Kiedy patrzę na historię Karola Wojtyły, to uderza mnie jego zdolność słuchania drugiego. W każdym napotkanym człowieku dostrzegał jakąś niezwykłą wartość. Szukał go wszędzie i dla niego gotów był przekraczać skostniałe konwenanse.
To dlatego wyjeżdżał z młodzieżą w góry i na kajaki, choć takiej formy nie przewidywało ówczesne duszpasterstwo. Dla młodych odprawiał Msze Święte nad jeziorami, choć krzyż zmontowany z kajakowych wioseł mógłby budzić oburzenie niejednego liturgisty… Dla nich został „Wujkiem Karolem”, choć tradycyjnie mógłby pozostać przy tytule księdza.
To, że umiał słuchać ludzi i uczyć się od nich, widać także w jego pracy naukowej. Nieprzypadkowo fundamentem swoich dociekań filozoficznych uczynił z jednej strony filozofię św. Tomasza z Akwinu, z drugiej zaś fenomenologię – stosunkowo młody kierunek filozoficzny, który unikał zastanych kolein myślowych i w badaniu rzeczywistości wychodził od bezpośredniego doświadczenia. Dzięki takiemu podejściu swoją wiedzę na temat np. miłości narzeczeńskiej i małżeńskiej mógł czerpać nie tylko z tradycji teologicznej, ale wprost z rozmów z młodymi, które prowadził w duszpasterstwie akademickim przy parafii pw. Świętego Floriana w Krakowie. „Oni sami byli moimi wychowawcami w tej dziedzinie. Oni sami też, mężczyźni i kobiety, wnosili twórczy wkład w duszpasterstwo rodzin” – nie wahał się powiedzieć w wywiadzie wiele lat później, już jako Ojciec Święty.
Kiedy został papieżem, to swoje nieustanne poszukiwanie człowieka przeniósł na cały Kościół, któremu przewodził. Był wielkim kontynuatorem swoich bezpośrednich poprzedników: Jana XXIII, Pawła VI i Jana Pawła I. On jednak nie tyle powielał pewne rozpoczęte myśli i dzieła, ale niezwykle twórczo je rozwijał, stając się w wielu dziedzinach absolutnym nowatorem. Aby swój dialog ze współczesnym człowiekiem niejako zwielokrotnić, potrafił w niezrównany sposób posłużyć się nowoczesną techniką i dzięki niej docierać do najdalszych zakątków ziemi, nie tylko fizycznie, ale i medialnie. Jego otwartość w kontakcie ze światem, która początkowo budziła wiele obaw, stopniowo zaczynała ujawniać swoją skuteczną siłę. „Nie lękajcie się” – brzmiało jedno z pierwszych zawołań Jana Pawła II. I było ono zapewne skierowane także do tych kręgów Kościoła, które ciągle wolały ukrywać się za murami oblężonej twierdzy niż twórczo wejść w dialog ze światem.
Jako papież-pielgrzym nie wahał się spotykać z każdym człowiekiem, co rodziło niekiedy ambiwalentne uczucia wielu komentatorów: Czy spotykając się z Fidelem Castro, nie uwiarygodnia jego reżimu? Czy przyjmując delegację rządu Husajna i opowiadając się przeciwko wojnie z Irakiem, nie popiera krwawego dyktatora? I z naszego podwórka: Czy zapraszając do papamobile Aleksandra Kwaśniewskiego podczas jednej z pielgrzymek do kraju, nie czyni ukłonu w stronę politycznego ugrupowania, z którego wywodził się ówczesny prezydent RP? Jan Paweł II wyłamywał się jednak ze wszystkich doraźnych politycznych kalkulacji. Zawsze kierował się tylko dobrem człowieka i dlatego był na każdego otwarty. Ta cecha sprawiała, że każdy mógł go uznać za swojego papieża, bez względu na to, ile czerpał z jego nauki i jak bliski był jego poglądów.
„Głównym narzędziem formacji jest rozmowa osobista” – napisał Jan Paweł II w dokumencie „Vita Consecrata”. Zasadę tę stosował, by zbliżyć się do zgromadzonych ludzi. To dlatego nieustannie pielgrzymował, zmieniał ustalony program, całował podane mu nagle dziecko, ściskał czyjąś wyciągniętą dłoń, zamieniał choć parę słów… Już sama jego obecność dla wielu była wyzwalająca.
Kiedy go zabrakło, trzeba nam uczyć się od niego właśnie tej postawy słuchania każdego człowieka: tego nam najbliższego i tego przygodnie napotkanego. Winna ona stać się drogą naśladowania – jednoczącego wszystkich – papieża dialogu.
Cezary Sękalski
„Głos Ojca Pio” (33/2005)