„Mogłam pozostać w świecie i czynić dobro, i byłabym też pomocna ludziom” – myślała siedemnastoletnia Urszula, nowicjuszka w klasztorze sióstr klarysek kapucynek. I zatęskniła za balami i umizgami kawalerów starających się o jej rękę. A przecież od dziecka tak bardzo chciała naśladować Chrystusa i słuchać Jego głosu. Tak bardzo, że kiedy przełożona klasztoru odmówiła przyjęcia jej do zakonu słynącego z surowego trybu życia, wymusiła na miejscowym biskupie pozwolenie na rozpoczęcie postulatu właśnie w tym miejscu…
Ognia żar
Jezusa po raz pierwszy spotkała w dzieciństwie podczas zbierania kwiatów na łące. „Ja jestem prawdziwym kwiatem” – powiedział i zniknął. Od tej pory mała Urszula szukała Go we wszystkim, rozmawiała z Dzieciątkiem i Jego Matką namalowanymi na obrazach i urządzała dla nich ołtarzyki. Nic dziwnego, że tak przeżywała swoje pierwsze doświadczenia wiary, skoro wychowywała się w rodzinie głęboko religijnej, gdzie każdego dnia rozmawiało się o Bogu i bożych sprawach, modlono się wspólnie i czytano żywoty świętych. Mimo szczególnej pobożności była uparta, nie znosiła sprzeciwu, a rówieśnikom starała się narzucić swoją wolę… biciem. Była niesforna i bardzo żywa. Lubiano ją jednak, umiała bowiem zjednywać sympatię ludzi, nawet tych, którzy nadali jej przydomek „ogień”.
Kiedy Urszula miała siedem lat, osierociła ją matka. Głęboko zapadła jej w pamięć scena pożegnania. Franciszka Giuliani zwołała wszystkie siedem córek i pokazując im krzyż, każdej z nich przyznała jedną ranę Zbawiciela; najmłodszej Urszuli przypadła rana boku.
Tego roku zgodnie z ówczesną praktyką kościelną dziewczynka przyjęła sakrament bierzmowania, a niedługo potem, w czasie Wielkiego Tygodnia, po raz kolejny miała widzenie Chrystusa, który zapowiedział, że będzie musiała walczyć na wojnie. Nie przeraziła jej ta zapowiedź, przeciwnie – postanowiła się do tego przygotować i poprosiła, ku zdziwieniu ojca, o lekcje fechtunku i konnej jazdy.
Pozostając pod wpływem dopiero co przeżytych wydarzeń, nie mogła się doczekać Pierwszej Komunii Świętej. Po jej przyjęciu – jak przeczuwała – po raz kolejny doświadczyła szczególnego uczucia w sercu: „…poczułam tak wielkie gorąco, które mnie całą ogarnęło… zdawało mi się, że ogień zapalił moje serce, czułam się jakby poparzona, nie mogłam zaznać spokoju”. Dziwiła się więc bardzo, że inne dziewczynki stały spokojnie, podczas gdy ona czuła „ogień, który ją zachwycał”.
Dobra żona, męża korona
Od tej pory coraz więcej czasu spędzała na modlitwie, aż zapragnęła zupełnie poświęcić się Chrystusowi i wstąpić do zakonu. Ojciec nie zabraniał jej praktyk religijnych, jednak o zakonie nie chciał słyszeć. Musiała więc, jak na pannę z dobrego domu przystało, odpowiednio przygotować się do zamążpójścia. Uczyła się przyjmowania gości, zabawiania ich w salonie, a także tańca, muzyki i kierowania służbą w gospodarstwie. Chodziła na bale. Zaaranżowano też kilkanaście spotkań z kawalerami zauroczonymi inteligencją i urodą Urszuli.
Ona jednak nie chciała słyszeć o małżeństwie i powtarzała, że jej serce należy już tylko do Jezusa. Ojciec, zdenerwowany uporem córki, która od dziecka lubiła postawić na swoim, oddał ją pod opiekę wuja, by nie oglądać jej we własnym domu. Zmienił zdanie dopiero wówczas, gdy doniesiono mu o złym stanie jej zdrowia – Urszula, nie mogąc spełnić swego największego pragnienia, marniała z dnia na dzień.
Klamka do pocałowania
Opór ojca został złamany, jednak pojawiły się nowe trudności: przełożona zakonu nie chciała przyjąć siedemnastoletniej Urszuli, obawiając się, że panienka ze szlachetnego rodu nie zniesie trudów klasztornego życia. Oficjalnie zaś jako powód podała, że właśnie przyjęła już jedną kandydatkę i nie ma więcej miejsc we wspólnocie.
