Dobrego dnia z Ojcem Pio
26 LISTOPADA: Pokora ducha, skrucha serca i ufna modlitwa są najlepszym środkiem, aby skłonić Boga, by przyszedł nam z pomocą.
Komik czy apostoł Ojca Pio? fot. Głos Ojca Pio

Komik czy apostoł Ojca Pio?

Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Po spotkaniu z Ojcem Pio Campanini był niemile zaskoczony. Po cichu liczył, że Stygmatyk pomoże mu w robieniu kariery aktorskiej, a zamiast tego spotkało go bolesne rozczarowanie. Nie poddał się jednak zniechęceniu.

Grzech jest dramatem człowieka, nie wywyższa go, ale poniża i upokarza, nie czyni go większym i bogatszym, ale mu szkodzi i go umniejsza. Jednak za sprawą Bożego miłosierdzia grzesznik przestaje być marionetką w szponach złego, komediantem grającym opłakane role, a staje się człowiekiem wolnym. Ojciec Pio rozumiał tę prawdę jak mało kto. Sprawując sakrament spowiedzi, czynił wszystko, by wyrwać człowieka pogrążonego w grzechach z jego tragicznego położenia i oddać w ręce Boga. Jednym z jego osobliwych penitentów był Carlo Campanini, który bawiąc innych jako komik, nie przypuszczał, że sam był śmieszny i godny politowania.

Kazał mi przyrzec, że odmienię swe życie
Niektórych może zdziwić fakt, że Ojciec Pio nie żywił sympatii do telewizji ani jej pracowników, natomiast okazywał ją aktorom filmowym i teatralnym, a zwłaszcza komikom. Jednym z pierwszych, któremu udało się zostać jego duchowym synem, był Carlo Campanini, niezwykle ceniony aktor komediowy i niekwestionowany bohater włoskiej telewizji od lat 40. aż do 70., a ponadto prekursor typowo włoskiej komedii i awangardowy aktor teatralny. 

Urodził się w Turynie w 1906 roku. W dzieciństwie uczęszczał do kolegium braci szkolnych, gdzie każdego dnia przed udaniem się na lekcje musiał uczestniczyć we mszy świętej. Po jego ukończeniu porzucił chodzenie do kościoła i przestał się modlić. Od tej pory jego wiara stał się formalna, a jej praktykowanie okazjonalne.

W latach trzydziestych był prawie nieznanym aktorem. Wraz ze swoim przyjacielem i reżyserem Mariem Amendolą jeździł po Włoszech, dając przedstawienia w trzeciorzędnych teatrach. Nie był w stanie zarobić na utrzymanie własnej rodziny – żony i trójki dzieci, pozostawionych pod opieką krewnej. Do San Giovanni Rotondo przybył w 1939 roku, nie tyle pociągany famą świętości włoskiego kapucyna, co ze względów ekonomicznych – chciał zarobić na znajomości z popularnym w jego kraju Ojcem Pio.

Tego dnia był Wielki Czwartek, teatry na czas przygotowań do Wielkanocy zostały zamknięte, a z Bari, gdzie wówczas przebywał, do San Giovanni Rotondo nie było daleko. W okresie Wielkiego Tygodnia Ojciec Pio niezwykle dotkliwie odczuwał ból stygmatów, który równocześnie uniemożliwiał mu kontakty z wiernymi. Mimo to furtian zaprowadził Campaniniego oraz jego przyjaciela Maria Amendolę do Stygmatyka, który mocno obolały próbował zaprotestować: „Nawet w takie dni nie pozwolicie mi spokojnie się pomodlić. Czego chcecie?”. Wówczas Campanini odpowiedział: „Ojcze, jesteśmy dwojgiem ubogich artystów”, a nie wiedząc, co ma jeszcze powiedzieć, poprosił go o spowiedź. Rozdrażniony nieoczekiwaną wizytą Ojciec Pio skwitował odpowiedź słowami: „Wszyscy jesteśmy ubodzy. Idźcie do kościoła, przygotujcie się, a ja jutro rano was wyspowiadam”. Campanini był niemile zaskoczony. Po cichu liczył, że Stygmatyk pomoże mu w robieniu kariery aktorskiej, a zamiast tego spotkało go bolesne rozczarowanie. Nie poddając się zniechęceniu, następnego dnia udał się do spowiedzi.

