Wydrukuj tę stronę

Byłam daleko

Oceń ten artykuł
(8 głosów)

Nie należałam do praktykujących katolików. Księdza znałam z odwiedzin po kolędzie, do kościoła chodziłam z racji uroczystości typu Pierwsza Komunia, chrzest, pogrzeb, czasami na wielkanocne święcenie pokarmów czy pasterkę. W tamtym czasie to mi wystarczało.

Moi rodzice także nie byli gorliwi. Ojciec był niepraktykujący, natomiast mama studiowała Pismo Święte ze świadkami Jehowy, dlatego ja wychowywana byłam w oparciu o ich wiarę.

Tylko u mojego dziadka w Torzymiu na starym radiu stała oparta niewielka pocztówka z Ojcem Pio. Nie miałam pojęcia, kim była owa postać trzymająca biały krążek w podniesionych dłoniach osłoniętych rękawiczkami bez palców. Przypuszczałam, że to ktoś ważny, gdyż inaczej wizerunek nie stałby na tak eksponowanym miejscu. Dopiero od babci dowiedziałam się, kim był ów kapłan, chociaż w owym czasie niewiele z tego zrozumiałam.

Wzrastałam, nie mogąc znaleźć celu. Miałam coraz więcej pytań, na które brakowało mi rozsądnych odpowiedzi. Pewnego dnia ,,zagościł” w moim domu Däniken, potem inni zwolennicy podobnych teorii. Całkowicie zburzyłam wszystko, w co dotychczas wierzyłam.

Wyszłam za mąż, wyjechałam z rodzinnego Gorzowa, jednak stale szukałam sensu życia, błądziłam.

Kiedy nagle umarł mój mąż, zostałam bez pomocy, z trojgiem dzieci. Najmłodszy syn jeszcze nie umiał chodzić, a na dodatek zachorował na zapalenie opon mózgowych. Tego samego roku, w Wigilię, umarł mój ojciec. W niedługim czasie zmarły też dwie kuzynki. Po nich dwaj wujkowie i ciocia. Pogrzeby następowały jeden po drugim, a ja zaczęłam przejawiać pierwsze oznaki depresji.

Pewnego razu sąsiadka mojej mamy przyniosła do przeczytania małą książeczkę. Na okładce dostrzegłam znajome zdjęcie sprzed lat – człowieka z uniesionymi dłońmi w wytartych rękawiczkach. Lektura miała pomóc mojej mamie powrócić do Kościoła, jednak ja pochwyciłam ową książeczkę, jakby to był skarb, na który tyle lat czekałam. W drodze powrotnej do domu czytałam ją z zapałem.

Niedługo po tym wydarzeniu przeprowadziłam się znów do Gorzowa i zamieszkałam z mamą. Ona pomagała mi w opiece nad synem, podczas gdy ja pracowałam. Starsze córki były już poza domem.

Spokojne, harmonijne życie skończyło się niecałe pięć miesięcy później. Mama odbierała mojego syna ze szkoły. Kiedy przechodzili przez ulicę na zielonym świetle, zza zakrętu wyjechała ciężarówka. Mama zachowała przytomność umysłu i zdążyła odepchnąć dziecko, sama jednak zginęła pod kołami samochodu. Mój świat kolejny raz legł w gruzach. Tragiczne wydarzenia spowodowały, że syn przeżył traumę, zmieniał szkoły. Dziesięć miesięcy po wypadku został ponownie potrącony przez samochód. Tego, co przechodziłam, nie da się opisać.

Przypomniałam sobie o książce z Ojcem Pio. Miałam ją przez cały ten czas. Zaczęłam czytać – jednym tchem, jakby od tego zależało moje życie, każdą linijkę po kilka razy, z żarliwością, sama nie wiedząc dlaczego. Nagle poczułam przedziwny, cudowny zapach, jakiego nigdy nie znałam, wprost anielski. Nie wiadomo, skąd pochodził. W domu poza mną i synem nie było nikogo. Zaczęłam się rozglądać, szukając źródła tej woni, gdy w końcu dotarło do mnie: to on, Ojciec Pio. Nie zostawił mnie samej. Wskazał mi drogę, znalazł zbłąkaną owcę. Płomień zajął moje policzki, łzy napłynęły do oczu. Dziękuję Ci, Ojcze Pio – powiedziałam – i przyrzekłam sobie, że kiedyś go odwiedzę, by oddać mu hołd.

Po latach, w San Giovanni Rotondo, stojąc przed sarkofagiem, nie potrafiłam pohamować potoku łez, którymi wyrażałam nie tylko żal za zmarnowane lata, ale też dziękowałam za drogę i za podarowany cudowny zapach fiołków.

Urszula Bremer

„Głos Ojca Pio” [72/6/2011]

 

Ojciec Pio...
Gablota z wytartym habitem
i ze znoszonymi sandałami
ze zbolałych stóp.
Zakrzepła krew przyklejona
do małych rękawiczek
i ten przenikliwy wzrok, który spowiadał każdego
na odległość – zastygły
na niemej fotografii.
Setki tysięcy listów
zamkniętych za szybą
w wypowiedzianych gorących
prośbach o modlitwę...

Potężny głaz
chroni przed chciwością
ludzkich oczu.
I tylko kwiaty...
Każdego dnia...
świeże...
Przynoszone na nowo
zaświadczają o oddaniu
i odwrotnej miłości
i tych niemych prośbach
wypływających wraz z potokiem łez
o wszystko... co boli...
tak jak dawniej.

A ja...
Za podarowany
przecudny zapach fiołków
wraz z Twoją książką
Stałam... tak blisko Ciebie
Nie mogąc wykrzesać
jednego słowa...
I tylko łzy... potok łez
I tylko łzami mogłam
powiedzieć Ci... co czuję
co serce dyktuje
I także... jak wszyscy inni
z gorącą prośbą?... O kolejne fiołki
Ojcze Pio...

Ostatnio zmieniany wtorek, 21 czerwiec 2016 15:35