Obraz, choć istnieje niezależnie jako dzieło sztuki, zawsze jest także śladem życia konkretnego człowieka. Co było dla niego ważne, na co spoglądał, co chciał przekazać? Tajemniczy i wyciszony kobiecy portret „Kobieta z wagą” można odczytać jako alegorię prawdziwego skarbu, ku któremu prowadzi nas ewangeliczna przypowieść św. Mateusza: „Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją”. Obraz Johannesa Vermeera wskazuje na skarb, który choć jest niewidoczny, pozostaje o wiele cenniejszy niż złoto.
Zobaczyć kobietę w świetle obrazu „Kobieta z wagą” Jahannesa Vermeera: to wiele więcej niż zachwyt. Kunszt holenderskiego mistrza nie służy sam sobie, za jego pomocą malarz prowadzi nas w głąb widzenia. Piękno obrazu pociąga nas dokądś, by bez jednego słowa rozmawiać z nami o swej własnej prawdzie, cicho i nieporuszenie skrywanej pod płaszczyzną barwy.
Dlatego André Malraux postrzega Vermeera jako pierwszego malarza w całej historii sztuki, który w swej pracy czyni przedmiot obrazu obiektem kontemplacji. Co to oznacza, można pojąć na przykładzie poezji, której słowa są tylko zewnętrzną osnową okalającą niewidoczne wnętrze. Podobnie jak w centrum perspektywicznym obrazu Vermeera widzimy szalki wagi, które są puste, tak też wiersz skrywa w sobie coś niewysłowionego i każdym słowem chce na to wskazywać.
Kontemplować obraz to spoglądać weń jak w okno, które może odsłonić przed naszym wnętrzem to, czego gołym okiem zobaczyć się nie da. Poprzez łagodne światło prześwitujące zza zasłony odsłania przed nami spokojną twarz kobiety.
Skarb
Kobieta nie spogląda w lustro, lecz pochyla głowę w spojrzeniu skupionym na drobnej wadze trzymanej we wzniesionej dłoni. Druga ręka spoczywa na stole z rozłożonymi kosztownościami. Wydaje się pogrążona w myślach, lecz pozbawiona niepokoju. Jej ubiór odsłania zaokrąglony brzuch, zapewne jest w ciąży. Vermeer precyzyjnie buduje relacje między barwami: lazurowe płótno leżące na stole, w które być może zawinięte były kuferki z kosztownościami, koresponduje z kolorem wierzchniego odzienia kobiety. I tak jak perły malowane są złotem, tak też podobnej, żółtawej barwy jest suknia okrywająca brzuch ciężarnej oraz zasłona, zza której do pomieszczenia wpada światło. Oświetla ono stół z kosztownościami, prawą część ramy obrazu Sądu Ostatecznego, przód sylwetki kobiety, jej twarz, dłonie i wagę. Ta barwna asocjacja każe zapytać, co łączy te elementy? Nasuwa się ewangeliczna przypowieść o kupcu, który mając wiele bogactw, sprzedał wszystko dla jednej, drogocennej perły (Mt 13,45–46). Co jest prawdziwym skarbem na obrazie Vermeera, skarbem, który kobieta położy na szalach wagi, tak wyraźnie korespondujących z sądem Chrystusa nad ludzkimi duszami? „Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,21).
Wolność
Ubiór kobiety wskazuje na jej przynależność do wyższej klasy kupieckiej. Wskutek zmian, jakie zaszły w historii XVII wieku, artyści nie pracują już tylko na zlecenie Kościoła, przyjmują też zamówienia bogacących się mieszczan. To próg nowożytnego pojęcia świeckości. Obraz przedstawia scenę rodzajową w sposób dający odczuć jej realność i naturalność. Życie domowe wysuwa się na pierwszy plan, wymiar sakralny zaś – obraz Sądu Ostatecznego – pozostaje tłem spokojnej chwili. Nie narzuca się, w swej obecności wydaje się dyskretny. Tutaj świętość sytuuje się za tym, co świeckie. Łagodnie skryta w cieniu, nie narusza intymności codziennego życia.
