Prawdziwy św. Mikołaj nie ma nic wspólnego z ubranym na czerwono cudakiem, który 6 grudnia, notabene we wspomnienie jego śmierci, roznosi dzieciom prezenty. To nie wygląd i skłonność do niespodzianek uczyniły go najpopularniejszym świętym na świecie. Zdobył sławę dzięki dobrym uczynkom, które chciał zachować w tajemnicy. Gdyby nie pewne zrządzenie, nikt nawet by o nim nie usłyszał...
Mikołaj od dzieciństwa uwielbiał poranne spacery. Ledwie pierwsze promienie słońca wpadły do mieszkania, już był na nogach. Zamiłowanie do podziwiania wschodu słońca nad brzegiem morza przejął od ojca. Teraz, po jego śmierci, nadal z przyjemnością kontynuował ten zwyczaj. Nałożył wierzchnie okrycie i wyszedł z domu.
Niby niewinna prośba
W porannych promieniach słońca Patara wyglądała zjawiskowo. Cudownie się składało, że główna ulica otoczona z obu stron kolumnadą przeznaczona była dla pieszych, tak że z agory szło się bezpośrednio do portu. Kiedy znalazł się na miejscu, usadowił się jak zwykle przy latarni morskiej, skąd roztaczał się widok na pełne morze.
– Żyć, nie umierać – pomyślał. – Nie brakuje mi niczego. Mieszkam w cudownym miejscu i dzięki zapobiegliwości rodziców, którzy zostawili mi pokaźny majątek, mogę spełniać swoje najśmielsze marzenia i pomagać innym.
Kiedy nacieszył oko ognistą kulą wynurzającą się majestatycznie z wody, wstał z miejsca i ruszył w drogę powrotną. Swoim zwyczajem nie omieszkał nawiedzić kościoła, aby podziękować Bogu za dzieło stworzenia i powierzyć Mu swoją podróż do Miry, którą planował odbyć w najbliższym czasie.
Mikołaj słyszał od znajomych, że Mira nie jest tak piękna jak Patara, ale posiada największy w Licji teatr rzymski, zaś obejrzenie w nim przedstawienia jest doznaniem tak wyjątkowym, że nie sposób oddać go słowami. Ponieważ nigdy dotąd nie był w przybytku słowa i ruchu scenicznego, pragnął zaspokoić pobudzoną opowieściami wyobraźnię.
Kiedy miał już zakończyć modlitwę i podnieść się z klęczek, ni stąd ni zowąd w jego głowie pojawiła się myśl:
– Panie Boże, mam jeszcze jedną prośbę: ześlij opamiętanie mojemu sąsiadowi!
Oddanie trudnej sprawy Bogu przyniosło mu ulgę. Przeżegnał się i wyszedł z kościoła.
Krezus nad krezusami
Sąsiad Mikołaja, bogacz jak i on, zupełnie inaczej myślał o życiu. Liczyły się dla niego wyłącznie dobra materialne, a serce zżerała chciwość. Nie szczędził zatem Mikołajowi przytyków, wyraźnie drwiąc z jego pobożności. Szydził też z tego, że wiedzie bogobojne życie w pojedynkę. Aby mu dopiec, przechwalał się przed nim mądrością i przymiotami własnej żony oraz urodą trzech swoich córek. Na koniec każdej rozmowy chełpił się swoim talentem do pomnażania majątku.
– Nie można mieć tak miękkiego serca jak ty! Zamiast gromadzić dobra, rozdajesz je wszystkim, którzy tylko cię o to poproszą. Zobaczysz, zostaniesz z niczym! – złośliwie przestrzegał Mikołaja. – Weź przykład ze mnie! Właśnie szykuję się do nowych interesów! Trzeba tylko mieć głowę na karku, bo pieniądze zwyczajnie leżą na ulicy.
Minęło kilka miesięcy od tej rozmowy. Pewnego dnia Mikołaj spotkał na ulicy sąsiada w nietęgim humorze i aż przystanął na jego widok: cerę miał ziemistą, a zły grymas nastroszył mu brwi i nadał im demoniczny kształt. Szedł zamaszystym krokiem, zupełnie nie zważając na innych przechodniów, którzy schodzili mu z drogi.
– Nie wróży to nic dobrego – pomyślał Mikołaj.
