Kościół przez beatyfikację rodziny Ulmów, czcigodnych samarytan z Markowej, dał światu, zwłaszcza jego chrześcijańskiej części, niepowtarzalny przykład wartości i znaczenia rodziny jako wspólnoty życia i miłości kierującej się Ewangelią w drodze do świętości. Blisko osiemdziesiąt lat po tragicznej śmierci, czyli wojennej egzekucji, na ołtarze zostali wyniesieni Wiktoria i Józef wraz z siedmiorgiem dzieci, w tym jednym – ostatnim – nienarodzonym.
Nowi błogosławieni są mocno osadzeni w rodzinnej ziemi, która stała się matką świętych. Wszyscy urodzili się w Markowej i w niej spędzili swoje krótkie życie. W markowską ziemię wsiąkła także ich męczeńska krew. Po latach, 10 września 2023 roku w tym samym miejscu odbyła się ich beatyfikacja.
Rodzice
Józef Ulma, syn Marcina i Franciszki z domu Kluz, urodził się 2 marca 1900 roku. Był najstarszy spośród czworga dzieci. Rodzice posiadali około trzech hektarów ziemi i rodzina utrzymywała się z pracy na roli. Józef ukończył czteroklasową szkołę powszechną, a po odbyciu służby wojskowej w Grodnie uczył się w Państwowej Szkole Rolniczej w Pilźnie koło Tarnowa. Rozmiłowany w ziemi, wykształcony rolnik oddał się z pasją gospodarowaniu na własnym polu, a także wspomagał innych rolników swoją fachową wiedzą i radą. Założył i prowadził szkółkę drzew owocowych, propagował zakładanie sadów i uprawę warzyw, hodował pszczoły, a nawet jedwabniki. Brał czynny udział w życiu parafii, a także działał w organizacjach młodzieżowych i społecznych. Wiele czasu poświęcał swojej życiowej pasji – fotografii. Sam złożył pierwszy aparat fotograficzny i dokumentował wydarzenia rodzinne, społeczne, gminne. Wykonane przez niego zdjęcia są dzisiaj cennym materiałem archiwalnym pokazującym życie mieszkańców i historię Markowej pierwszej połowy XX wieku.
Wiktoria Niemczak, córka Jana i Franciszki z domu Homa, urodziła się 10 grudnia 1912 roku. Rodzina była naprawdę liczna, ale spośród czternaściorga dzieci tylko połowa osiągnęła wiek dojrzały. Gdy Wiktoria miała sześć lat, zmarła jej mama, więc wychowaniem i edukacją dziewczynki zajął się ojciec i starsze rodzeństwo. Niemczakowie posiadali około dziesięciu mórg ziemi i także utrzymywali się z pracy na roli. Wiktoria ukończyła sześcioletnią szkołę podstawową – bo taka już funkcjonowała – i jako nastolatka przez niedługi czas uczęszczała na wykłady Uniwersytetu Ludowego w pobliskiej Gaci. Należała również do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, kółka różańcowego, a także amatorskiego teatru, który powstał i działał w Markowej.
Wiktoria i Józef znali się od dziecka. Ich domy rodzinne (które stoją do dziś) znajdowały się niedaleko od siebie, po tej samej stronie drogi. Nadto brat Wiktorii, Franciszek, i Józef Ulma przyjaźnili się, odwiedzali i pracowali razem w różnych akcjach społecznych. Krewni sugerują, że to Franciszek miał szepnąć Józefowi: „ożeń się z moją siostrą”. Nie ma jednak dowodów, że tak właśnie było. Faktem jest natomiast, że 7 lipca 1935 roku w nowo wybudowanym kościele parafialnym trzydziestopięcioletni Józef poślubił o dwanaście lat młodszą Wiktorię, a ich małżeństwo pobłogosławił wikariusz parafii, ks. Józef Przybylski. Zachowało się zdjęcie ślubne, na którym oprócz państwa młodych zostało sportretowanych ponad stu krewnych, znajomych i przyjaciół.
Niedługo po zaślubinach Wiktoria i Józef zamieszkali w małym, ale własnym domu. Wcześniej Józef odkupił stary budynek i ustawił go na swojej posesji – położonej na uboczu Markowej – bowiem tam otrzymał kawałek ojcowizny.