Wtedy znana z uporu panna „ogień” zwróciła się z prośbą o interwencję w tej sprawie do miejscowego biskupa i wymusiła na nim wydanie pozwolenia na rozpoczęcie postulatu właśnie w tym klasztorze, który ją odrzucił. A trzeba wiedzieć, że klasztor klarysek kapucynek w Città di Castello znany był z surowego życia pokutnego i ścisłego przestrzegania reguły zakonnej.
Dopięła swego. Jednak kiedy przekroczyła próg klasztoru, ku wielkiemu zdziwieniu, modlitwy wydały jej się nudne, regulamin – skrępowaniem wolności i inicjatywy, ubóstwo – utrapieniem. Zatęskniła za światem, balami i umizgami kawalerów starających się o jej rękę. Czyżby jej wybór i nieugięte trwanie przy nim były zwykłą zachcianką? Zwykle dobrze wiedziała, czego chce. Teraz pojawiła się niepewność… Po przemyśleniach doszła do wniosku, że to pokusa, która miała odwieść ją od życia zakonnego.
W końcu Urszula przywdziała habit i została siostrą Weroniką – wybrała to imię, żeby dać wyraz pragnieniu całkowitego upodobnienia się do Chrystusa ukrzyżowanego, bycia Jego odbiciem i wzięcia udziału w Jego męce. Podczas obłóczyn Jezus potwierdził słuszność wytrwania w powziętym w dzieciństwie postanowieniu oddania się Mu na służbę. Usłyszała Jego głos: „Nie lękaj się. Ty jesteś moja. Pragnę, abyś cierpiała i zmagała się. Bądź pewna – jestem przy tobie!”.
Boskie manewry
Przepowiednia zaczęła wypełniać się zaraz w nowicjacie, kiedy jedna z zakonnic upatrzyła sobie Weronikę jako bohaterkę swojej intrygi i rzuciła na nią podejrzenie, jakoby obmawiała i krytykowała przełożoną. O mało z tego powodu nie usunięto jej z klasztoru.
Okiełznując swój mocny i zdecydowany charakter – a był to nie lada wyczyn – powoli odkrywała tajemnicę cierpienia. Zmagała się z pokusami, cierpiała męki czyśćcowe, przeżyła ciemną noc ducha – stan, w którym wydawało się jej, że została zupełnie opuszczona przez Boga. Tak dojrzewała do powołania, które przeznaczył jej Bóg – pośredniczki między Nim a grzesznikami. Odtąd ofiarowywała swoje cierpienia za nich, za wyrwanie z grzechu i łaskę zbawienia: „O mój Boże, o nic innego Cię nie proszę, tylko o zbawienie grzeszników. Ześlij mi więcej trudu, więcej utrapień, więcej krzyży”.
Przyjmowane dobrowolnie cierpienia nie zdołały złamać jej ducha, ale przynosiły radość, uważała bowiem, że są one „kluczem do miłości”. Aby wzmóc skuteczność swojej ofiary, zaczęła umartwiać także ciało, przebierając miarę w doborze i ilości cielesnych praktyk pokutnych: odprawiała drogę krzyżową w tunice podszytej ostrymi kolcami, którą nakładała na nagie ciało, przez trzy lata na życzenie Jezusa żywiła się jedynie chlebem i wodą, pisała do Niego listy własną krwią, na piersiach wypaliła sobie rozżarzonymi obcęgami Imię Oblubieńca. Nikt nie był w stanie zrozumieć ani tym bardziej usprawiedliwić takich zachowań. Gdy wreszcie przeszła etap strasznej ascezy, mówiła o „szaleństwach, do jakich zmuszała ją miłość”.
Czyniła to wszystko, bowiem tylko w cierpieniach jednoczyła się zupełnie z Chrystusem. Posunęła się nawet do tego, że poprosiła Go, by została razem z Nim ukrzyżowana. A On przychylił się do tej prośby i w Wielki Piątek obdarzył ją stygmatami: „W jednej chwili zobaczyłam, jak z Jego najświętszych ran wydobyło się pięć lśniących promieni; i wszystkie skierowały się w moją stronę. Widziałam, jak te promienie stawały się małymi płomieniami. W czterech były gwoździe; w jednym była włócznia, jakby ze złota, cała rozżarzona: ona przeszyła mi serce na wylot […], a gwoździe przebiły ręce i nogi. Poczułam wielki ból; ale w tym bólu widziałam, czułam, że jestem całkowicie przemieniona w Bogu”.
Symulantka świętości
Przed siostrami Weronika starała się ukryć ów szczególny dar. Jednak nie mogła o nim nie wspomnieć spowiednikowi. Ten nie zrozumiał jej wcale: najpierw uznał za dziwaczkę, chorą psychicznie, symulantkę, a potem posądził wręcz o konszachty z diabłem i napisał donos do Świętego Oficjum. Sam zaś surowo zakazał jej przyjmować Komunię Świętą i nałożył na nią ciężkie pokuty. Wydał też polecenie spisywania przeżyć duchowych w dzienniku.