Sakrament pokuty u Ojca Pio również go zaskoczył. Nie tego się spodziewał. Zamiast wyznawać grzechy, musiał milczeć, a na koniec przyrzec stanowczą poprawę. Wspominał: „Ojciec nie dał mi mówić. Wiedział o mnie wszystko. Kazał mi przyrzec, że odmienię swe życie, potem udzielił mi rozgrzeszenia. Nie miałem odwagi prosić go o cokolwiek, ale w duchu wciąż powtarzałem: «Ojcze, spraw, bym znalazł pracę blisko domu, nawet pracę magazyniera, ale żebym mógł być blisko moich dzieci»”. Rzeczywiście, po tej spowiedzi nastąpił przełom w jego karierze aktorskiej i posypały się kontrakty. Komik dostrzegał w tym palec Boży i działanie wstawienniczej modlitwy swego spowiednika. Spełniły się jego oczekiwania, a rozczarowanie ustąpiło miejsca fascynacji, niestety, przede wszystkim własną karierą i zdobywaniem sławy.

Pieniądze i sława sprawiły, że stałem się gorszy
Proces nawrócenia Campaniniego dokonywał się stopniowo, jakby na raty. Dużo cierpliwości kosztowało Ojca Pio przełamanie jego oporu i zaprowadzenie moralnego porządku w jego życiu. Zapowiedzią tego długiego i bolesnego procesu było pewne wydarzenie, które miało miejsce w San Giovanni Rotondo. Któregoś dnia Campanini śpiewał w kościele kapucynów pieśń religijną zatytułowaną „Pójdę, żeby Cię zobaczyć” i pomylił nuty. Wykonując ją głośno, na całe gardło, wyraźnie fałszował. Nie uszło to uwadze Ojca Pio. Gdy później spotkał go w zakrystii, powiedział: „Kiedy przychodzi śpiewać o niebie, to ty fałszujesz”. Carlo zawstydzony jego słowami, szczerze wyznał: „To właśnie cały ja”. Wtedy Stygmatyk, poruszony szczerością aktora, zapewnił go o swym duchowym wsparciu: „Śmiało, nie martw się, ja jestem z tobą”. Okazało się, że Campanini miał rację. Niedługo potem mylił się już nie tylko podczas śpiewania, ale zaczął śpiewać na fałszywą nutę we własnym życiu.

Pierwsza ważna rola w filmie „Addio giovinezza” (Pożegnanie z młodością) z 1940 roku, a potem kolejne przyniosły mu sławę, jednak niemoralne postępowanie kładło się cieniem na jego życiu duchowym. Aktor szczerze pisał o tamtych latach: „Pieniądze i sława sprawiły, że stałem się gorszy. Prowadziłem życie rozwiązłe: utrzymywałem nielegalne, powikłane związki, nie uczestniczyłem we mszy świętej i nie chciałem się modlić. Czułem się winny i dlatego nie chciałem już więcej widzieć Ojca Pio. Byłem u szczytu sławy. Miałem amerykańskie auto zrobione na specjalne zamówienie. Dziennikarze pisali, że byłem w kinie «jak pietruszka», wschodziłem wszędzie, nawet tam, gdzie mnie nie posiali. Byłem angażowany we wszystkich filmach. Niczego mi nie brakowało. Jednak duchowo byłem zrujnowany, pusty, rozczarowany, zmęczony i straszliwie smutny. Zazdrościłem tym, którzy mieli odwagę targnąć się na życie”. Sława, za którą tęsknił, pieniądze, które zarobił, nie dały mu szczęścia. Więcej, doprowadziły jego życie do duchowej ruiny, a nawet do myśli samobójczych. Duchowej pustki nie był w stanie zapełnić luksusowym życiem.

