znaleźć się poza miastem, które kojarzy się im z alarmami i spadającymi rakietami. W Kijowie organizujemy terapię dla matek po stracie synów na wojnie.
Jedna z moich znajomych ma sześcioletniego syna. Niedawno powiedział jej, że czeka tylko na to, żeby rakieta wreszcie trafiła w ich blok i oni zginęli, ponieważ on pragnie pójść jak najszybciej do Nieba… Jak temu dziecku musi być źle tu, gdzie żyje, że myśli o śmierci!… Jakie ono musi przeżywać codziennie napięcie, jak ono musi się męczyć!… Przed nami na Ukrainie pokolenie ludzi, którzy będą dorastać z takim syndromem. Stąd też pomocy i serca wciąż wiele potrzebujemy.
Rozmawiał br. Maciej Zinkiewicz OFMCap
[GOP 143/5/2023]
brat Serhij Kippa – kapucyn, urodził się w Wozniesieńsku na Ukrainie, ukończył filologię turecką, a po wstąpieniu do zakonu teologię w Wyższym Seminarium Duchownym Braci Mniejszych Kapucynów w Krakowie. W 2010 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Posługiwał w wielu miejscach na Ukrainie, a przez ostatnie lata pełnił obowiązki gwardiana i proboszcza w Kijowie. W 2022 roku został wybrany na przełożonego (kustosza) kapucynów na Ukrainie.