Wydrukuj tę stronę
Na spadochronie Pana Boga © chidseyc | rgbstock.com

Na spadochronie Pana Boga

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Mam 31 lat, a od 10 lat jestem skoczkiem spadochronowym. Do dziś wykonałem 326 skoków. Pasją tą zaraziła mnie rodzina: pierwsza skakała moja mama, a potem mój najstarszy brat Grzegorz, który jest instruktorem spadochronowym i ma na swoim koncie ponad 1000 skoków. Uwielbiam moje hobby. Oby dobry Bóg pozwolił mi skakać przez całe życie.

Podczas mojego 48 skoku spadochronowego, który odbyłem 13 września 2006 roku, lot przebiegał w porządku, spadochron otworzył się prawidłowo, ale lądowanie odbywające się w dosyć niesprzyjających warunkach i przy moim dodatkowo popełnionym błędzie okazało się tragiczne w skutkach. Doznałem urazu kręgosłupa – złamałem kompresyjnie trzy kręgi lędźwiowo-piersiowe, th-11, th-12, l-1. Dzięki Bogu, rdzeń kręgowy nie został naruszony i cały czas miałem czucie w rękach i nogach.

Z lotniska przewieziono mnie do jednego ze szpitali, gdzie diagnoza okazała się dla mnie straszna. Lekarze orzekli o leczeniu zachowawczym i dwumiesięcznym unieruchomieniu w gipsie. Kiedy emocje opadły i doszło do mnie, co właściwie się stało, przepłakałem cały dzień. Rozpaczałem, o dziwo, nie dlatego, że nie mogę się ruszyć z łóżka, ale że będę wielkim ciężarem dla moich rodziców. Był to tylko mój punkt widzenia, ponieważ rodzice widzieli tę sytuację odwrotnie niż ja: dla nich zupełnie naturalne było, że będą przy mnie, tylko się zastanawiali, jak ja to przetrwam.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że moja mama ofiarowała mnie św. Ojcu Pio i bardzo prosiła go o wstawiennictwo u naszego Ojca w Niebie. Z perspektywy czasu widzę, przesadzając w słowach, ogrom łask, jakie dzięki Bogu i orędownictwu Ojca Pio otrzymaliśmy.

Pan Bóg sprawił, że od momentu wypadku przez cały czas rehabilitacji było ze mną mnóstwo ludzi: rodzina, przyjaciele, znajomi. Na samym początku przygotowywano mnie do tego, że z czasem liczba odwiedzin się zmniejszy, ale u mnie w domu zawsze ktoś był. Mój przyjaciel Szymon, Tomasz z Ireną, odwiedzali mnie także koledzy skoczkowie i wielu innych, których nie sposób wymienić z imienia. Znaleźli się też ludzie, którzy nam bardzo pomogli od strony technicznej. Znajoma mamy poleciła świetnego rehabilitanta, który za niewielkie pieniądze ćwiczył ze mną od 3 do 5 razy w tygodniu. Jedna ze znajomych pomogła zorganizować specjalne łóżko rehabilitacyjne. Opiekowali się mną bardzo dobrzy lekarze.

Leżałem w gipsie 11 tygodni, później 2 miesiące nosiłem gipsowy gorset, a kolejne 2 miesiące nosiłem gorset stabilizacyjny, ale już ściągany na noc. Warte uwagi jest to, że ja jako osoba bardzo żywa, wręcz nadpobudliwa, znosiłem wszystko nad wyraz spokojnie. Uważam, że Pan dał mi specjalną łaskę, abym nie wykańczał siebie i innych.
Tak oto obdarowany zostałem wieloma łaskami, a jeszcze później działy się już prawdziwe cuda.

Zawsze chciałem pracować w wojsku i przed wypadkiem starałem się o kontrakt. Dzięki Panu po wypadku przeszedłem pozytywnie komisję lekarską i niecały rok od zdarzenia, bo 27 sierpnia 2007, zostałem przyjęty do armii, gdzie fizyczne świetnie dawałem sobie radę.

Nadal jestem skoczkiem spadochronowym i od wypadku zrobiłem 278 skoków. Bardzo mocno wierzyłem w to, że mimo tragicznej sytuacji spełnię swoje zawodowe plany i będę realizował marzenia.

Dzięki mojej modlitwie, dzięki ofiarowaniu mnie Ojcu Pio oraz modlitwie innych ludzi Ojciec w Niebie działał niesamowite rzeczy w moim życiu. Dla niego wszystko jest możliwe. Jak mówi moja mama: „modlitwa żelazo łamie”.

Krzysiek

"Głos Ojca Pio" [1/103/2017]

Ostatnio zmieniany wtorek, 03 styczeń 2017 13:39