Pamiętam, kiedy kilka lat temu, w ostatni dzień swoich pierwszych rekolekcji odbywanych we wspólnocie franciszkańskiej wyszłam po zachodzie słońca ze znajomymi, żeby zobaczyć pełnię księżyca. Warunki atmosferyczne były wprost idealne. Bezchmurne niebo, gwiazdy i księżyc, który zdawał się być tak samo wielki jak całe niebo. Patrzyliśmy na niego z podziwem, a potem wzięliśmy koc i podziwialiśmy gwiazdy.
Od tamtej pory widziałam wiele pięknych widoków, jednak często wracam właśnie do tej – z wielu względów wyjątkowej – dla mnie nocy. Powiedziałam wtedy do Boga: „Chyba naprawdę musisz być, bo tylko Ty mogłeś to stworzyć”. Te słowa, chociaż wypowiedziane tylko w myślach, przeniknęły mnie całą. Wyraźnie i świadomie. Po raz pierwszy poczułam, że jestem częścią wspólnoty, mimo że wszystko było nowe, przepełnione emocjami i wiedzą, jakbym wkraczała w inną rzeczywistość. Wydaje mi się, że Bóg, znając moje serce, wiedział wtedy, na co jestem gotowa i za czym tęsknię.
Nie minęło dużo czasu, kiedy po rekolekcjach i pierwszym doświadczeniu Pana Boga pojawił się kryzys. Zrozumiałam wtedy, że wiara jest jak sinusoida. Poznanie to przeplatało się z życiową codziennością, która była ubrana w inne barwy. Bycie młodym w Kościele nie jest bowiem takie proste. Od tej pory moja wiara przechodziła przez niejeden kryzys, ponieważ trudno jest szukać Boga, trudno codziennie wybierać, trudno wstawać, wierzyć i ufać, że Pan Bóg kocha mnie, takiego grzesznika.
Gdy zadawałam sobie pytanie: Gdzie jesteś Boże, kiedy widzisz, że tak cierpię?, modlitwa przychodziła mi z coraz większą trudnością, ponieważ traciłam siły i zapominałam. Wówczas przypomniałam sobie o zadaniu, powtarzanie którego polecił mi pewien kapłan. Zalecał on zapisywanie słowa Bożego oraz przeżywanego w danym momencie doświadczenia Pana Boga. Prosił, aby potem pisać listy do samej siebie, które nie pozwolą zapomnieć, jak wielkie rzeczy Pan Bóg uczynił w moim życiu. Należało je przechowywać i otworzyć dopiero w czasie zwątpienia i cierpienia. Pomimo że minęło kilka lat od tego wydarzenia, do tej pory tych listów nie otworzyłam. Zawsze po walce duchowej i pytaniach, jakie kieruję do Boga, dochodzę do przekonania, że jeszcze nie nadszedł czas otwarcia tych kopert. Nie wiem, jakiego specjalnego momentu wyczekuję, ale mam poczucie, że jeszcze dam radę, przynajmniej ten jeden dzień dłużej.
Zmagając się sama ze sobą, dochodzę do zaskakującego wniosku, że cierpienie wcale nie musi być złe, chociaż nikt z nas nie lubi cierpieć. Poświadczenie tej prawdy znalazłam jakiś czas temu podczas lektury „Kwiatków św. Franciszka”. Fragment, który zwrócił moją uwagę, dotyczył radości doskonałej i brzmiał następująco: „Kiedy staniemy u Panny Maryi Anielskiej deszczem zmoczeni, zlodowaciali od zimna, błotem ochlapani i zgnębieni głodem i zapukamy do bramy klasztoru, a odźwierny wyjdzie gniewny i rzeknie:
«Coście za jedni?» – a my powiemy: «Jesteśmy dwaj wasi bracia» – a on powie:
«Kłamiecie, wyście raczej dwaj łotrzykowie, którzy włóczą się, świat oszukując, i okradacie biednych z jałmużny, precz stąd» – i nie otworzy nam, i każe stać na śniegu i deszczu, zziębniętym i głodnym, aż do nocy.