Rodzina
W tym miejscu rozpoczyna się historia rodziny Ulmów, bo rok po ślubie, 18 lipca 1936 roku urodziła się pierworodna córka, Stanisława. Dom i życie małżonków w sposób naturalny zmieniły się ewidentnie, bowiem oczkiem w głowie rodziców stał się pierwszy owoc ich miłości. Przy córce uczyli się rodzicielstwa, opieki, troski i dzielenia czasu między pracę i wychowanie potomstwa. Rok później, 14 listopada 1937 przyszła na świat druga córka, Barbara Jadwiga. Pracy było nieco więcej, tylko serca obojga poszerzały się miłością obejmującą dwie pociechy, które ubogacały ich codzienność. Przez pewien czas Józef był kierownikiem mleczarni funkcjonującej w Markowej. Pracował jednak nadal jako fotograf, społecznik czy też fachowy doradca rolników.
Kiedy w jednej izbie małego domu 5 grudnia 1938 roku urodził się syn Władysław, Józef za namową przyjaciela planował przeprowadzkę, aby poprawić warunki lokalowe. W tym celu Ulmowie spieniężyli wszystko, co dało się sprzedać, nawet dwie morgi ziemi, które Wiktoria otrzymała po śmierci ojca. Za te pieniądze kupili pięć hektarów czarnoziemu w Wojsławicach koło Sokala. Nowa ziemia została obsiana, ale wybuchła druga wojna światowa, która pokrzyżowała plany rodzinnej przeprowadzki. Józef został powołany do wojska, więc Wiktoria z dziećmi przeniosła się do rodzinnego domu, gdzie gospodarował jej brat Józef. Nieoczekiwanie przed zimą z wojny w niemal agonalnym stanie, pieszo spod Grodna wrócił do domu jej mąż. W powrocie do zdrowia pomógł mu niemiecki lekarz, którego zdesperowana Wiktoria poprosiła o pomoc. Józef wyzdrowiał, a raczej – jak to się mówi – „uciekł śmierci spod łopaty”, co zdecydowało o tym, że powrócili do swojego ubogiego i ogołoconego niemal ze wszystkiego domu.
Edukacja
Wola życia i troska o dzieci zmobilizowały Józefa do wytężonej pracy dla utrzymania rodziny. Powoli znów dorabiali się materialnie. W tym czasie na świat przyszły kolejne dzieci: 3 kwietnia 1940 roku urodził się syn Franciszek, 16 czerwca 1941 roku – Antoni, a 16 września 1942 roku – Marysia. Choć wokół trwała wojna, w domu Ulmów nie ustawał ich szczebiot i płacz. Warunki mieszkaniowe i dziejowe nie sprzyjały wielodzietnej rodzinie, nie wpłynęło to jednak na zmianę zapatrywań Wiktorii i Józefa, dla których życie znaczyło o wiele więcej niż sterylne warunki, majątek czy zaspokojone potrzeby i zachcianki dzieci. Potomstwo Ulmów mogło zawsze liczyć na stałą obecność mamy w domu, która czuwała nad jego bezpieczeństwem, wychowaniem i edukacją, szczególnie religijną.
Stanisława Kuźniar, kuzynka, która często odwiedzała dom Ulmów i pomagała Wiktorii zwłaszcza podczas połogów, powiedziała: „Lubiłam tam chodzić, bo dzieci Ulmów były grzeczne, radosne i dobrze wychowane”. To piękne świadectwo o błogosławionym potomstwie potwierdza, że rodzice dołożyli wszelkich starań, by przekazać i utwierdzić wartości inne niż bogactwo i sława. Zresztą w tym domu, zapewne w części odziedziczona po ojcu Józefa – Marcinie, istniała spora jak na tamte czasy biblioteka o różnorodnej treści książek. Dział poświęcony duchowości i życiu religijnemu był stale uzupełniany o prenumerowane książeczki serii Sodalicji Mariańskiej, „Anioła Stróża” i „Posłańca Serca Jezusowego”.