I poszedł na spotkanie z przyjaciółmi. Mieli hucznie świętować narodziny syna jednego z nich i zakup przez niego nowego domu. Zabawa była przednia. Wszyscy cieszyli się szczęściem młodego taty.
– Teraz kolej na ciebie! Już dawno powinieneś posłuchać rad życzliwego sąsiada – powiedział z przekąsem przyjaciel, mrugając okiem do Mikołaja.
– Nie uwierzycie! Dzisiaj po raz pierwszy nie zostałem przez niego napadnięty. Przeszedł obok mnie, jakbym nie istniał. Może zmienił taktykę – odparł Mikołaj.
– Nie musisz się go obawiać. Złe inwestycje sprawiły, że stracił cały majątek. Grozi mu skrajna bieda, tym bardziej że ma na utrzymaniu żonę i aż trzy córki. Wspólnicy odwrócili się od niego, a przyszli mężowie córek chcą wycofać się z umów przedmałżeńskich z obawy, że nie otrzymają zapisanego w nich posagu. Jest w niezłych tarapatach – wyjaśnił przyjaciel.
Mikołaj nie wierzył własnym uszom. Taki krezus w biedzie! Nie mieściło się to w jego głowie.
Demoniczny interes
Kiedy pewnego dnia Mikołaj znowu ujrzał sąsiada na ulicy, zastąpił mu drogę i zagadnął:
– Witaj, sąsiedzie! Jakież to teraz prowadzisz interesy?
– W tym momencie najbardziej opłacalne będzie dla mnie sprzedanie córek do lupanaru – powiedział rozsierdzony do żywego sąsiad. – Ich uroda gwarantuje mi dobry zarobek...
Mikołaj nie czekał na koniec wywodu, tylko przerażony tym, co właśnie usłyszał, ruszył czym prędzej w stronę domu. W jego myślach dźwięczały złowrogie słowa: „do lupanaru”, „do lupanaru”... Ledwie przekroczył próg, padł na kolana.
– Boże, zmieniłem zdanie. Niech on będzie w stosunku do mnie złośliwy, wszystko pokornie zniosę, ale uratuj jego córki, które nie zasłużyły sobie na taki los – prosił Boga.
Mikołaj chwilę miotał się na tej modlitwie, po czym wstał i sięgnął po Pismo Święte. Kiedy je otworzył, jego oczom ukazał się dziewiętnasty rozdział Księgi Przysłów. Strona, choć dbał o księgę i starał się ostrożne z niej korzystać podczas codziennej lektury, była mocno podniszczona. Dobrze znał zapisane na niej wezwanie: „Pożycza samemu Panu – kto dla biednych życzliwy,
za dobrodziejstwo On mu nagrodzi”.
– Boże, co chcesz mi powiedzieć, przecież od lat pomagam ubogim? Żadnego nie pominąłem... – wyrwało się Mikołajowi zdumionemu tym poleceniem.
Kiedy wypowiedziane na głos słowa wybrzmiały, przerwał w pół zdania. A myśl, która pojawiła się w jego głowie, była tak nieoczywista w swej oczywistości, że aż przystanął.
– Racja! Teraz mam nowego biedaka w najbliższym sąsiedztwie – rozmyślał. – Pomogę krezusowi i uratuję od niesławy jego córki.
Szósty zmysł
Mikołaj nie musiał specjalnie się starać, pieniądze na dwa posagi znalazły się od ręki.
– Tylko jak je przekazać sąsiadowi, przecież honor nie pozwoli mu przyjąć ode mnie takiego podarunku – zastanawiał się dłuższy czas.
Rozwiązanie tego problemu pojawiło się pewnego wieczora, kiedy chłód już mocno zaczął dawać się we znaki. Zziębnięty Mikołaj po powrocie do domu usiadł przy kominku i z lubością wpatrywał się w igrający wesoło ogień. Wtem w palenisko spadł odprysk śnieżnej czapy zalegającej na dachu i przygasił ogień.
– Najtrudniejsze problemy mają zazwyczaj najprostsze rozwiązania – uśmiechnął się pod nosem Mikołaj i z radości aż klasnął w dłonie.
Dzięki tej opatrznościowej podpowiedzi już następnej nocy wrzucił przez komin dwie sakiewki z pieniędzmi na posagi dla najstarszych córek sąsiada.
