Wydrukuj tę stronę
Blaszany medalik © Głos Ojca Pio

Blaszany medalik

Oceń ten artykuł
(14 głosów)

Moja historia zetknięcia się z Ojcem Pio zaczęła się od choroby – bólu lewej ręki, drętwienia palców, zawrotów głowy, które były tak silne, że ledwie mogłam je wytrzymać. Z tego powodu byłam częstym gościem u lekarza i na pogotowiu.

Najpierw wykonano EKG i stwierdzono, że mam silną nerwicę. Dostałam środki przeciwbólowe i uspokajające, po zażyciu których poczułam ulgę i kojącą senność. Dopiero po przeprowadzeniu rozpoznania neurologicznego oraz wykonaniu badania rezonansem magnetycznym stwierdzono u mnie przepuklinę w kręgach szyjnych. Skierowano mnie wówczas do neurochirurga, który zalecił natychmiastową operację kręgosłupa szyjnego, ponieważ groził mi paraliż o nieodwracalnych skutkach.

W tym czasie kolekcjonowałam „Księgę świętych”, której kolejne części kupowałam w kiosku Ruchu. Pewnego dnia w mojej teczce znalazła się książeczka o Ojcu Pio, którą po pobieżnym oglądnięciu odłożyłam. Wpadła mi ona ponownie w ręce po wizycie u neurochirurga, który nalegał, żebym się zdecydowała na operację, bo czas ucieka. Otworzyłam ją i coś stuknęło o blat stołu, przyjrzałam się lepiej, w dolnym rogu przyklejony był zwykły blaszany medalik z Ojcem Pio. Pomyślałam, że to znak.

Zdecydowałam się na operację w szpitalu św. Łukasza w Tarnowie. Podczas przyjęcia na oddział neurochirurgii miałam przy sobie medalik oraz małą książeczkę z modlitwami do Ojca Pio. Przy badaniu pani anestezjolog (muszę dodać, że była młoda) zobaczyła medalik i powiedziała: „Co pani tu robi, skoro ma pani taką opiekę?”. 23 maja 2002 roku szczęśliwie odbyła się operacja polegająca na wstawieniu koszyczka tytanowego.

Mój medalik pożyczałam w trudnych chwilach znajomym i bliskim. Wizerunek Ojca Pio był szczególnie pomocny w dwóch przypadkach: mocno poparzonego chłopca, który znajdował się w bardzo ciężkim stanie, oraz noworodka, który zachłysnął się wodami płodowymi i został przewieziony do szpitala w Prokocimiu.

Dziś noszę na szyi medalik Ojca Pio, ale inny, bo ten z książeczki powędrował dalej, żeby pomagać. Od kilku lat czytam „Głos Ojca Pio”, zresztą nie tylko ja sama. Jestem szczęśliwa z moim opiekunem, choć czasem myślę, że nie zasłużyłam na jego opiekę.

Małgorzata

„Głos Ojca Pio” [70/4/2011]

Ostatnio zmieniany wtorek, 28 czerwiec 2016 16:50