Nie wstydziłem się popełniać grzechów, ale je wyznawać
W 1949 (lub 1950) roku Carlo Campanini postanowił raz jeszcze przyjechać do San Giovanni Rotondo. Obmyślił sprytny plan. Zanim udał się do Ojca Pio, wcześniej wyspowiadał się w jednym z rzymskich kościołów, by w ten sposób uniknąć rozmowy na temat swego dotychczasowego, niemoralnego postępowania. Jednak nie docenił charyzmatycznego kapłana. Kiedy stanął przed Ojcem Pio, aby donieść mu o zmianie swego grzesznego życia i zapewnić go o wcześniej odbytej spowiedzi, usłyszał stanowczy nakaz: „Zaczynaj od 1946 roku!”. Carlo Campanini próbował się jeszcze tłumaczyć, ale na próżno. Stygmatyk wrzasnął na niego: „Powiedziałem, żebyś zaczął od 1946 roku!”. Następnie zwymyślał go od tchórzy, którzy nie wstydzą się popełniać grzechów, ale czują wstyd, gdy przychodzi je wyznawać. Po otrzymaniu rozgrzeszenia Carlo udał się do klasztornego ogrodu i rzewnie zapłakał. Na własnej skórze przekonał się, że Ojciec Pio nie znosił przeciętności. Od osób nawracających się wymagał konkretnego wysiłku i pracy nad sobą. Wskazywał na konieczność podążania nową drogą, wiodącą do chrześcijańskiej doskonałości. W tym procesie przemiany pełnił niejako rolę niezawodnego cyrenejczyka, a jego misją stało się duchowe towarzyszenie i wsparcie.

Aktor ze wzruszeniem wspominał to, co wydarzyło się potem: „Ta spowiedź całkowicie odmieniła moje życie. Na koniec Ojciec Pio objął mnie i ucałował. Podarował mi różaniec z zaleceniem, bym go często odmawiał, i dodał: «Zawsze będę blisko ciebie». Niełatwo było dotrzymać obietnic, ale mocno się starałem. Od tamtej pory nie opuściłem już codziennej mszy świętej. W każdym wolnym czasie jeździłem do niego. Tak, on stał się dla mnie wszystkim”. Od tego czasu nie tylko rozpoczynał dzień od mszy świętej, ale również codziennie odmawiał różaniec i uczestniczył, gdy tylko to było możliwe, w spotkaniach Grup Modlitwy, na których opowiadał o swoim nawróceniu i życiu w cieniu Ojca Pio.

Udajmy się do Ojca Pio, on pomoże
Niezwykłe oddanie i bliskie kontakty Campaniniego ze Stygmatykiem przysporzyły mu również niemało cierpienia i przykrości. W środowisku aktorskim wielu z jego kolegów filmowych i teatralnych zaczęło kpić ze sławnego komika, nazywając go: „zakrystianem Ojca Pio”, „świętoszkiem”, „ministrantem” czy „nabożnisiem różańcowym”. Nie potrafili uwierzyć w jego nawrócenie i zrozumieć, że jego nowy sposób postępowania był wynikiem duchowej  przemiany, a nie bigoterii czy fanatyzmu, jak wielu z nich wtedy sądziło.

Pomimo doznanych przykrości Carlo Camapnini wiernie trwał w swoich postanowieniach. Wymagało to od niego niemałej odwagi, szczególnie wtedy, gdy należało się przeciwstawić producentom i reżyserom, którzy proponowali mu zagranie śmiałych scen. Dobrze wiedział, że przyjęcie tych ról przyniosłoby mu niemałe profity, ale spotkałoby się z niezadowoleniem i dezaprobatą Ojca Pio. Mimo usilnej presji, nie ulegał namowom i nie dał się ponownie sprowadzić na drogę grzechu.