Następnego dnia w domu krezusa dało się słyszeć wyraźne poruszenie. Córki przybiegły do ojca, aby pochwalić się znaleziskiem, jakiego dokonały w pończochach i butach, które służba umieściła przy kominku dla wysuszenia.
– Fortuna nam sprzyja! – wykrzykiwały jedna przez drugą, szeroko przy tym się uśmiechając. – Bogowie zesłali nam pieniądze na posagi.
W niedługim czasie krezus wydał obie córki za mąż. Zaczęło mu się też szczęścić i powoli podnosił się z biedy. Nie powodziło mu się jednak tak dobrze, aby zgromadzić pieniądze na posag dla najmłodszej córki.
Śliska sprawa
Mikołaj także był w kłopocie. Zdobycie kolejnej większej sumy pieniędzy nie było już tak łatwe jak poprzednio. Inwestował więc, gdzie tylko się dało, jednak bezpieczne lokaty wymagają znacznie więcej czasu. W końcu mu się poszczęściło tak, że mógł podzielić się zyskiem z krezusem.
Kiedy pod osłoną nocy wrzucał sakiewkę do komina, poślizgnął się na mokrym dachu i po pnączach spowijających ścianę domu zjechał na balkon. Łoskot obudził krezusa, który natychmiast pojawił się obok niego przyodziany jedynie w fermoralia. Widok sąsiada w sięgających kolan kalesonach rozbawił Mikołaja, pomimo że mocno się poturbował.
– Witaj, sąsiedzie! – wykrzyknął z uśmiechem na twarzy, podnosząc się z upadku.
– A więc tajemnicze pieniądze to twoja sprawka... Nigdy bym nie przypuszczał... – powiedział mocno zdziwiony krezus.
W najśmielszych snach nie przyszłoby mu do głowy, że pogardzany przez niego Mikołaj przyjdzie mu z pomocą. Co więcej, w trosce o jego honor, zdobędzie się na fortel z kominem, który umożliwi anonimowe przekazanie pieniędzy.
– Dziękuję! Uświadomiłeś mi, co tak naprawdę liczy się w życiu – powiedział zawstydzony.
Mikołaj wrócił do domu kontent z obrotu wypadków, chociaż prawda wyszła na jaw. Wreszcie mógł zająć się spełnianiem własnych marzeń. Czekała przecież na niego odłożona z powodu historii z posagami podróż do Miry.
Boża fantazja
Wiosna była w pełni, kiedy Mikołaj ruszył w drogę. Podróż przebiegała spokojnie, więc po drodze podziwiał piękno przyrody cieszącej oko feerią kolorów i soczystą zielenią. Do miasta przybył bardzo późno. Księżyc stał już wysoko na niebie.
Noc po podróży dała mu wytchnienie, tak że z samego rana gotowy był na pierwszą wycieczkę po mieście. Mira przywitała go pięknie wschodzącym słońcem, które już teraz przesyłało delikatne ciepłe promienie, zapowiadające pogodny dzień. Mikołaj przechadzał się ulicami, podziwiając monumentalną architekturę świadczącą o rzymskiej potędze, kiedy jego uwagę przykuł niepozorny chrześcijański kościół.
– Panie Boże, Ty to potrafisz pokierować moimi krokami – pomyślał.
I wszedł do środka. Ledwie przestąpił próg, otoczyli go ludzie. Wywołane przez nich zamieszanie było tak wielkie, że nie mógł zrozumieć ani słowa z tego, o czym tak żywo rozprawiano. Dopiero po pewnym czasie pojął, że w Mirze właśnie odbywa się wybór biskupa.
Sytuacja była niecodzienna. Tutejsza wspólnota nie mogła się zdecydować, któremu z prominentnych członków gminy chrześcijańskiej powierzyć urząd. Ponieważ tarcia między stronnictwami były tak duże, uradzono, że obejmie go pierwsza osoba, która rankiem wejdzie do kościoła, aby się pomodlić.
Tekst Joanna Świątkiewicz
„Głos Ojca Pio” [150/6/2024]
Joanna Świątkiewicz – dziennikarz, redaktor. Fantasta. Fascynuje ją pobożność ludowa. Zbiera przebrzmiałe legendy i żywoty świętych, którym nadaje nowe życie.