Watykan zainteresował się doniesieniem o kolejnej stygmatyczce przeżywającej stany mistyczne, widzenia i poddającej się dobrowolnie wymyślnym i przesadnym, nawet jak na tamte czasy, praktykom pokutnym. Nie dawano wiary autentyczności jej objawień i stygmatów.
Dodatkowo niedobrą atmosferę wokół Weroniki podtrzymywały tłumy napływające do klasztoru po tym, jak lotem błyskawicy rozeszła się po okolicy sensacyjna wiadomość o zakonnicy ze stygmatami. Ludzie przybywali ze zwykłej ciekawości, by zobaczyć „świętą”. Weronika cierpiała z tego powodu.
Święte Oficjum, zaniepokojone tak szybkim rozwojem wypadków, zarządziło komisyjne badanie Weroniki, chcąc ostatecznie stwierdzić, czy nie jest oszustką, która zabiega o sławę świętości. Została poddana przymusowemu leczeniu stygmatów, jednak kuracja nie przyniosła żadnych rezultatów. Postanowiono powtórzyć badanie. Tymczasem usunięto Weronikę z urzędu mistrzyni nowicjatu, pozbawiono prawa głosu i zakazano widywania się z kimkolwiek. Siostrom polecono, by traktowały ją jak oszustkę.
W ramionach Oblubieńca
Trwające dwanaście lat prześladowania Weronika znosiła z niewiarygodnym spokojem i w zupełnym posłuszeństwie władzom kościelnym. Mawiała: „krzyże i męki są radosnym darem dla mnie z Bożej ręki”, „spadnijcie na mnie wszystkie kary, choćbyście były bez miary”. Wszystkie swoje cierpienia ofiarowała za nawrócenie grzeszników, by ratować ich od wiecznego potępienia. Tak wypełniała misję, którą powierzył jej Jezus.
Oblubieniec wynagradzał jej te udręki darem ekstaz i widzeń nadprzyrodzonych. Przeżyła z Nim mistyczne zaślubiny. Po trzech latach Chrystus na jej prośbę usunął z jej ciała widoczne znaki stygmatów – swego szczególnego umiłowania, pozostawił jednak ich bolesny ślad na sercu. Weronika zrobiła rysunek tych ran w swoim dzienniku. Zgadzał się on dokładnie z odkryciem, którego dokonali lekarze podczas pośmiertnego badania jej ciała – w prawej komorze serca znaleziono miniaturowe kształty przypominające wykonany przez nią rysunek.
Oczyszczona z zarzutów
Pokora i bezwzględne posłuszeństwo Weroniki przesądziły o wycofaniu oskarżeń, zaprzestaniu upokarzających badań i przywróceniu pełni praw zakonnych. Święte Oficjum uznało wiarygodność jej nadprzyrodzonych doświadczeń duchowych.
Ledwie oczyszczono ją z wszelkich zarzutów, zakonnice z Città di Castello od razu wybrały ją na przełożoną, choć szczerze wymawiała się od tego obowiązku. Pod jej zarządem klasztor wspaniale się rozwijał. Ta, która w nowicjacie nie radziła sobie z prostymi pracami domowymi, teraz wykazała się niespodziewanym zmysłem praktycznym: doprowadziła do klasztoru bitą drogę, zbudowała wodociąg, wyposażyła zakonną kuchnię w windę towarową. Spłaciła też ciążące na klasztorze długi. Za czasów jej przełożeństwa zaczęło przybywać powołań.
Ksienią klasztoru Weronika pozostała już do końca życia. Pełniła ten urząd przez jedenaście lat. Wcześniej przeszła wszystkie stopnie w hierarchii klasztornej: od furtianki, kucharki, szatniarki, piekarki, zakrystianki i mistrzyni nowicjuszek.
Zmarła na apopleksję, po bardzo bolesnej, trzydziestotrzydniowej agonii. Miała sześćdziesiąt siedem lat, z których pięćdziesiąt spędziła w klasztorze Città di Castello. Zamykając na zawsze oczy, powiedziała: „Znalazłam Miłość, Miłość, która pozwoliła się oglądać!”.
Jej ciało zachowało się w nienaruszonym stanie…
Joanna Piestrak
„Głos Ojca Pio” [71/5/2011]
Święta Weronika Giuliani
Urodziła się 27 grudnia 1660 roku w Mercatello we Włoszech. Jej rodzicami byli Benedetta Mancini i Francesco Giuliani. Była najmłodsza z siedmiu sióstr, z których jeszcze trzy inne wybrały życie zakonne. Na chrzcie otrzymała imię Urszula. Kiedy miała siedem lat, zmarła jej matka i od tego czasu jej wychowaniem zajmował się ojciec.
