Ponad trzydzieści lat temu, kiedy byłam młodą dziewczyną, umówiłam się z przyjaciółmi, że pojedziemy na pielgrzymkę do Kalwarii Pacławskiej. Mieliśmy tam przez pięć dni uczestniczyć w Wielkim Odpuście Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, na który corocznie przybywają pątnicy z całego Podkarpacia.
Pielgrzymka miała się odbyć na motorach. Było nas trzy pary: ja z kolegą, kuzyn z dziewczyną i kuzynka z chłopakiem. Mieliśmy mieszkać pod namiotem nieopodal klasztoru, aby nie tracić czasu na dojazdy, a więcej się modlić na dróżkach kalwaryjskich i podczas wyjątkowych nabożeństw odprawianych w sanktuarium.
Uroczystości rozpoczyna poświęcenie szat do przystrojenia figury Zaśnięcia Matki Bożej, która w otwartej trumnie przenoszona jest z Domku Matki Bożej do Domku Pogrzebowego za Cedronem, gdzie otoczona asystą pozostaje przez dwa dni. Następnie w uroczystej procesji odprowadzana jest do kaplicy Grobu Matki Bożej. W nocy z 14 na 15 sierpnia odbywają się uroczystości Triumfu Najświętszej Maryi Panny. Wtedy pielgrzymi ze świecami asystują figurze Maryi w drodze do kaplicy Wniebowzięcia, zaś w dzień tego święta proszą Madonnę o potrzebne łaski. I, jak wskazują wpisy do księgi z cudami, zostają przez nią wysłuchani.
W nocy poprzedzającej wyjazd przyśniło mi się, że jestem w kościele, pośrodku którego dostrzegłam unoszącą się w powietrzu Matkę Boską. Była ubrana na czarno, a w ręku trzymała niebieski różaniec. Kiedy przed nią stanęłam, powiedziała do mnie: „Beata, dużo się módl!”. Wtedy ucałowałam jej stopy, bo wyżej nie dosięgłam.
Zaraz po przebudzeniu odmówiłam różaniec. Sen nie dawał mi jednak spokoju. Opowiedziałam więc o nim mojej mamie, na co ona zaczęła lamentować, że może się stać coś złego i przestrzegała mnie przed wyjazdem na motorach. Później dowiedziałam się, że w drodze do pracy odmówiła cały różaniec w intencji szczęśliwego przebiegu naszej pielgrzymki. O śnie ani słowem nie wspomniałam natomiast pozostałym uczestnikom wyjazdu, ponieważ nie chciałam ich straszyć. Zresztą pewnie i tak by mi nie uwierzyli.
Pielgrzymkę rozpoczęliśmy według planu. Oni zadowoleni i uśmiechnięci, a ja zaniepokojona snem tak bardzo, że podczas jazdy na motorze przez cały czas odmawiałam różaniec. Droga przez trzydzieści kilometrów układała się dobrze, aż w pewnym momencie do naszego motoru podjechał samochód marki Żuk. Pasażerka odsunęła szybę i w trakcie jazdy zapytała, czy motorem za nami jechali nasi koledzy. Po czym dodała, że mieli wypadek.
Zawróciliśmy zobaczyć, co się stało. Na miejscu okazało się, że kuzyn chciał ominąć samochód i zjechał na pobocze wysypane drobnymi kamyczkami. Wtedy prowadzony przez niego motor wpadł w poślizg i cudem zatrzymał się przy barierce zainstalowanej na szczycie stromej górskiej drogi. W komentarzu wystraszony kuzyn powiedział, że gdyby szybciej jechał, sforsowałby barierę i spadł w przepaść. Tymczasem ani jemu, ani jego pasażerce nic się nie stało, tylko motor uległ uszkodzeniu.
Wypadek zdarzył się na ostatnim zakręcie górskiej drogi prowadzącej do sanktuarium w Kalwarii Pacławskiej, gdzie znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej. Kiedy emocje z nas opadły, kuzyn zajął się holowaniem motoru i jego naprawą, ja zaś, zamiast szukać miejsca na biwak, pobiegłam czym prędzej do kościoła podziękować Matce Bożej Słuchającej za opiekę nad naszą pielgrzymką i uratowanie kuzyna przed tragicznym wypadkiem.
Po pięciu dniach pobytu w tym idealnym na wyciszenie, zadumę i wędrówkę w głąb siebie miejscu, pośród piękna przyrody i pod troskliwą opieką Maryi szczęśliwie wróciliśmy do domu. Do dzisiaj powraca do mnie myśl, że modlitwa różańcowa uratowała życie mojego kuzyna.
Tekst Beata Grzeszczak
„Głos Ojca Pio” [136/4/2022]