Ta nieugięta postawa moralna sprawiła, że w środowisku aktorskim Campanini zaczął cieszyć się coraz większym autorytetem. Pozwoliło mu to przyprowadzić do Ojca Pio wielu kolegów. Schemat jego działania był prosty: gdy któryś z aktorów zwierzał mu się ze swych życiowych trudności, wtedy Carlo proponował: „Udajmy się do Ojca Pio. On ci pomoże”. Nierzadko osobiście organizował wyjazdy i uczestniczył w podróżach do San Giovanni Rotondo. Dziś trudno jest zliczyć wszystkich, których udało się przekonać włoskiemu komikowi. Warto wymienić niektórych z nich. Pierwszym był komik Erminio Macario, następnie aktorka i piosenkarka Elsa Merlini, potem aktorka Lisa Gastoni (zagrała m.in. tytułową rolę w filmie J. Kawalerowicza „Magdalena” z 1971 roku), dalej rzymska aktorka Lea Padovani, a wkrótce następni: aktorka i reżyserka Silvana Pampanini, komik Nino Taranto, aktor i piłkarz Tino Scotti, aktor Carlo Dapporto czy jeden z najpopularniejszych prezenterów włoskiej telewizji lat pięćdziesiątych, Mario Rivy. Dzięki swej szczególnej misji Carlo Campanini stał się gorliwym „apostołem Ojca Pio” i tak też był później nazywany.

Wiem, że gdy tam dotrę, będę musiał zmienić życie
Pierwszą udaną misją Campaniniego było przyprowadzenie do Ojca Pio Erminia Macariego, który całkowicie zmienił swoje dotychczasowe życie. Ów komik myślał, że po spowiedzi u Stygmatyka nie będzie mógł już dalej uprawiać swego zawodu, dlatego postanowił go o to zapytać. Ojciec Pio dał mu wówczas następującą wskazówkę: „Oczywiście, że możesz. Wystarczy, że nie zagrasz w pewnych nieprzyzwoitych przedstawieniach, z których słyniesz. Jeśli będziesz dalej grał te świństwa, to nie wolno ci pokazać mi się więcej na oczy”. Niedługo potem duet komików Campanini-Macario stał się dobrze znany włoskiej widowni. Pewnego razu ktoś opowiadał o nich Ojcu Pio, że „ci dwaj aktorzy postanowili przestać pracować nogami i zaczęli pracować głową”, na co usłyszał: „Tak, tak, niech robią, co chcą, byleby tylko używali rozumu”. Dzięki łasce nawrócenia nie tylko postępowali rozumnie, ale i zgodnie z wymogami wiary. Po każdym wspólnym przedstawieniu również wspólnie odmawiali różaniec.

Nie zawsze Campanini odnosił sukcesy w sprowadzaniu swych kolegów do Ojca Pio. Tak było chociażby w przypadku Totò, słynnego włoskiego aktora, pisarza i kompozytora. Carlo wielokrotnie podejmował próby doprowadzenia do spotkania aktora ze Stygmatykiem, obiecując mu swoje towarzystwo aż do San Giovanni Rotondo. Niestety, zawsze w ostatniej chwili Totò odwoływał spotkanie. Tłumaczył się, że wciąż nie jest gotowy, że nie może wyzwolić się od „pewnych apetytów”. Podobnie było z komikiem Walterem Chiarim,  traktowanym przez Campaniniego jak brat, z którym przygotował wiele spektakli. On również nigdy nie dotarł do Ojca Pio. Choć był człowiekiem wierzącym i dużo się modlił, to bał się spotkania z charyzmatycznym kapucynem. Camapniniemu trzykrotnie udało się wyruszyć z nim do San Giovanni Rotondo i za każdym razem, gdy byli już w Foggii, Chiari najzwyczajniej uciekał. Potem się tłumaczył: „Wiem, że gdy tam dotrę, muszę zmienić życie, a jeszcze nie jestem gotowy, by to uczynić”. Niewątpliwie Ojciec Pio wymagał od swych penitentów całkowitego porzucenia grzesznego życia i nie akceptował kompromisu ze złem. W jego praktyce spowiedzi nie było miejsca na półśrodki lub połowiczne rozwiązywanie problemów moralnych czy duchowych. Nawrócenie musiało być radykalne, choć nie zawsze natychmiastowe.