Wówczas, jeśli takie obelgi i taką srogość, i taką odprawę zniesiemy cierpliwie, bez oburzenia i szemrania, i pomyślimy z pokorą i miłością, że odźwierny ten zna nas dobrze, lecz Bóg przeciw nam mówić mu każe, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała. I jeśli dalej pukać będziemy, a on wyjdzie wzburzony i jak nicponiów natrętnych wypędzi nas, lżąc i policzkując, i powie:
«Ruszajcie stąd, opryszki nikczemne, idźcie do szpitala, bowiem nie dostaniecie tu jedzenia ani noclegu» – jeśli zniesiemy to cierpliwie i pogodnie, i z miłością, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała. I jeśli mimo to, uciśnieni głodem i zimnem, i nocą, dalej pukać będziemy i wołać, i prosić, płacząc rzewnie, by dla miłości Boga otwarli nam chociaż i wpuścili do sieni, a ów, jeszcze wścieklejszy, powie:
«A to bezwstydne hultaje; dam ja im, jak na to zasługują» – i wyjdzie z kijem sękatym, chwyci nas za kaptur i ciśnie o ziemię, i wytarza w śniegu, i będzie bić raz po raz tym kijem – jeśli to wszystko zniesiemy pogodnie, myśląc o mękach Chrystusa błogosławionego, które winniśmy ścierpieć dla miłości Jego, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała. Przeto słuchaj końca, bracie Leonie. Ponad wszystkimi łaski i dary Ducha Świętego, których Chrystus udziela przyjaciołom swoim, jest pokonanie samego siebie i chętne dla miłości Chrystusa znoszenie mąk, krzywd, obelg i udręczeń. Z żadnych bowiem innych darów Bożych nie możemy się chlubić, gdyż nie są nasze, ale Boże. Przeto mówi Apostoł:
«Cóż masz, co nie pochodzi od Boga? A jeśli od Niego pochodzi, przecz się tym chlubisz, jakby pochodziło od ciebie?» Lecz krzyżem udręki i utrapienia możemy się chlubić; bowiem jest nasz. I przeto mówi Apostoł:
«Będę się chlubić jedynie krzyżem Pana naszego, Jezusa Chrystusa»…”.
Po przeczytaniu tego fragmentu zdałam sobie sprawę, że za wszystkimi trudnościami i doświadczeniami, z którymi się zmagam, stoi radość. Aż dziwnie pomyśleć, że cierpienie może być radością. Do dzisiaj zastanawiam się, jak to, co sprawia mi ból, może być porównywane do szczęścia. Rozważam i przyglądam się Franciszkowej radości, która nie pochodziła z tego, co i ile miał. Dla niego radością stało się przebywanie wśród ubogich, trędowatych i zapomnianych przez ten świat. Tam znajdował oblicze Pana Boga. Zdałam sobie sprawę, że moje życie może być wypełnione taką franciszkańską radością. Może stać się przyjmowaniem i cieszeniem się z każdego doświadczenia, które pojawia się na mojej drodze. Zamiast narzekać mogę po prostu zacząć uwielbiać Boga i błagać Go, żeby był przy mnie w każdym momencie życia.
Trudno wchodzić w zrozumienie krzyża, który przecież był śmiercią. Chrystus –przechodząc ze śmierci do zmartwychwstania – zmienił jego znaczenie. Nie ma zmartwychwstania bez śmierci. Ta tajemnica zawsze pozostanie dla mnie nieodgadniona. Chrystus cierpiał, ale w cierpieniu nie był sam – oddawał wszystko swojemu Ojcu, aby to właśnie Jego wola się wypełniła. Wola, która nie chciała cierpienia Syna, ale odkupienia człowieka.
Chciałabym kiedyś jak Franciszek powiedzieć, że pragnę chlubić się jedynie krzyżem Pana naszego, Jezusa Chrystusa i niczym więcej.
Tekst Pola Eysymontt
„Głos Ojca Pio” [1/133/2022]