Porażka nie oznacza przegranej ani tym bardziej katastrofy, a raczej tymczasową trudność na drodze do realizacji wyznaczonych celów. Thomas Edison przy kolejnych nieudanych próbach pracy nad żarówką miał podobno powiedzieć: „Nie poniosłem porażki. Po prostu odkryłem 10 000 błędnych rozwiązań”. Te słowa można odnieść do codziennych przegranych. Nie są one wyłącznie dowodem słabości czy niemocy. Mogą stać się źródłem nowych możliwości, nakłonić do pójścia inną drogą – może nawet lepszą od poprzedniej – do wyznaczonego wcześniej celu.
Człowiek nie lubi przegrywać z innymi ludźmi, z okolicznościami życia i z samym sobą. Porażki najzwyczajniej w świecie bolą. Wiążą się z uczuciem straty i poczuciem dyskomfortu psychicznego. Przywołują niepewność oraz lęk przed kolejnym działaniem. Co gorsza, czasem człowiek zaczyna opisywać siebie samego przez pryzmat potknięć, błędów oraz trudności życiowych. Wtedy już szybka droga do fałszywych uogólnień i przekonań typu: „jestem nieudacznikiem, do niczego w życiu się nie nadaję, nic mi nie wychodzi” itd. Dlatego w poczuciu przegranej koniecznie trzeba nabrać zdrowego dystansu do siebie i trudnej sytuacji, jakakolwiek by ona nie była: utrata pracy, trudności ze zdrowiem, zawód miłosny, kryzys małżeński, pogubienie w świecie wartości…
Porażkom zazwyczaj towarzyszą negatywne emocje: rozczarowanie, żal, poczucie niesprawiedliwości, irytacja, frustracja... Nie należy pod ich wpływem podejmować ważnych decyzji. Trzeba wpierw je oswoić, choć nie są one łatwe i przyjemne do przyjęcia. Bez nich nie można w pełni przeżywać życia. Są one konieczne i przydatne, tak samo jak emocje pozytywne. W innym przypadku Bóg by ich nie stworzył... One stawiają przed nami wyzwanie: co robić, aby w perspektywie trudności nie gubić pozytywnych doświadczeń, które wciąż mogą wyznaczać podstawowy rytm naszego życia.
Sposoby przeżywania porażki
Dla wielu ludzi synonimem porażki wciąż jest katastrofa, klęska, fiasko, przegrana. Jednak kiedy dojrzewamy w rozumieniu tej niełatwej dynamiki wzrostu, zaczynamy znajdować inne określenia: wyzwanie, trud, zmaganie, zadanie, szansa. Problem niepowodzenia nie polega na tym, że czegoś nam się nie udało osiągnąć, ale jak ten fakt traktujemy.
Weźmy spóźnianie się do pracy: jedni z tego powodu będą się zadręczać, a inni wyrzuty sumienia przyjmą jako impuls do działania, aby następnego dnia wcześniej wstać. Porażka nie zawsze wiąże się z zaniedbaniem czy złym wyborem. Możemy się spóźnić do pracy z powodu utknięcia w korku spowodowanym wypadkiem na drodze.
Kiedy problem leczy problem
Jednym z częstszych sposobów reagowania na mniejsze i większe niepowodzenia życiowe jest – najmniej korzystne – podejście destrukcyjne, kiedy jeden problem pragniemy leczyć innym, często większym. Na przykład: człowiek spotykający się z krytyką albo brakiem akceptacji w pracy regularnie każdego dnia sięga po kieliszek alkoholu, aby „poprawić sobie nastrój” lub „rozładować napięcie”. W konsekwencji nie tylko nie rozwiązuje pierwotnego problemu, a dodaje następny, poważniejszy, np. uzależnienie. Korzystanie z wszelkiego rodzajów znieczulaczy emocjonalnych (jak narkotyki, dopalacze, alkohol, a nawet niezdrowe korzystanie ze snu, pożywienia czy przyjemności seksualnej) nie niweluje problemów pierwotnych (jak poczucie odrzucenia czy samotności), a tylko je wzmaga. Jest to droga donikąd albo raczej autostrada do większej destabilizacji i cierpienia. Paradoksalnie „lekarstwo” na chorobę staje się większym problemem od niej samej.
Biblijnym przykładem destruktywnego przeżycia porażki jest Judasz. Nie tylko wydał Jezusa na śmierć za trzydzieści srebrników, ale potem nie potrafił sobie poradzić z poczuciem winy i popełnił samobójstwo (por. Mt 27,3-10). W życiu nie wystarczy unikać porażek, trzeba uczyć się z nimi żyć. W wierze chrześcijańskiej mamy lekarza i lekarstwo na każdą chorobę duszy. To Jezus Chrystus oraz dar przebaczenia, które nie zna granic, a jego źródło jest niewyczerpane. Wtedy, choć rana wciąż boli, a blizna może przypominać o gorzkiej prawdzie ludzkiej kruchości, pozostaje jednak nadzieja. Lekarstwem na destruktywne przeżywanie porażek jest więc umiejętność powierzenia siebie i napotkanych trudności miłosierdziu Bożemu. Przeżywanie własnej słabości przez pryzmat wiary w Jezusa oznacza, że szansę na zmianę dajemy każdemu, również sobie.
Gdy zatrzymujemy się w miejscu
Drugą formę przeżywania porażek życiowych określiłbym przysłówkami: nieskutecznie, bezowocnie, zbędnie. Ten sposób przeżywania upadku nie niszczy człowieka tak, jak w podejściu destruktywnym, ale nie przynosi owoców. Człowiek zatrzymuje się niejako w miejscu – nie staje się ani mądrzejszy, ani lepszy, ponieważ nie uczy się na własnym doświadczeniu kruchości. Przypomina studenta, który regularnie nie zdaje testu zwierającego te same pytania.
Trud, problem, porażka przynoszą człowiekowi nie tylko stres i zagubienie, ale również materiał pomocny do dokonania konstruktywnych zmian. Niestety, niekiedy nieumiejętność nadawania znaczeń własnym porażkom oraz brak odwagi sprawiają, że człowiek przez lata tkwi na mieliźnie swoich możliwości. Warto zadać sobie fundamentalne pytania: Po co żyję? Jaki sens ma moja aktywność i praca zawodowa? Co przynosi mi szczęście? Jakie wartości są ważne?
Również w życiu duchowym można spotkać się ze stagnacją i marazmem. Tacy byli biblijni faryzeusze. Nie mogli wykorzystać swojej kruchości do zmiany i nawrócenia, ponieważ, zaślepieni, w ogóle jej nie dostrzegali. Trzeba odwagi, aby własny błąd dostrzec i go uznać. Problemy nie znikają, kiedy jedynie przymyka się na nie oczy. Warto nauczyć się codziennej kardiognozy własnego serca (badania sumienia). Przesadny kult tradycji, przyzwyczajenie się do przepisów i rytuałów, narcystyczne przekonanie o własnej nieomylności znacząco utrudniają twórcze przeżycie własnej słabości. Ostatecznie więc nieprzepracowanie trudnych tematów sprawia, że nie dostrzega się ich związku z jakością życia i szczęściem...
Piotr Kwiatek OFMCap
"Głos Ojca Pio" [99/3/2016]
Cały artykuł w drukowanym wydaniu "Głosu Ojca Pio"