28 października 1677 roku w wieku 16 lat wbrew woli ojca wstąpiła do zakonu klarysek kapucynek w Città di Castello.
4 kwietnia 1681 roku Jezus nałożył na jej głowę koronę cierniową, a w Wielki Piątek 5 kwietnia 1697 roku obdarzył ją stygmatami. Tego samego roku spowiednik doniósł na nią do Świętego Oficjum, na skutek czego została pozbawiona funkcji mistrzyni nowicjuszek i pełni praw zakonnych. Została poddana licznym badaniom mającym ustalić wiarygodność jej darów mistycznych.
Na polecenie spowiednika, filipina Hieronima Bastianellego, 12 grudnia 1693 roku zaczęła pisać dziennik duchowy – pozostawiła 22 tysiące stron rękopisu, na których opisała 34 lata swego życia za klauzurą. Tekst pisany jest językiem potoczystym, bez żadnego planu, nie ma w nim skreśleń, poprawek, znaków interpunkcyjnych ani podziału na części.
7 marca 1716 roku Święte Oficjum odwołało swoje wcześniejsze rozporządzenia i uznało wiarygodność darów mistycznych Weroniki. Już 5 kwietnia tego samego roku zakonnice z Città di Castello wybrały ją na opatkę. Pełniła ten urząd aż do śmierci 9 lipca 1727 roku.
6 grudnia 1727 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny Weroniki, zakończony 17 czerwca 1804 roku włączeniem jej przez papieża Piusa VII w poczet błogosławionych. 26 maja 1839 roku Grzegorz XVI ogłosił ją świętą.
Nie mamy nic własnego – ani wspólnie, ani osobno – ale żyjemy z samej tylko jałmużny, posyłając w poszukiwaniu wszystkiego, co jest potrzebne.
Chodzimy zawsze boso, zarówno zimą, jak latem.
Nosimy zawsze ubranie ze zgrzebnego, szarego sukna, bez koszuli albo czegoś z jedwabiu, na gołym ciele.
Śpimy na deskach przykrytych samymi tylko derkami, ubrane w habit ze sznurem.
Trzy dni w tygodniu – to znaczy w poniedziałek, środę i piątek – odprawiamy biczowanie, a w ostatnie trzy soboty karnawału dodajemy czwarte biczowanie za grzeszników i tego dnia odmawiamy jeszcze siedem psalmów pokutnych, idąc w procesji bez sandałów na stopach, a z powrozem na szyi. I to jest nasz karnawał.
Post jest codziennie, oprócz niedziel i Bożego Narodzenia, ale we wspomniane dni, chociaż się wieczerza, nie spożywa się jednak nigdy mięsa, które podajemy tylko w wypadku choroby, gdy jest to zalecone przez medyka.
Odprawiamy cztery posty czterdziestodniowe w ciągu roku oraz we wszystkie piątki, tak że spożywamy postne posiłki przez połowę roku, oprócz częstych abstynencji z samym chlebem i zupą oraz innych pokut, takich jak włosiennica i łańcuszki, mniej więcej według sił i według zgody przełożonych.
Zachowujemy milczenie przez większą część dnia. A po złożeniu świętych ślubów nie rozmawiamy ani nie odwiedzamy już rodziny oraz innych osób.
Praktykujemy ślepe posłuszeństwo we wszystkim, tak w sprawach duchowych, jak doczesnych, pokorę i podporządkowanie z całkowitym oddaniem się w ręce przełożonych.
Ponadto wypada nam spełniać ciężkie prace, jak pranie, noszenie drewna, nieustanne zamiatanie, gotowanie, posługiwanie chorym, towarzyszenie umierającym, ubieranie i robienie wszystkiego przy zmarłych i w ogóle wykonujemy wszystkie najbardziej pokorne prace w każdej potrzebie i w każdej dziedzinie. Umartwienia są nieustanne, to znaczy w kościele, w refektarzu i przy pracy. Upomnienia ze strony przełożonych są częste, nawet publiczne, a wielokrotnie bez żadnej winy.
Przez pierwsze cztery lata [siostry] są trzymane rygorystycznie w nowicjacie. A nowicjuszki nie rozmawiają nigdy z innymi – chyba że pomiędzy nowicjuszkami – i nie pozwala się im, że tak powiem, oddychać bez pozwolenia wielebnej matki mistrzyni.
[Kandydatka] niech będzie zdolna do wszystkiego i niech nie cierpi na melancholię, ponieważ nasze życie samo z siebie jest monotonne i bez żadnej rozrywki. Stąd też, żeby znosić jego ciężar, jest konieczne, aby [kandydatki] były radosnej natury i silne, żeby niosły radośnie krzyż aż do śmierci.
Zasady życia w klasztorze św. Barbary w Mediolanie, 1584 rok
(fragment z książki: „Reforma kapucyńska”, tom I)