Wydrukuj tę stronę

Czarownicy też mają moc...

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Mit nieskażonego złem Piętaszka nie ma pokrycia w rzeczywistości. Czarny Kontynent jest dzisiaj wielkim targowiskiem krzyżujących się idei. Gra toczy się o wielką stawkę: kto ostatecznie zdobędzie rząd dusz – mówi Robert Wieczorek OFMCap, misjonarz od 23 lat pracujący w Republice Środkowoafrykańskiej.

Rozmawia Joanna Świątkiewicz

Nie bez powodu Afrykę nazywa się Czarnym Lądem. Mam na myśli nie tylko kolor skóry jej mieszkańców, ale przede wszystkim mentalność. Kiedy oglądam reportaże z tej części świata, odnoszę wrażenie, że niewiele się tam zmieniło, także pod względem religijnym. Również Ojciec w swojej pierwszej książce określił ją „jądrem ciemności”. Czy Afryka nadal potrzebuje uzdrowienia?
Dotykamy tutaj obskurnej strony skąpanej w słońcu Afryki. W cieniu duszy Afrykańczyka, pod skorupą normalnego zdawałoby się życia, czai się podejrzenie i strach – strach przed innymi i o siebie samego. Tradycyjna religijność afrykańska trzyma ludzi w spazmie nieustannego lęku, gdy tymczasem głoszone przez ostatnie półtora wieku chrześcijaństwo przynosi fundamentalnie nowe słowa Jezusa: „Nie bójcie się!”. 

Mówię to, bo jeśli miałby mnie spotkać zarzut ze strony etnologów czy ekologów, że brutalnie ingeruję jako misjonarz w ich świat, a Afrykańczyków trzeba pozostawić samym sobie z ich tradycyjnymi wierzeniami, to muszę powiedzieć: oni też mają prawo do poznania prawdy Ewangelii, mają prawo wyjść ze strachu ku wolności. Afryka to nie ludzki rezerwat ani doskonały ekosystem. Mit nieskażonego złem Piętaszka – „naturalnego poczciwca” – nie ma pokrycia w rzeczywistości. Afrykańczycy mieli wiele problemów natury duchowej przed poznaniem białego człowieka i jego religii – chrześcijaństwa, a jeszcze wcześniej islamu.

Monoteizm ma wiele ciekawych propozycji dla Afrykańczyka. Czarny Kontynent jest dzisiaj wielkim targowiskiem krzyżujących się idei. Gra toczy się o wielką stawkę: kto ostatecznie zdobędzie rząd dusz. Tradycyjna religijność afrykańska opiera się na przekonaniu, że tym światem zawiadują czarownicy (nganga, dżu-dżu) będący w posiadaniu tajemniczych mocy. Muzułmanie z północy Afryki przynoszą inną formę magii zwanej marabutyzmem. W tej sytuacji przychodzi chrześcijaństwo ze swą – tak różną – propozycją: możemy się obyć bez tego wszystkiego. Nie czary i ciemne moce, ale Bóg rządzi światem! Podobnie kiedyś św. Paweł przekonywał, że nie przez wzgląd na zachowywanie Prawa, ale dzięki wierze osiągamy usprawiedliwienie u Boga.

Teraz w Afryce ma miejsce przesilenie między dwoma przeciwstawnymi sobie opcjami: kultywowaniem magii oraz zrozumieniem, że to miłość Boga dominuje w świecie. Stawienie oporu ciemnej stronie jest konieczne, ponieważ chodzi o fundamentalną wizję świata.

Czy Afrykańczycy w podobny sposób postrzegają swoją sytuację?
Intrygujące jest, jak bardzo im zależy na zachowaniu pierwotnego sposobu myślenia. Zdarza mi się poddawać problem wiary w moc czarów pod refleksję katechistom w czasie spotkań formacyjnych, bo to oni są mymi najbliższymi współpracownikami. Gdy przytaczam jako argumenty teksty biblijne pochodzące ze Starego Testamentu, a już zakazujące praktyk magicznych, czy tragiczne w konsekwencjach przykłady stosowania się do zabobonów, oni wydają się stać murem, by jednym głosem bronić tezy: magia istnieje! No, dobrze – mówię – ale my, jako chrześcijanie, mamy Jezusa Zbawiciela, który nas wyzwolił od grzechu i złych mocy! W kim więc pokładacie nadzieję: w Bogu czy czarach? Oni jednak lawirują: Wierzymy w Jezusa, ale czarownicy też mają moc… Na dzisiejszym etapie istnienia tej dychotomii nie dociera do nich prawda o zbawieniu.