Twarz kobiety zwrócona jest przodem do światła padającego z okna, wagi i stołu z kosztownościami, a także do lustra, na które nie podnosi wzroku. Twarz ta wpisuje się w obraz Sądu Ostatecznego widocznego w tle: przed nią wznoszą się zbawieni, za nią trwożnie kulą się potępieni. Lustro może oznaczać zarówno próżność, jak i samowiedzę. Vermeer, ukazując kobietę, która nie spogląda w swoje odbicie, lecz pozostaje skupiona na swym zajęciu, zwraca naszą uwagę na jej spokojną wolność. Ważąc swój skarb, nie skupia się na sobie: ani na doczesności, którą mogłaby się troskać, patrząc w lustro, ani na ostateczności, która mogłaby niepokoić ją w obrazie Sądu Ostatecznego. Wszystko to opowiada o przemijalności, dlaczego więc kobieta pozostaje tak spokojna? Gdzie lęk o dom, o przyszłość dziecka, o starość i śmierć? Cały obraz jest cichy, jakby zatrzymany w czasie. Tak wielki spokój kobieta może czerpać tylko ze znajomości siebie samej jako tej, której Bóg dał nie tylko życie, lecz dalece przekraczającą je obietnicę: nie umrzesz, ale żyć będziesz (por. Ps 118,17).
Waga
Co ważone jest na szalach wagi? Perły i złoto przedstawione na tym obrazie tradycyjnie odczytuje się jako alegorię vanitas, marności. Bogactwa świata, postrzegane negatywnie, przeciwstawione są skarbowi duchowemu. A przecież ta sugestia, według której jedno drugie wyklucza, duchowe ma nad materialnym przeważać, nie odpowiada treści obrazu. Szalki wagi są puste: to wewnętrzne skupienie jest bogactwem i skarbem tej chwili. Lecz przecież nie jest ono samo dla siebie, lecz przygotowuje. Dopiero dzięki spokojowi i równowadze kobieta może położyć kosztowności na szalach. Jedne będą sobie równe, inne nie. Najważniejsza jest waga: daje miarę. Wszystkie inne rzeczy pozostają w odniesieniu, można je rozważyć; wszystko późniejsze służy życiu, które tutaj, w tym skupieniu, gotowe jest na przyjście.
Jak ta ciężarna kobieta, błogosławiona obietnicą nowego życia, miałaby obawiać się sądu? Jak osądzić miłość – wolny wybór dwojga ludzi zwróconych ku sobie w pragnieniu życia? Miłość nie znosi praw, lecz je wypełnia (Mt 5,17): Chrystus, przynosząc nowe przykazanie miłości podkreśla, że jest ono podstawą całego starotestamentowego prawa (Mt 22,37–40). Miłość pozostaje więc poza wszelkim sądem, nie musi lękać się sprawiedliwości, z którą jest tak ściśle złączona. „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo” (Rz 13,8).
Chrystus Sądu Ostatecznego dyskretnie spogląda z obrazu za plecami kobiety ważącej perły, ona zaś pozostaje doskonale spokojna. Jak gdyby tym, co waży, była przede wszystkim jej miłość, jedyny punkt odniesienia dla każdej przyszłej sprawy, doczesnej i ostatecznej. Tak błogosławiony spokój możliwy jest tylko w wolności od lęku: „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (1 J 4,18). Jeżeli spojrzeć na kobietę z obrazu Vermeera jako kochającą matkę i żonę, jako osobę zatroskaną w swym sercu o drugiego człowieka, żyjącą miłością, do jakiej wezwał ją sam Chrystus, wówczas wykluczone zostaje każde z napięć, jakie interpretatorzy odnajdywali w tym dziele. Kobieta nie byłaby więc personifikacją vanitas, pochyloną nad marnością doczesnych bogactw, a plecami zwróconą ku sprawom ostatecznym.
Sąd Ostateczny nie jest tu daleki, lecz bliski, Vermeer uczynił z tego obrazu tło dla spokojnej, wyciszonej twarzy kobiety. Zbawieni podnoszą ręce ku niebu tuż przy jej jasnym czole, wszystko tutaj zgodnie współistnieje, równoważąc się w światłocieniu. Chrystus Sądu Ostatecznego mieszka w domu kobiety, spoglądając z wysokości obrazu i nie budząc w niej lęku; nie przez próżną pewność zbawienia, lecz w spokojnej znajomości własnego serca. Większą część kompozycji zajmuje to, co – poddane upływowi czasu – nazywamy doczesnością: ciało, strój, meble, kosztowności i lustro. I wszystko to nie obawia się swej przemijalności – światło obrazu wydaje się odsłaniać scenę dotykającą wieczności, w harmonii i spokoju dając wrażenie bezczasu.
