Jest jakaś nie do końca dająca się uchwycić różnica semantyczna między autorytetem, który się ma, a autorytetem, którym się jest. I – o dziwo – „mieć” okazuje się czymś więcej niż „być”. Można być autorytetem w dziedzinie liryki czeskiej albo haftu krzyżykowego – osoba tak nazwana to godny zaufania ekspert. A „mieć autorytet”? Tu sprawa jest głębsza, a przez to jakby mniej semantycznie jasna.
Słowo „autorytet” nie nazywa tylko osoby, lecz relację i jednocześnie rodzaj mocy, którą ktoś dysponuje: „Wincenty ma autorytet wśród rówieśników” – autorytet jest zarówno czymś, co charakteryzuje Wincentego, jak i sposobem, w jaki Wincenty wśród innych ludzi funkcjonuje. Jest więc to słowo z jednej strony określeniem podmiotu (jakiegoś człowieka, np. Wincentego czy Jarosława, ale także instytucji: Sądu Najwyższego albo Rady Mędrców, oraz podmiotów bardziej „platońskich”: prawa bądź matematyki), z drugiej strony nazywa cechę, własność, którą można „posiadać”, być jej nosicielem, a z trzeciej odnosi się do tego, co relacyjne, czyli do przestrzeni tworzącej się pomiędzy ludźmi.
Szukam autorytetów i znajduję...
Autorytet tych, którzy dają świadectwo prawdzie – ocalonych z pożogi, żyjących po to, by mówić, jak Horacy z „Hamleta”, jak wajdelota w „Konradzie Wallenrodzie”. Chodzi o autorytet mierzony prawdą. Ta Żydówka, Dwojra, która mówi w „Medalionach”: „...chciałam żyć. Dlaczego? To pani powiem: po to, żeby powiedzieć wszystko tak, jak pani teraz mówię. Niech świat o tym wie, co oni robili. Myślałam, że będę żyła tylko ja jedna. Myślałam, że nie będzie na świecie ani jednego Żyda”.
Zawsze, zawsze jest związek ze słowem. Ktoś ma autorytet wtedy, gdy ze względu na to, kim jest, uwiarygodnia to, co mówi: przychodzę do niego po odpowiedź, bo on wie, on się zna. (Ale przecież nie tylko odpowiedzi nie znam, nie znam także niektórych pytań. Autorytet być może ma się po to, by uchylać niezauważone, przeoczone drzwi...).
Autorytet wieszcza wskazującego drogę, który zajmuje miejsce z przodu i idzie, a owce jego idą za nim. Wieszcz to poeta, prorok i wódz. Mistrz słowa, pasterz.
Tylko że proroków się zabija. A wśród owiec kryją się wilki. Mówią: „zjedz owoc z tego drzewa”, mówią: „na pewno nie umrzecie”, mówią: „rzucę ci do stóp wszystkie królestwa”. Mówią i cieszą się autorytetem.
Żyjemy w cywilizacji innej niż wszystkie. Oswald Spengler nazwał ją „faustyczną”. Tam: uczeń szedł drogą Mistrza, trwał w raz na zawsze osiągniętej doskonałości. Tu: rolą ucznia stało się kwestionowanie dzieła Mistrza, bunt, otwarty albo tajony sprzeciw. W miejsce trwania – wieczna zmiana. Historia Zachodu – nasza historia – to nieprzerwany ciąg konfliktów pokoleń, kopernikańskich przewrotów, awangard i rewolucji. Pochód wiecznie przeczących, którzy niosą światło. Którzy cieszą się autorytetem.
Autorytet rozumu i doświadczenia, przeciwstawiany ciemnocie i zabobonom („gmin rozumowi bluźni”, „ufajcie memu oku i szkiełku”). Autorytet urzędu? Senat, owa „izba refleksji”? Sędzia? Profesor? Może autorytet matematyki, opisującej harmonię sfer, kwantową pianę, drżenie osobliwych strun? Najpierw zaprzeczył Bertrand Russell ze swoimi skrajnie nominalistycznymi pomysłami, a teraz durnie głoszący, że matematyka to logocentryczna opresja, wywierana przez białych heteroseksualnych facetów na wykluczane mniejszości.
Autorytet władzy, owych „Królów Królów”, Kserksesów, Mao Zedongów? Kult, przeobrażony w groteskę – w ten sposób poznaliśmy wstyd i wygnano nas z raju.
Niepokojący autorytet Ojca, na którym zasadza się prawowitość władzy i rozumienie Boga. Autorytet Abrahama wobec Izaaka i wobec Izmaela, autorytet Izaaka wobec Jakuba i wobec Ezawa. Bunt synów, o którym pisał Freud. I Marcin Luter, i jego ojciec na ziemi, i jego ojciec w niebie. I mój ojciec, ukochany, nieobecny i pogubiony.
Był kiedyś Poeta pisany przez duże „P” (nazywał się Homer, nazywał się Horacy, a może Wergiliusz), był przez duże „F” pisany Filozof... Cóż, skończyła się starożytność, minęło średniowiecze, a ja, pisząc te słowa, przewracam kartki „Krótkiego słownika filozoficznego” (pod redakcją M. Rozentala i P. Judina, „Książka i Wiedza” 1955), gdzie znajdziemy cztery duże obrazki, cztery portrety Filozofów w alfabetycznej kolejności: Engels, Marks, Lenin i Stalin. Kult, przeobrażony w groteskę... W sferze ducha, nad którą pękają balony autorytetów, pozbawiani nadziei na Prawdę, taplamy się w postprawdach i konkursach narracji, po śmierci Boga i śmierci człowieka wyjęto nam spod stóp dno przepaści. Teraz (jak to celnie ujął pół wieku temu Poeta Tadeusz Różewicz) „spadamy we wszystkich kierunkach”.
Więc nigdzie? A gdzie fundament, opoka? Gdzie skała? W obliczu tego masowego wymierania zaglądam do świętego Augustyna. „Noli foras ire, in te ipsum redi...”, „Nie chodź na rynek, wejdź w siebie, we wnętrzu człowieka mieszka prawda”. Więc ostatnia ostoja to niepewne i nieznane „ja”, nazywane złudzeniem przez buddystów, dekonstruowane przez postmodernistów? Być może. Trzeba tylko, jak radzi Simone Weil, „nie kłamać sobie i nie ustawać w uwadze”.
Niepodważalny autorytet Pisma: „Na zewnątrz są psy, guślarze, rozbójnicy, zabójcy, bałwochwalcy i każdy, kto kłamstwo kocha i nim żyje. (…) Ja świadczę każdemu, kto słucha proroczych słów tej księgi” (Ap 22,15 i 18). Niepodważalny autorytet Kościoła: „cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie” (Mt 16,19). Czy autorytet Kościoła to autorytet proboszcza? Biskupa? Synodu? Soboru? Papieża? Cóż ja, biedny katolik, mam począć ze swym niepokojem?
Tekst Wojciech Czaplewski
„Głos Ojca Pio” [140/2/2023]
Wojciech Czaplewski – nauczyciel, językoznawca i poeta.