Każdy, kto oglądał Jasminum Jana Jakuba Kolskiego na pewno pamięta małą Eugenię i często powtarzane przez nią pytanie: „A co się dziwisz?”. Pamięta również brata Zdrówko, jak i to, że pod koniec filmu otrzymuje on stygmaty. Niewiele osób jednak wie, że inspiracją dla stworzenia postaci brata Zdrówko był święty Ojciec Pio z Pietrelciny.
Tekst Maciej Zinkiewicz OFMCap
Na pierwszy rzut oka brata Zdrówko i Ojca Pio różni wiele. Brat Zdrówko był kucharzem, prowadził życie aktywne, w odróżnieniu od pogrążonych w kontemplacji i odosobnieniu mnichów: Czeremchy, Śliwy i Czereśni. Ci ostatni, choć, wydawałoby się, mili, sympatyczni i oddani Bogu, słusznie nazwani zostają przez Gienię dziwakami. W ich duchowych poszukiwaniach dochodzi do koncentracji na sobie czy emocjonalnej fiksacji. Zupełnie inny od nich jest brat Zdrówko. To prosty i niewybujały w aktach pobożności zakonnik. Jego życie polega na służbie, na wiernym wykonywaniu wielu prostych czynności, które służą drugiemu człowiekowi (smacznie gotuje), zwierzętom (myje kaczkom nogi i podnosi świnki, by widziały niebo) lub świętym (przestawia ich figury w odpowiednie miejsca we właściwym czasie). Świetnie dogaduje się z małą dziewczynką i kroi jej kromki chleba o odpowiedniej grubości. Ku zaskoczeniu wielu brat Zdrówko pod koniec filmu dostaje stygmaty, co jest niewątpliwie potwierdzeniem jego sposobu życia i wskazuje, że to on właśnie bardziej niż pozostali bracia trwa w autentycznej bliskości z Bogiem. Podobieństwo brata Zdrówko z Ojcem Pio to nie tylko stygmaty. Kolski chciał niewątpliwie zwrócić uwagę na jego normalność, dostępność, bezpośredniość, na oddanie się Bogu przede wszystkim przez służbę człowiekowi i wewnętrzną, duchową wolność.
Stygmaty w filmie to znak świętości. Zakonnicy od lat przekazywali sobie legendę, że jeden z „pachnących” braci zostanie świętym. Czekają z napięciem na realizację zapowiedzi-proroctwa. Wypadki toczą się jednak nieco inaczej i stygmaty otrzymuje – co jasno wskazuje, że to on jest właśnie oczekiwanym świętym – brat niepachnący, zwyczajny, zmywający naczynia. Reżyser mówi nam, że zapach świętości to nie unoszące się w sposób nadprzyrodzony nad człowiekiem kwiatowe wonie, ale często krople potu wylewane z poświęcenia dla drugiego człowieka. Świętym czyni miłość, która w sposób praktyczny objawia się w życiu i wolna jest od chorobliwego zapatrzenia w siebie. Miłość ta podnosi niejako na wyższy poziom egzystencji, równocześnie zadając bolesną ranę, lecz dotyka tylko ludzi prostych i pokornych.
Zupełnie odmienny od pogodnego obrazu Kolskiego jest film Stygmaty Ruperta Wainwrighta. Opowiada on o młodej kobiecie, Frankie, która otrzymuje stygmaty podczas kąpieli, całkowicie niespodziewanie. Frankie to osoba niewierząca, ateistka. Jest zupełnie zszokowana tym, co ją spotyka. Nie potrafi zrozumieć następujących po sobie wydarzeń. W końcu spotyka księdza, który pomaga jej powoli rozszyfrować własne doświadczenia…
Film ten choć w centrum zainteresowania umieszcza stygmaty – rany Chrystusa, którymi naznaczona zostaje wybrana osoba, ukazuje je w sposób zupełnie obcy tradycji katolickiej, zarówno biorąc pod uwagę szeroki kontekst życia osoby je otrzymującej, jak i samą scenę stygmatyzacji.
Wierzący widz, oglądając scenę stygmatyzacji Frankie (choć należą się słowa uznania dla montażu i efektów specjalnych), może mieć uzasadnione wątpliwości, czy to, co się z nią dzieje, jest rzeczywiście Bożą interwencją, czy też jest to raczej przejaw demonicznego opętania. Frankie wydaje się być bardziej w rękach diabła niż miłosiernego Boga. Scena stygmatyzacji budzi strach – u samej Frankie, jak i u widza. Nie ma nic wspólnego ze spotkaniem człowieka z Ukrzyżowaną Miłością.
Nieznany jest w historii jakikolwiek przypadek stygmatyzacji osoby niewierzącej. Stygmaty to dla niewielu wybranych osób owoc długiej drogi duchowego rozwoju, dojrzewania w miłości i jedności z Chrystusem – tak jest chociażby w przypadku brata Zdrówko. Stygmaty, owszem, mogą być niechciane i nawet nierozumiane – sam Ojciec Pio nigdy ich nie pragnął i inni musieli wyjaśnić mu ich sens, nigdy jednak nie pojawiają się one poza kontekstem żarliwej wiary i miłości człowieka do Boga. Są darem. Nie zniewoleniem. Znakiem zjednoczenia w miłości, nigdy obuchem uderzającym w głowę.
Temat stygmatów nieustannie budzi wielkie zainteresowanie. Można o nich przeczytać na wielu katolickich i niechrześcijańskich, a nawet na ateistycznych stronach internetowych. Temat ten podejmowany jest przez literaturę, film, malarstwo. Budzi emocje, ponieważ głęboko dotyka pytania o Boga, sens życia, znaczenie cierpienia, możliwości zbawienia. Dzieła kultury mogą wydobywać nowe i ciekawe aspekty stygmatów i cech osób je noszących, ale mogą je też zniekształcać. Dla dobrego odczytania, krytycznej analizy tych obrazów potrzeba nam nie tylko humanistycznego warsztatu, ale i znajomości życia świętych Pańskich naznaczonych tymi niezwykłymi znakami. Noszący je święci mogą nas wprowadzić w nieznane dotąd wymiary egzystencji oraz podsunąć odpowiedź na nurtujące nas pytania – powoli i delikatnie, tak że całe nasze życie przemieni blask chwały Ukrzyżowanego, a całą rzeczywistość ujrzymy w świetle Jego miłości.
"Głos Ojca Pio" [112/4/2018]
MACIEJ ZINKIEWICZ – kapucyn, doktor filozofii, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Redaktor naczelny „Głosu Ojca Pio” i dyrektor Wydawnictwa Serafin.