Gdybym miał humor Ojca Pio, wypełniałbym teatry
Ojciec Pio odznaczał się niezwykłym talentem komicznym. Jego poczucie humoru najlepiej uzewnętrzniało się nie tylko w zabawnych, acz pouczających dykteryjkach czy anegdotach, ale w jego ekspresyjnej mimice podczas ich opowiadania. Zwykle były to już dobrze znane żartobliwe opowieści, którym zakonnik nadawał nowego kolorytu, umiejętnie posługując się improwizacją i właściwą sobie grą aktorską.

Cenił również komizm sytuacyjny i nie zaniedbywał żadnej okazji, by z niego skorzystać. Dowcipna puenta i płynąca z niej nauka były przeznaczone dla konkretnej osoby: podczas gdy inni śmiali się do rozpuku, jej adresat bez trudu odkrywał, że pouczające słowa były skierowanego właśnie do niego. Żartując pewnego razu z kilkoma kapłanami, wśród których jeden znany był z nadmiernej skrupulatności, Ojciec Pio niby przypadkiem posłużył się neapolitańskim przysłowiem: „Jeśli chcesz stracić majątek, powierz go prawnikowi. Jeśli chcesz stracić zdrowie, powierz je lekarzowi. Jeśli chcesz stracić duszę, powierz ją nazbyt skrupulatnemu kapłanowi”.

Być może ta cecha charakteru Ojca Pio sprawiła, że komicy cieszyli się jego szczególną sympatią. Lubił przebywać w ich towarzystwie i chętnie słuchał ich wesołych anegdot. Także Campanini doceniał osobliwy komizm swego spowiednika. Co więcej, niejednokrotnie sam dostarczał mu nowych dowcipów, zabawnych historyjek i śmiesznych gagów komediowych, a przy tym powtarzał: „Gdybym miał humor Ojca Pio, wypełniałbym teatry”. Łączyło ich zamiłowanie do dobrego humoru oraz duchowa przyjaźń. Obie przetrwały próbę czasu. Kiedy Carlo Campanini umarł 20 listopada 1984 roku, został pochowany – zgodnie z własnym życzeniem – na cmentarzu w San Giovanni Rondo, aby być blisko Ojca Pio także po swej śmierci.

„Apostoł” Ojca Pio spełnił swoją misję. Podobnie jak św. Franciszek z Asyżu stał się niejako Ioculator Domini – kuglarzem Bożym. Od zabawy poruszającej wyobraźnię widzów, w tym także i samych aktorów, prowadził ich ku nawróceniu. Może nawet bardziej udawało mu się to osiągnąć za sprawą świadectwa własnego życia i bezkompromisowych wyborów. Dzięki przylgnięciu do Boga odnalazł twórczą siłę, by czynić dobro i w ten sposób przestał być tylko sławnym komikiem, a stał się aktywnym apostołem. Pozostając wiernym swej życiowej pasji, wiernie trwał przy Bogu. Droga do tej wierności wiodła go poprzez konfesjonał Ojca Pio, dlatego idąc za osobistym doświadczeniem, z apostolską gorliwością wskazywał go również i innym.

br. Błażej Strzechmiński OFMCap


Błażej Strzechmiński – kapucyn. Absolwent Papieskiego Uniwersytetu „Antonianum” w Rzymie. Autor wielu artykułów poświęconych osobie i duchowości Ojca Pio. Wykładowca w WSD Braci Mniejszych Kapucynów w Krakowie.

 

Ostatnio zmieniany czwartek, 27 luty 2020 15:41

Nowy numer "Głosu Ojca Pio"

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Głos Ojca Pio 150 (6/2024)

Nowe wydanie przedstawia zagadnienie pokory w życiu chrześcijańskim. W temat wprowadza artykuł zachęcający do odrzucenia stereotypów i pokazania siły wewnętrznej, jaką daje praktykowanie tej cnoty.

Czytaj więcej

        


 

REKOLEKCJE ADWENTOWE

  1. Świadectwa
  2. Intencje do Ojca Pio

REKLAMA

WIDEO

Newsletter