Józef, domorosły konstruktor, prenumerował „Wiedzę i życie”, kupował też różne samouczki. Dzięki zaczerpniętym z nich wiadomościom zbudował wiatrak i jako pionier w Markowej oświetlał swój dom energią elektryczną. Poskładał radioodbiornik i dawał ludziom słuchać „jakichś bajek”. Zachowało się kilka pięknych fotografii przedstawiających Wiktorię uczącą swoje dzieci. Pokazują one ich żądzę wiedzy: nawet spożywając pajdę chleba, zerkały do leżącej obok niego na stole książki.
Okupacja
Rodzinną sielankę Ulmów w czasie wojny co jakiś czas zakłócały czarne chmury. Z okna ich domu widać było tzw. okop, czyli miejsce, gdzie miejscowi zakopywali padłe zwierzęta, a okupant wybrał je na wykonywanie egzekucji na Żydach, których żyło wówczas w Markowej około stu dwudziestu w trzydziestu rodzinach. Strzały z okopu było słychać w wielu domach, ponieważ Niemcy chcieli, aby budziły w mieszkańcach strach i niepewność jutra. Dziś stoi tam tablica pamięci.
Markowianie pomagali swoim żydowskim sąsiadom, jak tylko mogli. Jedno ze świadectw mówi, że Józef Ulma pomógł Żydówkom wykopać w lesie lepiankę na miejsce schronienia. Niestety, żandarmi odkryli kryjówkę i kobiety z dzieckiem zostały rozstrzelane.
Aby zniechęcić Polaków do udzielania pomocy Żydom, Hans Frank, generalny gubernator okupowanych ziem polskich, 15 października 1941 roku wydał przepisy, na mocy których każdy, kto pomagał Żydom, miał zostać rozstrzelany. Prawa takiego nigdy nie wydano na terenie zachodnioeuropejskich krajów okupowanych przez Niemców. Ponadto wobec „winnych zbrodni pomocy” okupanci stosowali zbiorową odpowiedzialność, dlatego ginęły całe rodziny, ich dobytek plądrowano, a domy palono. Mimo tych obostrzeń do końca wojny przetrwało w Markowej dwudziestu jeden Żydów.
Pomoc
Żyjący zgodnie z prawem miłości Ulmowie umieli przezwyciężyć strach. Siłę i nadzieję dawała im modlitwa. Stąd też kiedy do drzwi ich domu zapukał Saul Goldman z prośbą o pomoc, nie odmówili mu schronienia, chociaż decyzja była trudna, wręcz heroiczna, ponieważ znali rozporządzenie i wiedzieli, co może im za to grozić. Przyjęli go do siebie razem z czterema synami. Potem dołączyły do nich jeszcze dwie bratanice z małą dziewczynką. Razem osiem osób zamieszkało na poddaszu małego domu.
Saul Goldman pochodził z Łańcuta, gdzie trudnił się handlem. Znany był Ulmom, ponieważ przyjeżdżał do Markowej w interesach. Gdy zaczęła się nagonka na semitów, w zamian za ukrycie i przechowanie ofiarował swój majątek Włodzimierzowi Lesiowi, granatowemu policjantowi z Łańcuta. Jednak kiedy Niemcy wprowadzili drastyczne kary za pomaganie Żydom, ten wyrzucił go na bruk.
Przyjęcie prześladowanych Żydów wiązało się ze świadczeniem im stałej pomocy. Wiktoria robiła zakupy, przygotowywała posiłki, czasem jeździła do Kańczugi, by sprzedać kosztowności i nabyć wiktuały. Ludzie domyślali się powodu zwiększonego zakupu chleba. Kiedy zamiast dwóch bochenków brała ich osiem, żartowali sobie, że nagle tak wzmógł się apetyt dzieci.
Ponieważ dom Ulmów stał na uboczu wioski, uciekinierzy od czasu do czasu wychodzili na zewnątrz, a nawet pomagali w pracy. Zachowało się zdjęcie ukazujące, jak synowie Saula pracują przy drewnie na opał. Stanisława Kuźniar widziała w przybudówce starca z siwą brodą, który garbował skóry, „ale jej do głowy nie przyszło, że to jest Żyd”.