Spokój
Niesamowity jest spokój bohaterki obrazu: niczym nierozproszona, medytuje doskonale wyważoną, pustą wagę, a światło pada na jej dłonie i ciężarne łono. Już samo to światło jest anielskim zwiastowaniem, które może ważyć się w jej ciszy, w jej zasłuchaniu zwróconym ku uciszonemu wnętrzu. Tam mogłyby brzmieć słowa: „Nie bój się […], Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1 30.36). W scenie Zwiastowania, którą zaprojektował Stanisław Wyspiański do witrażu okna nad wejściem do kościoła Mariackiego, widzimy samotną Maryję, spokojnie pochyloną nad Pismem Świętym w zaciszu swego domu. Nie ma w tym przedstawieniu nic niezwyczajnego prócz sylwetki anioła: Maryja jednak nie podnosi na niego wzroku, jak gdyby cała ta scena rozgrywała się w jej wnętrzu, widziana przez nią czystym sercem pełnym wiary.
Maryja, choć poślubiona jest Józefowi, jest wobec objawienia sama, osobna w swej woli, a anioł przychodzi do niej w jej samotności. Ona pierwsza mówi „tak” i jako pierwsza ogłosi dobrą nowinę swemu mężowi. Najważniejsza jest bowiem jej relacja z Bogiem, dopiero później z najbliższym człowiekiem. A przecież to pozorne wykluczenie nie ma w sobie nic z niesprawiedliwości czy przykrości: jak gdyby trzeba było tej samotności, aby radość objawienia była pełna, tak pełna, że może przelewać się, uszczęśliwiając każdą napotkaną osobę. Najpierw jest cisza, później radość, która zrywa się do biegu, by żyjącym opowiedzieć o nowym życiu.
Skąd odwaga, by dać nowe życie? To nieoczywiste. Świat wydany jest na sąd, a ten zawsze rozgrywa się jako suma przemijalności, biedy i cierpień świata. Tutaj znów najważniejsze jest serce Maryi: już u początku, w jej doskonale wolnej decyzji, waży się droga krzyżowa jej Syna. Już w radości Zwiastowania – raduj się, bo urodzisz – znajduje się zalążek tej ostateczności, która dokona się w męczeńskiej śmierci. Każda śmierć jest męką, której pełna świadomość mogłaby przeważyć wolę życia.
Coś jednak równoważy ten ciężar. Widzimy to w spokoju kobiety na obrazie Vermeera, w jej dłoni bez drżenia, w czystej, pozbawionej lęku i wątpienia gotowości. To macierzyństwo, decyzja o przyjęciu nowego życia w całkowitym, nieodwołanym i nierozłącznym splocie ze swym własnym. Naprzeciw wszelkim obawom: nadprzyrodzony niemal spokój. „Niech mi się stanie według Słowa Twego” (Łk 1,38).
Ufność
Istota pobożności maryjnej tkwi w wielkim i uniwersalnym „tak” wypowiedzianym Bogu, gdy przychodzi ze swą obietnicą. Dobra nowina jest równoznaczna z życiem, którego nie przeważy śmierć; sprawiedliwością, która będzie oddana, choćby sprawy życia odbierały nadzieję. Cokolwiek się stanie, obietnica jest pewna, a choć nie nasza to rzecz znać czasy i chwile (Dz 1,7–8), serce zdolne jest przyjąć wiarę, że poznamy je we właściwym czasie. To ufność Bogu, który prowadzi, ufność psalmisty opiewającego spokój idącego przez ciemną dolinę (Ps 23,4).
Zawierzenie wobec objawienia staje się samowiedzą: przeczuciem, że ten los otrzymany od Boga jest pewny i błogosławiony. W tym pozostać: to spokój równoważącej puste szale. Na moment nie ma nic, prócz Boga. I jeśli ten moment zachować w sobie, wiernie strzegąc w sercu pamięć takiego początku, wówczas cokolwiek przyjdzie, cokolwiek się zyska lub utraci, można będzie do tej inicjalnej obietnicy odnieść. Obietnicą jest zgodność wagi utrzymanej w niedrżącej dłoni. Te puste szale złocące się w świetle są bogactwem bogactw, potwierdzającym każde dobro, jakie na tej wadze mogą złożyć ufne ręce.
Tekst Bartosz Woźniak
"Głos Ojca Pio" [119/5/2019]
Bartosz Woźniak – absolwent zarządzania kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Dominikańskiego Studium Filozofii i Teologii. Założyciel Koła Pracy Filozoficznej w Kulturze, współpracownik kwartalnika „Kronos”. Wraz z Re-Publiką Artystów, Galerią 2 Światy i Radą Dzielnicy I – Stare Miasto organizuje akcje artystyczne na krakowskim Kazimierzu. Mieszka w krakowskim klasztorze św. Katarzyny Aleksandryjskiej, angażując się w działania augustiańskiego Duszpasterstwa Środowisk Twórczych.