Przywiązanie Afrykańczyków do tradycji zdaje się być w dużej mierze bezkrytyczne. Mnie nie chodzi też o zanegowanie egzystencji złych mocy i praktyk szarlatańskich, ale pytam ich, czy jest im to potrzebne do życia. Mnie wystarczy Jezus i Boża łaska do wyrobienia sobie własnej wizji świata. Czary to wtedy zbędny dodatek i ścieżka wiodąca na manowce przesądów. Ale nawet moi najbliżsi – katechiści – choć nieśmiało, to jednak dają mi do zrozumienia, że im wiara w istnienie magii i jej realny wpływ na codzienne życie jest bardzo potrzebna… Mijamy się mimochodem.

Jak oni rozumieją uzdrowienie? Na czym ono według nich polega?
Afryka jest bardzo zróżnicowana – nie wolno uogólniać lokalnych tez i wsadzać wszystkich Murzynów do jednego worka. Tradycyjna antropologia w mojej szerokości geograficznej rozumie, że człowiek choruje, a w najgorszym przypadku umiera z powodu szkodliwej działalności tajemnych mocy szarlatanów. Najczęściej mówi się o ludziach posiadających magiczną siłę zwaną ngben lub likundu. Chodzi o zdolność pobierania od innych osób ich sił witalnych, manewrowania przebiegiem wydarzeń czy ludzkich decyzji. Dość powiedzieć, że na skutek tych machinacji osoba dotknięta zaczyna słabnąć i chorować albo ulega nieszczęśliwemu wypadkowi.

Teoretycznie można by sobie wyobrazić, że gdyby świat był pozbawionych złych ludzi (azo ti yoro w sango, czyli osób posiadających substancję trującą), to inni mogliby żyć wiecznie i w dobrym zdrowiu! Skoro jednak chorują i umierają, znaczy to, że ktoś im wcześniej zaszkodził. Leczenie zatem musi iść w dwóch kierunkach: zastosowania dobrego yoro, czyli antidotum na zneutralizowanie wpływu złej substancji, oraz obowiązkowego poszukiwania złoczyńcy, który potajemnie zaaplikował ową truciznę. Jeśli chodzi o yoro, nie trzeba jej kojarzyć z medykamentami, albowiem wystarczy gest, zwykłe dotknięcie. Dlatego konieczne jest poznanie nie tylko tego, co dolega choremu, ale i odnalezienie sprawcy, który rzucił nań tę chorobę.

Nganga – czarownik jest więc nie tylko znachorem, ale też pretenduje do roli jasnowidza, a nawet sędziego wydającego wyrok na winnego rzucenia czaru. Stąd trwanie w tej „logice” to nie zabawa w czary, ale gra o życie. Ludzie uznani za winnych ryzykują śmierć w torturach. Dziś uda ci się kogoś skazać – jutro sam możesz paść ofiarą. Ta śmiertelna loteria towarzyszy Afrykańczykom przez całe życie.

Osoby aktywnie uczestniczące w takim samosądzie uchodzą w oczach ogółu za bohaterów uwalniających społeczeństwo od zła. Tyle, że nikt się nie zastanawia, iż mimo tych odwiecznych łowów na czarownice, ludzie nadal chorują i umierają, a hydra zdaje się wciąż odradzać!...

Cały artykuł w papierowym wydaniu "Głosu Ojca Pio" [2/104/2017]


ROBERT WIECZOREK – kapucyn i misjonarz. Od 1994 roku pracuje na misjach w Republice Środkowoafrykańskiej. Autor książek: „Listy z Serca Afryki” i „Pęknięte Serce Afryki”. Dwuletnie studium arabskiego i islamu w Dar Comboni w Kairze zaowocowało publikacją „Koptowie. Staliśmy się śmieciem tego świata”. Obecnie proboszcz parafii Ndim w diecezji Bouar w RCA.

Ostatnio zmieniany środa, 01 marzec 2017 16:57