Pogróżki
Przebywanie przez około półtora roku pod wspólnym dachem z ukrywanymi Żydami wiązało się z wieloma trudami. Ulmowie otrzymywali pogróżki od „życzliwych sąsiadów i przyjaciół”. Józef bronił swoich racji, pytając: A dokąd oni mieliby teraz pójść? Miał nadzieję, że wojna niedługo się skończy i uda im się przeżyć. Na kolejne insynuacje odpowiadał ewangelicznie: „nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”.
Wiktoria i Józef moc i siłę do znoszenia przeciwności czerpali z lektury Pisma Świętego. W pozostawionym przez nich egzemplarzu zostały podkreślone dwa fragmenty: na czerwono – przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, a na czarno: „Jeśli miłujecie tylko tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Przecież i poganie tak czynią”.
Obawy i nadzieje były jak zmienna pogoda. Pomimo to Wiktoria znów była w błogosławionym stanie. Siódme dziecko miało urodzić się na wiosnę.
Zdrada
Na krótko przed Wielkanocą Ulmowie zostali zdradzeni. Ktoś doniósł Niemcom, że w ich domu znaleźli schronienie Żydzi. O świcie 24 marca 1944 roku otoczył go niemiecki pluton egzekucyjny. Rozpoczął się ostrzał strychu. Podczas snu zginęli dwaj synowie Saula i Gołda. Pozostałych sprowadzono stamtąd do izby i rozstrzelano. Jako ostatni zginął Saul. „Dom wyglądał jak sito, a z sufitu kapała krew” – wspominała Stanisława Kuźniar.
Następnie przed dom Niemcy wyprowadzili Wiktorię i Józefa Ulmów. Tam na oczach przerażonych dzieci rozstrzelali ojca i brzemienną matkę, która zaczęła rodzić… Po krótkiej naradzie, „co zrobić z płaczącymi dziećmi”, komendant Eilert Dieken podjął decyzję: „Zabić, żeby gmina nie miała z nimi kłopotu”. Według zeznań naocznego świadka niemiecki żandarm, Josef Kokott, osobiście zastrzelił troje lub czworo dzieci… Ciała siedemnastu ofiar zakopano na podwórku w dwóch oddzielnych dołach, które wykopali dla nich ludzie zwołani przez sołtysa, Teofila Kielara. Kilka dni później pod osłoną nocy krewni odkopali doły, by przełożyć ciała do prowizorycznych trumien. Dopiero 11 stycznia 1945 roku rodzina Ulmów spoczęła na markowskim cmentarzu.
Świętość
Tragedia Ulmów wstrząsnęła nie tylko Markową. Echo tej egzekucji ma smutne i błogosławione następstwa. Smutne – bo w czasie egzekucji unicestwiono całą rodzinę, łącznie z nienarodzonym dzieckiem. Teraz męczennicy markowskiej ziemi stali się nowymi orędownikami u Boga jako błogosławiona rodzina Ulmów! Dziewięć osób – rodzice i dzieci we wspólnym akcie beatyfikacji – zostało wyniesionych do chwały ołtarzy.
Wiktoria i Józef byli otwarci na nowe życie, szanowali je i chronili, woleli jednak śmierć niż zdradę. Miłowali innych tak, jak uczył Pan Jezus – do końca! Swoją postawą pokazali, że sytuacja polityczna nie ma aż tak wielkiego odniesienia do codzienności, kiedy jest przeżywana, „jak Pan Bóg nakazał”. Trudności były, są i będą, bo one kształtują człowieka. Wiara – daje światło, nadzieja – ufność, a miłość – siłę do trwania w wierności pomimo wszystko. Rodzina Ulmów sięgnęła najwyższych szczytów heroizmu, bo dla nich miłość Boga i bliźniego była ważniejsza od własnego życia.
Tekst Maria Elżbieta Szulikowska
[GOP 143/5/2023]
Maria Elżbieta Szulikowska – katechetka na emeryturze, należy do Zgromadzenia Sług Jezusa, mieszka w Przemyślu. Znawczyni życia rodziny Ulmów. Autorka książek: „Markowskie bociany” i „Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości” oraz tomików wierszy „Kwiaty pamięci” i „Róże nad grobem”, a także wielu audycji poświęconych rodzinie Ulmów emitowanych w katolickim radiu FARA.